Gość poruszył ważny problem nadawania kategorii szachowych przez Polski Związek Szachowy. Ogólna ocena tej decyzji jest następująca: łatwość ich zdobywania jest spowodowana chęcią zarobienia dużej kasy przez PZSzach. Spowoduje to jednak osłabienie poziomu gry naszych szachistek i szachistów: Link.
Gram w szachy od 1961 roku i przez te lata byłem świadkiem wielu „dziwacznych pomysłów” działaczy Polskiego Związku Szachowego.
W dniach 7-20 lipca 1968 roku wziąłem udział w IV Międzynarodowym Festiwalu Szachowym im. PKWN w Lublinie. Impreza ta po Memoriale Rubinsteina w Polanicy Zdroju była pod względem rangi drugim turniejem w Polsce.
Odbyły się dwa turnieje międzynarodowe: grupa A, w której grało 12 zawodników (wygrał Węgier Kovacs) oraz grupa B z udziałem 18 uczestników.
W trakcie uroczystego rozpoczęcia festiwalu jego dyrektor i zarazem członek zarządu Polskiego Związku Szachowego Zbigniew Nestorowicz ogłosił, że zwycięzca turnieju B wywalczy sobie prawo do startu w przyszłym roku w głównym turnieju.
Tak więc było o co walczyć. Po słabym starcie (2.5 z 5 partii) rozegrałem znakomicie dalszą fazę turnieju i ostatecznie zdobyłem 7.5 pkt z 11 partii. Podzieliłem 1-2 miejsce z Kazimierzem Steczkowskim (Hutnik Nowa Huta), ale miałem lepszą wartościowość. Zadecydował o tym nasz pojedynek w ostatniej rundzie. Partia miała dramatyczny przebieg. Białym kolorem nie uzyskałem żadnej przewagi debiutowej i w pewnym momencie „zaostrzyłem grę” wędrówką królem na środek szachownicy. Mój partner zaczął szukać mata i wpadł w duży niedoczas. Mat był, ale Steczkowski go nie dał. Ofiarował wprawdzie poprawnie figurę i kilka pionków, ale nie znalazł zakończenia. Ostatecznie udało mi się schować króla w bezpieczne miejsce na jego skrzydle hetmańskim i przewaga materialna zadecydowała o wyniku partii.
Na zakończeniu turnieju sędzia główny Tadeusz Pieprzowski w trakcie ogłaszania końcowych wyników potwierdził, że wywalczyłem sobie miejsce w przyszłym roku w turnieju A.
Wydawałoby się, że sprawa jest jasna. Okazało się, że nie! Działacze Lubelskiego Związku Szachowego i zarazem organizatorzy festiwalu im. PKWN po jakimś czasie postawili warunek. Mam zdobyć tytuł mistrza krajowego! Bez niego nie będę mógł zagrać w turnieju A. Jak się później dowiedziałem od kolegów z Lublina, decyzja została zmieniona wskutek „akcji” pewnego zawodnika-działacza i członka partii (nazwisko jest mi oczywiście znane), który to zaproponował po turnieju i przekonał wszystkich, że muszę spełnić ten warunek.
W tym momencie byłem tylko kandydatem na mistrza. Po maturze w 1967 roku postanowiłem 2-3 lata poświęcić się szachom. W tym celu podjąłem służbę wojskową. Jako wychowankowi klubu wojskowego OKO Caissa Bydgoszcz umieszczono mnie w klubie oficerskim Pomorskiego Okręgu Wojskowego i zagwarantowano możliwość startów w turniejach. Sukces w Lublinie dawał mi duże nadzieje. Tymczasem na przeszkodzie stanęli działacze.
W kolejnych turniejach: międzynarodowy festiwal w Augustowie (4-19.08.1968) oraz w pucharze Bieszczadów (6-15.09.1968) zdobyłem dwie normy na mistrza krajowego. Wnioski zostały złożone w regulaminowym czasie w komisji sportowej PZSzach w Łodzi. Tytułu mi jednak nie dano. Okazało się, że wymyślono przepis utrudniający zdobywanie tego tytułu. Jedną normę trzeba było wywalczyć w jakimś turnieju z cyklu mistrzostw Polski, np. I-liga lub indywidualne mistrzostwa kraju. Nie grałem w drużynie I-ligowej i nie powiodło mi się w pófinałach MP w Białymstoku (2-15.12.1968). Mimo zdobycia dwóch norm w silnych turniejach tytułu nie nadano i pozbawiono mnie możliwości walki w renomowanym turnieju międzynarodowym.
W następnych latach kandydaci lubelscy, np. Murat i Lipski grali w turniejach A. Kazimierz Steczkowski (miał wtedy I kategorię), który ze mną walczył o miejsce w turnieju A, oznajmił mi później. „Ja bym to tak lekko nie zostawił Lubliniakom. Sprawę skierowałbym do sądu za zmianę regulaminu po turnieju i za skandaliczne wprowadzenie zawodników w błąd”.
Na początku 1969 roku zadzwoniłem do Stefana Fursa, przewodniczącego komisji sportowej PZSzach, aby upewnić się o regulaminie nadawania tytułu mistrza. Potwierdził, że to prawda. Opisałem mu moją sytuację i zadałem pytanie: czy zdaje pan sobie sprawę z tego, że ten przepis jest szkodliwy i hamuje tylko rozwój sportowy młodym zawodnikom w kraju? Trudno – odpowiedzał – nie będziemy dla pana zmieniać regulaminu.
Ile lat ten durny przepis szkodził polskim szachom nie wiem. W 1974 roku za wynik na drugiej szachownicy w I-lidze nadano mi tytuł mistrza.
A obecnie FIDE i Polski Związek Szachowy handlują tytułami. Produkuje się marnych arcymistrzów, mistrzów międzynarodowych i mistrzów krajowych. I to wszystko dla kasy.
To pasuje do tego wpisu: http://www.blog.konikowski.net/2014/02/27/jak-sportowcy-trafiaja-w-lapy-urzednikow/
Ciekawe czy organizatorzy turnieju w Wijk aan Zee pójdą śladem lubelskich organizatorów i zmienią regulamin turnieju. Zamiast zwycięzcy grupy B Sarica z rankinkiem 2637 wymienią na naszego Wojtaszka z najwyższym rankingiem. Albo dać warunek Saricovi, aby do przyszłego roku podwyższył rankimg dO 2710! W innym wypadku nie zagra w turnieju A.
http://www.blog.konikowski.net/2014/01/26/tata-steel-chess-tournament-2014/