Archiwum kategorii ‘Polemiki’

maj
02

Krzysztof Jopek na swoim blogu porusza ciekawe problemy związane m.in. z wpływem szachów na nas i na nasze życie. Myślę że słuszny jest pogląd wyrażony w słowach, iż to tylko my szachiści zachwycamy się tą grą. Zresztą to chyba dotyczy większości (o ile nie wszystkich) gier umysłowych, które wymagają od graczy i widzów pewnej znajomości zagadnienia. Bez podstaw teoretycznych trudno zachwycać się grą, o której nie ma się „zielonego” pojęcia. Dla osoby kompletnie nie zaznajomionej z zasadami szachów, jedyne co może podobać się, to piękno zestawu szachowego. Chyba nie sposób odmówić estetyki szachownicy z porozkładanymi figurkami. Czyż pod tym względem szachy nie są ładniejsze niż warcaby albo go? Ale nad kwestią estetyki i piękności figurek trudno dyskutować, bo to kwestia gustu. Być może, że komuś z czytelników bardziej podoba się np. czarno-biała mozaika, powstała podczas gry w go.

Drugi z poruszanych problemów, to fakt iż szachy pomagają w rozwoju dzieci, ucząc ich logicznego myślenia i przewidywania, a także podejmowania odpowiedzialnych decyzji. Uczą też, iż nie zawsze się wygrywa. Tak jest w rzeczywistości, choć warto zapytać się, czy tylko szachy są pod tym względem taką wyjątkową grą. Wcześniej nie zastanawiałem się nad tym, przyjmując za pewnik iż tak jest, że to właśnie szachy są takim ewenementem wśród innych gier. Ziarno niepewności, a właściwie zastanowienia, zasiał Marcin Zimerman w jednym ze swoich komentarzy na blogu Jerzego Konikowskiego. Zauważył tam, iż pozytywny wpływ na rozwój osobowości mogą mieć też i inne gry, np. warcaby. Dlaczego zatem tak bardzo preferuje się szachy? Czy szachy są bardziej zaawansowane strategicznie niż warcaby? Pewnie tak, choć nie mogę wypowiadać się na temat warcabów, bo mój kontakt z tą grą był sporadyczny. Ale problem pozostaje i myślę, że jest to dobry temat do dyskusji.

Zgodzę się z tezą, że ludzie inteligentni ciągną do szachów, choć oczywiście nie wszyscy. Z pewnością ludzie inteligentni lubią też i inne gry umysłowe, ale to którą z nich wybiorą, zależy chyba od ich wrodzonych predyspozycji czy upodobań. To chyba jest tak jak ze sztuką, że ktoś woli malarstwo, a ktoś inny rzeźbę. Ale w pewnym stopniu szachy (a pewnie i inne gry umysłowe) rozwijają naszą inteligencję, podobnie jak proces wychowania i edukacji czyni z nas rozumnych ludzi. Kwestią sporną jest to, który wariant przeważa, czy to szachy czynią nas inteligentnymi, czy osoby inteligentne ciągną do szachów. Chyba na razie nikt nie zna ostatecznej odpowiedzi na to pytanie.

Krzysztof Kledzik

kw.
23

Pomimo, że kobiety potrafią grać w szachy, żadna z nich nie zdobyła jeszcze międzynarodowego tytułu mistrzowskiego. Pierwsza wzmianka o niewieście w, która znała królewską grę według Billa Wall odnosi się do roku 802 ubiegłego wieku. Wtedy to Harun ar Rashid napisał do Nicephorusa, że udało mu się nabyć niewolnika płci żeńskiej, który zasłynął swoimi umiejętnościami w grze w szachy.

W historii szachów mówi się, że do 1886 roku kobietom nie pozwalano w USA grać w klubach szachowych. Pierwszy kobiecy klub szachowy prawdopodobnie istniał w Londynie i Nowym Jorku w latach 1894-1949. Pierwszy oficjalny turniej szachowy zorganizowała Sussex Chess Association w 1884 roku, a pierwszy międzynarodowy turniej rozegrany został 3 lata później. Wspomniane uwarunkowania historyczne są jednym ze argumentów wyjaśniających nierówność wyników kobiet i mężczyzn w szachach. Naturalnie istnieją też inne argumenty.

Badania psychologów wskazują, że przewagę w szachach mają osoby posiadające większe zdolności związane z postrzeganiem i zapamiętywaniem położenia obiektów w przestrzeni. Płeć w tym przypadku dobrze wyjaśnia dominację mężczyzn. Opublikowane w British Journal of Psychology w 1992 roku badania psychologów belgijskich przekonują, że osiąganiu dobrych wyników w szachach sprzyjają: wysoka ogólna inteligencja i dobra orientacja w przestrzeni. Inne badania opublikowane w tym samy piśmie donoszą, że nie istnieje różnica w poziomie płynnej inteligencji jak i pamięci werbalnej oraz przestrzennej pomiędzy szachistami i osobami unikającymi tej gry. Zdecydowaną różnicę w szachach uwidacznia natomiast umiejętność i skłonność do rozwiązywania problemów i zagadek – a ta nie jest znacząca pomiędzy kobietami i mężczyznami. I ta droga wyjaśnienia odbiera więc oręż z ręki przekonanym o przewadze mężczyzn nad kobietami w szachach. Jak więc odpowiedzieć na postawione w tytule pytanie?

Miejsce w rankingach szachowych przyznawane jest w oparci o wyniki pojedynków toczonych z innymi szachistami. Naukowcy niedawno porównali wyniki 100 najlepszych kobiet i 100 najlepszych mężczyzn grających w szachy w Niemczech. Ci drudzy faktycznie uzyskiwali lepsze wyniki, ale różnica okazała się możliwą do wyjaśnienia dzięki statystyce. Im większa populacja tym szerszy zakres wyników, jakie gracze uzyskują i w konsekwencji krzywa rozkładu wyników jest silniej zniekształcona. A ponieważ mężczyźni są znacznie liczniejszą częścią populacji graczy – to najlepsze nawet kobiety osiągają często wyniki dalekie od wyników najlepszych mężczyzn, których jest po prostu więcej. Stąd, im więcej kobiet będzie grało w szachy, tym więcej spośród nich prawdopodobnie będzie uzyskiwało lepsze wyniki. Do dziś zaledwie 5% zarejestrowanych podczas turniejów graczy to kobiety, a jedynie 1% kobiet to uczestniczki turniejów arcymistrzowskich.

Jak widać ci, którzy twierdzą, że kobiety ustępują inteligencją mężczyznom po 29 grudnia 2008 roku tracą jeden jeszcze argument potwierdzający ich przekonania.

Źródło

Uzupełniająca lektura

Szachy bez dam – płeć mózgu na szachownicy

Kobiety grają w szachy tak dobrze jak panowie

kw.
11

Krzysztof Kledzik

Krzysztof Jopek

Artykuł Krzysztofa Jopka pt. „Metajęzyk szachowego bractwa” opublikowany na stronie „Psychologia i szachy” stał się bodźcem polemiki Krzysztofa Kledzika, która została zamieszczona na mojej witrynie.

Zapraszam do lektury!

 

 

lis
28

O literaturze szachowej w skrócie

Myślę, że szachistów poważnie podchodzących do gry, nie trzeba przekonywać o potrzebie zapoznania się choćby z podstawową literaturą szachową. Bez znajomości teorii gry (debiutów, gry środkowej i końcówek) nie ma mowy o podnoszeniu swoich kwalifikacji szachowych. Sama gra nie wystarczy, trzeba ją poprzeć studiami literaturowymi. To oczywiście czasochłonne zajęcie, wymagające samodyscypliny i systematyczności. Nie każdemu to odpowiada, dlatego współcześnie mamy całą rzeszę szachistów-amatorów, dla których liczą się tylko blitze rozgrywane na portalu kurnik.pl. Te partie grane są na ilość, bez późniejszej analizy i jakichkolwiek głębszych przemyśleń dotyczących celowości wybranych debiutów, planu rozgrywki, czy popełnionych błędów. Trudno to nazwać przemyślanymi szachami.

Śledząc rozmowy prowadzone na różnych szachowych forach dyskusyjnych zauważam, że cyklicznie co jakiś czas pojawiają się nieśmiertelne pytania w rodzaju „jakie książki szachowe polecacie dla początkującego (albo nieco zaawansowanego) szachisty?”. To ważne pytanie obrazuje istnienie problemu, którego rozwiązanie powinno leżeć w gestii instytucji sprawującej pieczę nad życiem szachowym w Polsce. Chodzi oczywiście o PZSzach, który powinien zamieścić na swojej stronie internetowej spis polecanych podręczników z podziałem na teorię debiutów, taktykę, strategię, końcówki, analizę partii, itd., z uwzględnieniem stopnia zaawansowania szachowego osób zainteresowanych. Czyli zestaw podstawowej literatury dla: osób początkujących (nie znających ruchów bierek), nieco bardziej zaawansowanych (po kursie podstawowym) np. z III kategorią szachową, oraz zaawansowanych z I kat. Zalecenia dotyczące literatury fachowej dla osób z wyższymi kategoriami szachowymi mogłyby już pozostać w gestii trenerów, i nie być przedstawione na stronie PZSzach-u. Taki prosty spis podstawowej literatury byłby kanonem, pomagającym początkującym szachistom na „odnalezienie siebie” wśród różnych tytułów i pomagającym w prawidłowym rozwoju szachowym. Praca nad stworzeniem spisu kilkudziesięciu podstawowych pozycji literaturowych nie jest chyba zbyt trudnym i pracochłonnym zajęciem, dlatego dziwne jest, iż do tej pory nie doczekaliśmy się stosownej inicjatywy ze strony działaczy PZSzach-u. Początkujący szachiści muszą szukać odpowiedzi (często błędnych) na forach dyskusyjnych. W większości przypadków otrzymują tam pomoc, ale ona nie zastąpi fachowej porady ze strony instruktorów (np. związkowych). Pozostawiam problem do przemyślenia.

Poniżej przedstawiam krótkie charakterystyki zbioru książek szachowych, z którymi miałem okazję zapoznać się. Nie jest to próba stworzenia kanonu literatury szachowej obowiązującej początkujących czy średniozaawansowanych szachistów. Są to jedynie moje spostrzeżenia, bardzo subiektywne, którymi pragnę podzielić się z czytelnikami. Zdaję sobie sprawę z tego, iż zaprezentowany zbiór jest niepełny, ale nie jestem aktywnym szachistą i trudno abym na bieżąco przerabiał kolejne tytuły ukazujące się na rynku wydawniczym. Na zakończenie omawiania każdej z książek podaję moją subiektywną ocenę. Oczywiście nie upieram się przy swoim zdaniu, myślę że ile osób, tyle różnych ocen. Ale subiektywne opinie też są ciekawe. Zdaję sobie sprawę z tego, że sporo osób nie będzie podzielało mojego zdania, dlatego zapraszam do polemiki na temat poniższej (ale nie tylko) literatury szachowej.

Debiuty

Przykładem książki, która w moim przekonaniu nie spełnia swojej roli, jest pozycja Stanisława Kacprzaka pt. „W krainie szachów”, wydana w 1990 roku. W stopce autor dopisał adnotację, iż jego praca jest przewodnikiem debiutowym, ilustrowanym 150-ma partiami kombinacyjnymi. Faktycznie, w tym opracowaniu znajdziemy przykłady krótkich partii zagranych według powszechnie przyjętych debiutów, których spis jest podzielony klasycznie na otwarte, półotwarte i zamknięte. Autor już we wstępie kładzie nacisk na zrozumienie gry kombinacyjnej i jej znaczenie w rozwoju umiejętności szachowych, podniesieniu poziomu gry i kategorii szachowej. Twierdzi, że temu celowi ma służyć tenże przewodnik debiutowy. Z powyższymi stwierdzeniami nie zgadzam się, gdyż nigdy nie byłem zwolennikiem kombinacyjnego stylu gry. Co więcej, kombinacje uważam za nieprzyjemne anomalie w grze, burzące strategiczny plan rozgrywki. No cóż, mam „skrzywienie” strategiczne, może częściowo po lekturze różnych partii Anatolija Karpowa. Autor omawianej książki pisze też, że „…zamieszczone w nim [tym przewodniku] najpopularniejsze [debiuty] w zupełności wystarczą ci do świetnego opanowania podstaw absolutnie poprawnego rozwijania gry”. Jak to jest możliwe, skoro Kacprzak stwierdza dalej: „Każda [partia] też z reguły kończy się efektowną kombinacją matową…”. Tak, większość przedstawionych partii (o ile nie wszystkie) trwają po kilkanaście posunięć i kończą się przegraną w wyniku kombinacji po jakimś fatalnym ruchu. Skoro ta książka miała być przewodnikiem debiutowym rozwijającym umiejętność poprawnego rozgrywania debiutów, to jak można się ich uczyć ze zbioru źle rozegranych miniaturek?! W takim razie omawiana pozycja powinna nosić tytuł: „Jak nie rozgrywać debiutów”, „Jak szybko przegrać partię szachową”, albo „Krach w debiucie, czyli zbiór pouczających miniaturek”.

Moja ocena: zdecydowanie nie polecam powyższej książki. 

Lepszym opracowaniem jest krótki, encyklopedyczny zbiór debiutów pt. „Debiuty szachowe” Theodora Schustera, wydany przez wyd. Marpo w 1992 roku. Jest to lakoniczny zbiór podstawowych debiutów oraz ich wariantów, zilustrowanych zazwyczaj w postaci czterech przykładowych partii, a właściwie ich początkowej fazy. Pomimo iż zawierają ocenę powstałych pozycji w zapisie symbolicznym (=, +-, itp.), autor nie uzasadnia swojej oceny. Dlatego początkujący szachiści będą mieli problemy ze zrozumieniem celowości wybranego wariantu i podstaw jego oceny.

Moja ocena: ∞ ten symbol oznacza w zapisie szachowym pozycje niejasną, trudną do oceny. Podobnie jest z książką Schustera, można z niej korzystać, ale nic się nie stanie gdy z niej zrezygnujemy. 

Wśród przewodników debiutowych wyróżnia się praca Jerzego Konikowskiego i Jana Pińskiego, wydana w 2010 roku przez wyd. Penelopa, pt. „Szybki kurs debiutów”. Pomimo tej „szybkości” w nazwie, książki nie da się (i nie należy!) przerobić np. w weekend, gdyż zawiera bardzo bogaty i obszerny zbiór materiałów debiutowych. Każdy z debiutów oraz wariantów jest dokładnie rozpracowany i zilustrowany konkretnymi przykładami z praktyki turniejowej. Na zakończenie omawiania danego debiuty czy wariantu, autorzy zamieszczają uwagi podsumowujące prezentowane zagadnienie, ustosunkowując się do celowości wyboru danego sposobu gry i oceniając szanse walczących stron.

Moja ocena: pozycja obowiązkowa. Bardzo dobra książka, warta polecenia każdemu szachiście. 

Oprócz prac przeglądowych, omawiających zebrane debiuty szachowe, dostępne są też monografie poświęcone wybranym rodzajom otwarć szachowych. Z racji wąskiego i wyspecjalizowanego tematu, te prace kierowałbym raczej do bardziej zaawansowanych szachistów. Szczególnie, że takie publikacje zawierają często dogłębne i bardzo szczegółowe analizy debiutowe, których niuanse chyba nie są potrzebne mniej zaawansowanym szachistom, a już wogóle niepotrzebne takim amatorom, jak ja. Ale jak ktoś jest zainteresowany bliższym przyjrzeniem się jakiemuś debiutowi, to oczywiście droga wolna. Przykładem książki na którą warto zwrócić uwagę, jest praca Michaiła Szereszewskiego „Obrona sycylijska”, wydana w 2007 roku przez wyd. Arden. Tytuł tej książeczki sam za siebie wyjaśnia przyczynę dla której ją wymieniłem. Obrona sycylijska jest tak popularnym i ważnym debiutem, iż jej poznanie jest wręcz obowiązkowe dla każdego szachisty. Wspomniana praca zawiera omówienie głównych wariantów obrony sycylijskiej, podpartych zanalizowanymi partiami uznanych szachistów. Zaprezentowane analizy nie kończą się w debiucie, lecz co ważne, obejmują całe partie. Dodatkowo autor omawia celowość wybranych wariantów, dyskutuje powstałe struktury pionkowe, różne „za i przeciw”, sposoby przejścia do końcówek i gry w nich.

Moja ocena: warto kupić. W zamyśle praca skierowana do szachistów bardziej zaawansowanych, ale polecam ją każdemu ambitnemu szachiście. 

Podobny charakter ma monografia Anatolija Karpowa „Gramy obronę Caro-Kann”, wyd. Penelopa 1999 r. Autora tej książki nie trzeba przedstawiać, podobnie jak tłumaczyć, dlaczego wybrał omawianie akurat obrony C-K. W ogólności książka ta wpisuje się w nurt wyznaczony powyżej opisaną publikacją, choć w stosunku do niej zawiera nieco mniej przedyskutowanych problemów.

Moja ocena: publikacja warta polecenia sympatykom obrony Caro-Kann. Z racji mniejszej popularności tego debiutu na niższych etapach kariery szachowej, nie polecam jej amatorom i szachistom z niższymi kategoriami.

Taktyka i kombinacje

Duży zbiór kombinacji Maxima Blokha, wyd. Ekoc 2003 robi wrażenie, ale jest to jedynie książka z wielkim zbiorem „suchych” zadań do przerobienia. Nie znajdziemy w niej żadnej teorii, wyjaśnień co do roli kombinacji, ani sposobu „zabrania” się do nich.

Moja ocena: zbiór zadań tylko dla zaawansowanych szachistów i trenerów. Zdecydowanie nie polecam osobom mniej zaawansowanym, gdyż mogą się zniechęcić się do rozwiązywania kombinacji. 

Dla tych osób przewidziano inną pozycję, „Kombinacje szachowe według Tarrascha”, przygotowane w 2009 roku przez Bogdana Zerka i wydawnictwo Caissa. To jest to, czego potrzebują szachiści z niższymi kategoriami szachowymi. W książce dogłębnie i przystępnie wyjaśniono funkcjonowanie kombinacji, ich rolę w grze, motywy przewodnie, itp. Pod względem wartości dydaktycznych, publikacja ta bije na głowę książkę Blokha.

Moja ocena: wartościowa pozycja. Polecam ją każdemu początkującemu szachiście oraz graczom, pragnącym podwyższyć swoją kategorię szachową. 

Podobne zdanie mam o książce Martina Weteschnika pt. „Tajemnice taktyki szachowej”, wydanej w 2007 roku przez wyd. Penelopa. Autor w zrozumiały sposób przedstawił mechanizmy rządzące taktyką, ilustrując wykład pouczającymi przykładami z praktyki arcymistrzowskiej. Nie jest to zwykły zbiór zadań lecz dobry podręcznik, w jasny i ciekawy sposób zapoznający czytelnika z taktyką szachową.

Moja ocena: polecam każdemu szachiście, któremu zależy na postępach w grze.

Strategia

Problemy strategii szachowej są postrzegane jako trudne. Faktycznie, część szachistów woli grać partie kombinacyjne, gdyż są dla nich łatwiejsze i bardziej zrozumiałe. Strategia czasami bywa postrzegana jako nudna. Z tą opinią nie zgadzam się. Uważam, że strategia jest o wiele ciekawsza niż taktyka i kombinacje, ale to jest tylko moja subiektywna opinia. Zagadnienia strategii szachowej polecam dla nieco bardziej zaawansowanych szachistów, z pewnością nie dla osób które dopiero rozpoczynają swoją przygodę z tą grą. Wśród szachistów nie ma jednomyślności, które z książek o strategii należy studiować, i na jakim etapie zaawansowania. Każdy na swoje upodobania, które popiera własnymi przemyśleniami i doświadczeniami. Nie jestem tu wyjątkiem. Nie będzie zdziwieniem gdy powiem, że w swojej karierze amatora szachowego zwróciłem uwagę na książki Kotowa. 

Pierwsza z nich to „Myśl jak arcymistrz”, wyd. RM 2002 r. Pomimo pozytywnych opinii, książka rozczarowała mnie. Nie jestem zadowolony po przeczytaniu jej. Według mnie, autor zbyt dużą wagę przyłożył do jednego aspektu szachowego, mianowicie do liczenia wariantów. W omawianej pozycji Kotow porusza też inne zagadnienia strategii szachowej, ale robi to, w moim odczuciu, niejako na marginesie.

Moja ocena: jeżeli ktoś chce poprawić umiejętność sztuki liczenia wariantów, może zainteresować się tą książką. W innych przypadkach może ją pominąć, zwracając uwagę na drugie ze znanych dzieł Kotowa. 

Mowa jest o „Graj jak arcymistrz”, wyd. RM 2002 r. Wspaniała książka, w ciekawy i zrozumiały sposób omawiająca główne filary strategii szachowej. Dla mnie „Graj…” stało się kamieniem milowym w rozumieniu szachów. Wpływ tej książki na moje rozumienie gry był wręcz kolosalny, dlatego dzielę ją na dwa okresy: przed i po przeczytaniu „Graj…”. Po osiągnięciu podstawowego poziomu zrozumienia gry szachowej, brakuje nam czegoś więcej, zrozumienia pozycji na szachownicy, umiejętności błyskawicznej oceny sytuacji. Nie wiemy czy dane ustawienie bierek jest dobre, czy nie. Nie umiemy ocenić, jakie elementy decydują o przewadze jednej ze stron. Książka „Graj…” rozwiewa te wątpliwości, dając nam narzędzia i umiejętności, za pomocą których potrafimy dokonać poprawnej oceny pozycji na szachownicy. Podam tu konkretny przykład, jeden z moich ulubionych. Wyobraźmy sobie dwa „wyrwane”, hipotetyczne ustawienia, w których pomijamy materiał czarnych i położenie króli.

Pozycja 1

 Pozycja 2

 

Na obu diagramach sytuacja wygląda na pozór podobnie, ale to tylko złudzenie. W jednym z przypadków białe mają „złego” gońca. W którym? I dlaczego jeden z gońców jest nazwany „złym”, a drugi nie? Załóżmy, że w powyższych ustawieniach ruch należy do czarnych, i umówmy się, że po zbiciu gońca zapanuje równowaga materialna. W którymś z przypadków będzie to bicie, po którym białe będą zadowolone z takiego obrotu sprawy, zaś w drugim boleśnie odczują wymianę figur. Czy potrafimy powiedzieć, w którym? Bez lektury książki „Graj…” prawdopodobnie nie będziemy w stanie poprawnie odpowiedzieć na to pytanie. Po zapoznaniu się z tym opracowaniem, powyższe (oraz inne) pozycje na szachownicy staną się dla nas jasne jak przysłowiowe słońce, i będziemy w stanie w „locie” ocenić, która ze stron ma lepsze szanse w grze, i dlaczego.

Moja ocena: bardzo wartościowa pozycja, obowiązkowa dla każdego szachisty. 

Zagadnienia strategii porusza też znany arcymistrz Dawid Bronstein, w książce pt. „Strategia szachowa”, wyd. RM 2005 r. Jest to nieco dziwna publikacja, w której autor toczy niejako filozoficzny wywód o zagadnieniach strategii. Niewątpliwie Bronstein porusza ważne aspekty gry szachowej, ale sposób ich przedstawienia może nie trafiać do czytelnika. Mam mieszane odczucia po przeczytaniu tego opracowania.

Moja ocena: można przeczytać, ale niekoniecznie. 

Kolejne wartościowe pozycje z zakresu strategii szachowej to „Tajemnice gry pozycyjnej” Jacoba Aagaarda, wyd. Penelopa 2008 r., „Gra środkowa. Plan” Piotra Romanowskiego, wyd. Caissa 2010 r. oraz „Ocena pozycji i planowanie”, wydawnictwo RM 2007 r. Te trzy książki przedstawiają ważne elementy strategii szachów, zawierają wiele cennych objaśnień, wskazówek i ciekawie skomentowanych partii.

Moja ocena: wartościowe książki, polecam zapoznanie się z nimi. 

Książki Arona Nimzowitscha „Mój system” chyba nie trzeba bliżej przedstawiać, gdyż zapewne słyszeli o niej wszyscy. Zresztą ta publikacja budzi duże kontrowersje. Niektórzy szachiści polecają ją w nauce gry, inni zdecydowanie odżegnują się od niej. Spotkałem się też z ciekawym stwierdzeniem, iż każdy szachista musi zapoznać się z „Moim systemem”, aby wyrobić sobie o tej książce dobrą, albo złą opinię. Wspomniana publikacja nie jest najnowsza, co można odczuć podczas jej lektury. Niektóre sformułowania Nimzowitscha dotyczące np. debiutów, mogą być zastanawiające w świetle obecnej teorii szachów. Poza tym, książka wymaga od czytelnika pewnego zaawansowania w sztuce szachowej. Dlatego przed jej przestudiowaniem polecam zapoznanie się z podstawowymi kanonami strategii szachowej z „Graj…” Kotowa.

Moja ocena: polecam ją dla osób po podstawowym kursie szachów. Nie dla nowicjuszy. Uwaga! W wydaniu z 1995 roku (wyd. Marabut) jest dużo błędów. 

Współczesną pozycją w pewien sposób kontynuującą omawianie problemów „Mojego systemu”, jest angielskojęzyczna książka Neila McDonalda „The Giants of Strategy”, wyd. Everyman Chess 2007 r. Autor przedstawia zagadnienia np. siódmej linii, planowania, struktur pionkowych, blokady, itp., na przykładzie partii granych przez wielkich arcymistrzów. Partie oraz wybrane pozycje są rzeczowo skomentowane, nie znajdziemy tam tasiemcowych, „suchych” wariantów.

Moja ocena: polecam szachistom po ukończeniu kursu z „Mojego systemu”.

Końcówki

Przeszliśmy debiut i grę środkową, a więc czas na końcówki. To bardzo obszerny, ale i ważny temat. Wśród dostępnej literatury warto zwrócić uwagę na trzy tomy „Końcówek szachowych” Bogdana Zerka, wyd. Arden 2001, 2002 i 2005 r. Autor dokonał przeglądu chyba wszystkich rodzajów końcówek, dogłębnie je tłumacząc i ilustrując pouczającymi przykładami. Seria o dużym „ciężarze gatunkowym”.

Moja ocena: pozycja obowiązkowa dla każdego szachisty. 

Do moich ulubionych końcówek należą pionkówki. Uważam, że myli się ten kto twierdzi, że końcówki pionkowe są łatwe. One należą do trudnych końcówek i wymagają dokładnej, odpowiedzialnej gry, gdyż pionki do tyłu nie chodzą i raz popełnionego błędu często nie da się naprawić. Pragnę wskazać tu dwie wartościowe prace Jerzego Konikowskiego. Pierwsza z nich to „Szybki kurs końcówek. Cześć 1. Końcówki elementarne i pionkowe”, wyd. Penelopa 2002 r. Tytuł mówi sam za siebie. Każdy z szachistów rozpoczynających swą przygodę z końcówkami powinien zaopatrzyć się w to opracowanie. I przerobić je!

Moja ocena: dobra książka, polecam ją dla początkujących i już trochę zaawansowanych szachistów. 

Rozwinięciem powyższej pracy jest publikacja tego samego autora, czyli Jerzego Konikowskiego, pt. „Sprawdź się w końcówkach pionkowych”, wydana przez wyd. Penelopa w 2006 roku. Jest to zbiór 168 zadań, uszeregowanych według zwiększającego się stopnia trudności. Przedstawione w książce, te najtrudniejsze pionkówki potrafią „złamać” niejednego bardzo silnego szachistę. Mnie złamały już dawno, i to te raczej prostsze.

Moja ocena: bardzo dobra książka, pozycja obowiązkowa dla każdego szachisty. 

Pomimo znakomitych autorów, praca Bielawskiego i Michalczyszyna pt. „Nowoczesne końcówki”, wyd. RM 2004 r., sprawiła mi zawód. Faktycznie, w książce tej zaprezentowano zakończenia partii ze współczesnej praktyki turniejowej, ale zrozumienie zamieszczonych przykładów wymaga od czytelnika dobrej znajomości teorii końcówek. Bez tego, książka staje się nieprzydatna, najwyżej jako zbiór końcówek-ciekawostek.

Moja ocena: tylko dla zaawansowanych szachistów. Osobom z niższymi kategoriami szachowymi (nie mówiąc o amatorach) w ogóle nie polecam.

Analiza

Oddzielną grupą literatury szachowej są publikacje zawierające analizy partii. O roli analizy w rozwoju szachisty powiedziano już dużo, niestety spora część młodego pokolenia wychowana na blitzach na „kurniku”, wciąż ignoruje to ważne zagadnienie. A przecież bez analizy i zrozumienia szczegółów gry, nie ma rozwoju szachowego. 

Przykładem książki zawierającej analizy wybranych pozycji z praktyki turniejowej, jest praca Krzysztofa Pytla pt. „Zagraj jak mistrz! Czyli uniwersalna metoda treningu szachowego”, wyd. Penelopa 1996 r. Autor dokonał interesujących analiz, ale trudnych, dlatego już we wstępie zaznaczył, iż jego publikacja jest skierowana do szachistów z I kategorią. Zgadzam się z tym.

Moja ocena: wartościowa pozycja, ale przeznaczona dla zaawansowanych szachistów. 

Nie jest łatwo dokonać wyboru odpowiednich książek z analizami całych partii szachowych. Z jednej strony należy zastanowić się, jaki typ gry chcemy analizować: bardziej strategiczny, czy raczej taktyczny? A może chcemy nastawić się na poznawanie twórczości jakiegoś konkretnego szachisty? Możemy też wybierać pomiędzy książkami z analizami partii meczowych i turniejowych. W moim odczuciu ten ostatni podział jest ważny, gdyż partie meczowe charakteryzują się nieco innym „klimatem” szachowym, niż turniejowe. Partie grane w meczach często są skomplikowanymi dyskusjami debiutowymi, których niuanse są nie do wychwycenia przez amatorów i niedoświadczonych szachistów. Z drugiej strony, takie partie są bardzo cennym, i z reguły dobrze rozpracowanym materiałem szachowym. Nie chcę bliżej omawiać książek z analizami partii meczowych, bo to zagadnienie (to, jakim meczem się interesujemy) jest sprawą indywidualną. To trochę tak, jak z poznawaniem sztuki. Nie można nikogo przekonać do jakiegoś rodzaju twórczości, on sam musi czuć to „coś”. Pragnę jedynie zwrócić uwagę na dużą wartość literatury w języku rosyjskim. To są naprawdę wartościowe pozycje, np. opracowania Siergieja Szipowa. Jednakże przy wyborze odpowiednich książek z analizami partii, warto pamiętać o zagadnieniach dotyczących metod analizy i komentowania, które poruszam w kolejnych akapitach.

W odróżnieniu od partii meczowych (które często są monotematyczne), partie szachowe grane podczas turniejów charakteryzują się większą różnorodnością, zarówno pod względem techniki gry, jak i wyboru debiutów, planów, idei, wreszcie popełnianych błędów. Dlatego początkującym szachistom polecam raczej analizę partii turniejowych, a nie meczowych. Wspomniałem też o innym problemie, jakim jest wybór obiektu zainteresowania. Zatem, czy zależy nam na analizach partii konkretnej osoby, np. Carlsena, Kramnika czy Karpowa, a może wolimy skupić się na poznawaniu określonego typu gry, pozycyjnego albo taktycznego? O takim wyborze musi już zadecydować wyłącznie czytelnik. Każdy ma swoje upodobania, np. ja preferuję analizę partii pozycyjnych, a z konkretnych szachistów, to twórczość Karpowa i Kramnika. 

Po dokonaniu wyboru z poprzednich akapitów trzeba dobrze przyglądnąć się książkom dostępnym na rynku. Różne publikacje zawierają analizy i komentarze partii przeprowadzone w mniej, czy bardziej zrozumiały sposób. Do tych mniej zrozumiałych zaliczam te, w których analiza polega na podaniu wariantów i podwariantów, czyli tasiemcowych rozgałęzień w których szachista-amator zgubi się już w drugiej-trzeciej linijce tekstu. Zazwyczaj takie tasiemce kończą się lakoniczną oceną otrzymanej pozycji, w postaci znaczków: =, +-, ±, ∞, itp. Bez dobrej znajomości oceny pozycji, te symbole pomimo swojej jednoznaczności, niewiele nam pomogą w zrozumieniu analizy. Cóż z tego, że np. dany wariant otrzymał ocenę ±, czyli że białe „stoją” lepiej, skoro nie wiemy dlaczego tak jest. Jakie elementy decydują, iż pozycja białych jest lepsza? Nie wiadomo. 

Przykładem książki z takimi długimi wariantami i symbolicznymi ocenami pozycji, jest publikacja E. Bareeva i I. Levitova pt. „From London to Elista”, wydawnictwo New In Chess 2007 r. Praca omawia drogę byłego mistrza świata Władimira Kramnika na szczyt szachowy, ukazując jego boje z Kasparowem, Leko i Topałowem. Nie można odmówić tej książce jej dużej wartości szachowej, ale długie warianty i symboliczne oceny pozycji dyskwalifikują ją jako publikację dla szachistów niższej kategorii.

Moja ocena: wartościowa pozycja, ale wyłącznie dla naprawdę zaawansowanych szachistów. 

Podobnie negatywne odczucia mam w stosunku do publikacji Karpowa z wyborem jego znamienitszych partii, czyli „My 300 best games”, wydanie z 1997 roku. Czytelnik znajdzie w tej książce analizy, polegające jedynie na podaniu wariantów zakończonych symboliczną oceną pozycji. Według mnie, decyduje to o niskiej wartości dydaktycznej książki.

Moja ocena: nie polecam. 

Lepszą publikacją jest „Anatoly Karpov’s Best Games”, wyd. Batsford Chess Books 2001 r., tego samego autora. Karpow zmniejszył w niej ilość wariantów na rzecz opisu słownego (komentarze). I dobrze, że tak postąpił.

Moja ocena: polecam nieco bardziej zaawansowanym szachistom. 

Z nieco już przykurzonych „starodruków” polecam pracę, poświęconą wczesnej twórczości Anatolija Karpowa. Książka „Anatolij Karpow. Droga do mistrzostwa” w tłumaczeniu Stanisława Kacprzaka, wyd. Krajowa Agencja Wydawnicza 1988 r., jest ładnie skomentowanym zbiorem partii, ukazującym szachowy rozwój dwunastego mistrza świata. W zamieszczonych analizach autor zastosował głównie komentarz słowny, z niezbyt dużą ilością wariantów.

Moja ocena: dobra książka, warta polecenia nawet początkującym szachistom. 

Wśród znanych mi prac poświęconych karierze szachowej Anatolija Karpowa, na szczególne wyróżnienie zasługuje dwutomowe opracowanie Tibora Károlyia, czyli seria „Karpov’s Strategic Wins”, wydana przez Quality Chess w 2011 roku. Autor dokonał szczegółowego i dogłębnego przeglądu osiągnięć twórczych Karpowa, w okresie od 1961 do 2010 roku. Zawarte w książkach partie są ciekawie i przystępnie skomentowane oraz opatrzone rozsądną ilością wariantów.

Moja ocena: bardzo wartościowe książki, polecam je każdemu szachiście zainteresowanemu twórczością Karpowa. 

Krzysztof Kledzik

lis
01

Odbiór literatury szachowej może być różny, w zależności od tego, co czytelnik oczekuje. Np. kiedyś oglądałem książkę Anatolija Karpowa poświęconą analizom jego partii. Okazało się, że te analizy polegały na podaniu wariantów i ich oceny końcowej w postaci typowych symboli, takich jak np.: +-, -+, ±, !, itp. Dla zaawansowanego szachisty taka forma analizy i ocen może jest wystarczająca, ale dla przeciętnego amatora, już nie. Dlatego zwracam uwagę na książki, w których są przedstawione analizy słowne, wyjaśniające sens danych posunięć. Przykładem mogą być bardzo ładnie skomentowane miniaturki, prezentowane na stronie am Moniki Krupy. Kilka lat temu były dostępne w Internecie analizy partii, świetnie skomentowane przez Siergieja Szypowa. Po jakimś czasie usunięto je, prawdopodobnie ze względu na komercjalizację tej działalności.

Nie jest łatwo studiować literaturę szachową w językach obcych, jeżeli nie włada się nimi biegle. Dla osób ze średniego pokolenia, w zasięgu wzroku może literatura wydana w języku rosyjskim. Tu procentuje dawna nauka tego języka w szkołach podstawowych i średnich, za czasów tzw. „komuny”. Pomimo braku styczności z tym językiem, pewne jego elementy utrwaliły się w naszych głowach na tyle, że pozwalają przeczytać i (po krótkim treningu ze słownikiem) zrozumieć szachowe teksty napisane po rosyjsku. Dla osób znacznie młodszych stanowi to poważny problem, gdyż zazwyczaj nie są w stanie nawet odczytać „bukw”. Dla nich to jest autentycznie język obcy, wręcz niechciany.

Ciekawe byłoby przeprowadzenie ankiety, polegającej na głosowaniu na wybrany rodzaj literatury szachowej: w postaci tradycyjnych papierowych książek oraz wersji elektronicznej. Myślę, że statystyka odpowiedzi byłaby zgodna z profilem wiekowym respondentów. U młodszego pokolenia przeważałyby odpowiedzi „za” literaturą elektroniczną, zaś u osób starszych, „za” tradycyjnymi książkami. Oczywiście forma elektroniczna publikacji (nie tylko szachowych) ma wiele niezaprzeczalnych zalet, do których należy zaliczyć: łatwość i szybkość przesyłki („ściągania” z Internetu), dostępność (bez względu na siedzibę sklepu towar jest osiągalny, przynajmniej teoretycznie, na całym świecie), minimalna objętość fizyczna (problem właściwie nie istnieje, gdyż np. dokument w formacie PDF nie ma objętości w klasycznym rozumieniu), a w dobie pojemnych nośników (płyty DVD, dyski zewnętrzne, pendrive) nawet kilkaset megabajtów jest dosłownie fraszką. Wybierając się na turniej nie trzeba wieźć ze sobą ciężkich walizek z podręcznikami czy zbiorami partii, gdyż wystarczy zabrać malutki dysk wymienny, na którym może znaleźć się ogromna biblioteka szachowa z setkami podręczników i czasopism oraz nieprzeliczonymi ilościami partii szachowych.

Elektroniczne formy literatury szachowej umożliwiają też łatwe popularyzowanie tej gry, gdyż oprócz podręczników szachowych i czasopism, producenci wydają też świetne oprogramowanie, zachęcające potencjalnych graczy do zainteresowania się szachami. Oprócz tego, w Internecie jest mnóstwo stron poświęconych analizom i zadaniom szachowym, zarówno do „ściągnięcia” w wersji PDF, jak i do czytania on-line. Ważnym aspektem informatyzacji świata szachowego jest znaczne przyspieszenie obiegu informacji w „przyrodzie”. Obecnie nie trzeba już czekać tygodni na ukazanie się zapisu partii z turniejów, gdyż te są w tzw. czasie rzeczywistym (ewentualnie z króciutkim opóźnieniem) transmitowane w Internecie. Szachy stały się częścią elektronicznego „Matrixa”, w którym żyjemy, i którego nie chcemy likwidować, vide wspomnienia ze znanego filmu s-f.

Oczywiście wyrazy zachwytu nad elektronicznymi formami literatury szachowej mają gdzieś swój kres. Jestem przekonany, że tradycyjne książki nie umrą, a przynajmniej ten proces nie jest bliski. Pomimo wszechobecności komputerów, telewizji, cyfrowego tego-i-owego, papierowe książki mają się dobrze i chyba nic nie może ich zastąpić. Po pierwsze, książki są namacalnym przedmiotem, który daje ich właścicielowi satysfakcję z posiadania. Czy można się podobnie cieszyć elektroniczną wersją takiej publikacji na pendrive czy płycie DVD? Chyba nie do końca, a przynajmniej w inny, mniej zadowalający sposób. Książki można czytać w każdym miejscu, nieomal w każdej pozycji. A tego z komputerem się nie zrobi. Może z tabletem? To już łatwiej, ale z mojej praktyki wynika, iż zdecydowana większość osób woli czytać teksty wydrukowane, a nie „wlepiać” oczy w wyświetlacz laptopa bądź tabletu. O wiele łatwiejsze jest kartkowanie książki niż pliku PDF czy DOC na ekranie komputera. Jest to szczególnie dobrze zauważalne, gdy trzeba wiele razy „skakać” po jakimś tekście. W takim przypadku wolę go wydrukować, niż jeździć kursorem po ekranie, w górę i w dół. Niewątpliwą zaletą książek jest to, że bez względu na upływ czasu, można je odczytać. Nie stanowi dla nas problemu odczytanie (ale ze zrozumieniem to już całkiem inna sprawa) książek wydanych w XX, XVIII czy XV wieku. Podobnie potrafimy rozłożyć na stole i przestudiować papirusy egipskie. A proszę spróbować odczytać np. pliki tekstowe czy graficzne, zapisane przed kilkunastu laty w programach, które już nie są dostępne na rynku. Sam mam kilka ważnych plików z edytora tekstu, które utworzyłem 10(!) lat temu, a obecnie nie mogę ich otworzyć w żadnym programie. „Konia z rzędęm” temu, kto to zrobi.

Krzysztof Kledzik

paź
08

O komentarzach i wulgaryzmach słów kilka

Difficile est satiram non scribere – trudno nie pisać satyry. (Juwenalis z Akwinum)

Z problemem zamieszczania w Internecie wulgarnych komentarzy i równie nieprzyzwoitych postów zetknąłem się po raz pierwszy, gdy kilka lat temu przyjąłem funkcję moderatora (a właściwie cenzora obyczajowego) na forum dyskusyjnym Magazynu Szachista. Tutaj należy się Czytelnikowi wyjaśnienie, dlaczego sam określam się jako cenzor a nie moderator. Uważam, że rola tego ostatniego polega na zapewnieniu w miarę równego dostępu do dyskusji wszystkim jej uczestnikom oraz sterowaniem polemiką tak, aby zmierzała w pewnym określonym kierunku, unikając tematów pobocznych, niezwiązanych z głównym nurtem wypowiedzi. Ponieważ sposób prowadzenia polemik na forach dyskusyjnych jest nieco inny niż w tradycyjnych środkach masowego przekazu, więc nie miałem tu nic do zrobienia jako moderator. Dyskusje toczyły się własnym trybem, a ich uczestnicy dobrze sobie radzili beze mnie.

Rola cenzora jest inna, gdyż jego zadaniem jest filtrowanie treści zgodnie z odpowiednim „kluczem” i usuwanie albo edytowanie zamieszczonych wpisów tak, aby spełniały kryteria narzucone przez cenzurę. Mój „klucz” jest już zapewne znany Czytelnikom blogu Jerzego Konikowskiego, ale poniżej przedstawię o co w nim chodzi. W trakcie opieki nad wspomnianym forum stanąłem wobec niełatwego problemu, jakim było zachowanie proporcji pomiędzy wolnością wyrażania własnych opinii, a chamstwem wypowiedzi. Zawsze podkreślałem i czynię to nadal, że jestem zwolennikiem wolności wypowiedzi i zdecydowanie występuję przeciwko jej ograniczaniu. Ale należy odróżnić wolność wypowiedzi, czyli możliwość wypowiadania własnych opinii, od źle pojętej swobody, która skutkuje rozpasaniem języka i bardzo często obraźliwymi, krzywdzącymi wypowiedziami. Jako cenzor przyjąłem zasadę, że jeżeli ktoś pisze ewidentną nieprawdę, np. że Kasparow nie umie grać w szachy (przykład zmyślony), to nie ingeruję w treść jego wypowiedzi. Oczywiście jest ona błędna, ale jest wyrazem postawy czy opinii danego komentatora. Nie zgadzam się z jego zdaniem, ale szanuję je, i nie usuwam z dyskusji. W ogólności nigdy nie ingerowałem w merytoryczne kwestie wypowiedzi internautów.

Sprawa całkiem inaczej wyglądała, gdy ktoś z nich zaczął posługiwać się wulgaryzmami, np. stwierdził, że tenże Kasparow jest h…, k…, itp. Wtedy musiałem ingerować w takie posty i usuwałem z nich wulgaryzmy. W odpowiedzi na taką reakcję, na moją głowę sypały się gromy, że ograniczam wolność wypowiedzi. Uważam, że taka „wolność” jest źle pojętą wolnością i raczej należy ją nazwać swawolą albo rozpasaniem. Ale również i tu należy zachować rozwagę, bo jak zareagować na wpis stwierdzający że np. ktoś jest głupi? Czy ta forma wypowiedzi kwalifikuje się już do cenzury obyczajowej, czy jeszcze nie? Gdzie leży granica, powyżej której wypowiedź należy uznać za obraźliwą? Rozwiązanie problemu nie jest takie łatwe, gdyż każdy z nas ma „poprzeczkę” ustawioną na różnej wysokości, podaję konkretny przykład. Jeden z użytkowników rzeczonego forum obraził się, gdy jego oponent nazwał go „dzieckiem Neostrady” i zdecydowanie zażądał abym usunął ten wpis. Zapis o „dzieciach Neostrady” faktycznie ma raczej negatywny wydźwięk. Nie tak dawno temu odnosił się do rzeszy nastolatków, które w dobie tanich opłat za dostęp do Internetu serwowanych przez Neostradę, zasiadły gremialnie do komputerów zasypując Internet wielką liczbą wpisów, komentarzy, itp. W dużej części te wpisy miały obraźliwy, zazwyczaj anonimowy charakter. Ale określenie „dzieci Neostrady” nie przekazuje samo w sobie negatywnych treści. W tym momencie byłem w „kropce”, jak postąpić? Czy usunąć wpis, czy zostawić go w niezmienionej formie? Ostatecznie zdecydowałem, że nie usunę go ani nie będę zmieniał jego treści, „wyiksowując” wpis (odpowiednik „piiip, piiip” na ukrycie wulgarnych wyrazów np. w telewizji). No dobrze, a co zrobić gdy ktoś nazwie oponenta spamerem albo trollem? Czy ocenzurować takie wypowiedzi? Decyzja nie jest łatwa ani przyjemna, gdyż po ocenzurowaniu ewidentnie wulgarnych wypowiedzi natychmiast zarzucano mi kneblowanie ust dyskutantom! Ciekawe, co Salomon by mi poradził?

Wypowiedzi w Internecie są o wiele bardziej ostre, często wręcz ordynarne, niż te w radio czy telewizji. Tam nad kulturą wypowiedzi czuwają dziennikarze i cały sztab ludzi odpowiedzialnych za dobór dyskutantów i kontrolę ich poczynań. Z pewnymi wyjątkami, radzą sobie całkiem nieźle. Z Internetem jest zupełnie inaczej. Swobodny dostęp milionów ludzi do tej formy masowego przekazu obudził demony. Wiele osób uważa, że globalna sieć powinna być zupełnie pozbawiona jakiejkolwiek cenzury. Chcą wypowiadać się na każdy temat i w dowolny sposób. O ile pierwszy postulat jest jak najbardziej do zaakceptowania, o tyle drugi już nie. Pewna kultura wypowiedzi jednak obowiązuje. Nie jesteśmy (z wyjątkami) barbarzyńcami, którzy swoje emocjonalne wypowiedzi muszą wyrażać w postaci kilku-kilkunastu prostych słów, ogólnie znanych, za pomocą których duża część społeczeństwa potrafi przekazać dowolną treść o dowolnym kolorycie emocjonalnym. Chodzi mi oczywiście o wyrazy powszechnie uznane za obraźliwe. Nikt z nas na co dzień nie posługuje się mową godną Mickiewicza i nie cytuje klasyków literatury antycznej (czy ona jest jeszcze w programie szkół średnich, czy już ją zdołano usunąć jako „zbędną”?), ale obrzucanie się wyzwiskami pod flagą wolności wypowiedzi jest po prostu niekulturalne, i źle świadczy o takich osobach. Pewną winę za to ponosi powszechny i nieskrępowany dostęp do Internetu. Ale coś za coś. Z drugiej strony można podejrzewać, że osoby które traktują Internet jako poletko doświadczalne do testowania wulgaryzmów, robią to też na codzień w tzw. realu, czyli świecie rzeczywistym. Oczywiście prawie każdy z nas przeklnie gdy trzeba, ale jakieś granice przyzwoitości powinny obowiązywać. A ileż to razy spotykamy się na ulicy czy w środkach komunikacji miejskiej z grupkami (zazwyczaj młodych) osób obojga płci, które świadomie albo nie, używają pewnych dźwięcznych słów jako swoistego rodzaju „przecinki” w zdaniach, nadając im szczególną „melodię”? Jestem przekonany, że w domowym zaciszu te osoby są gorliwymi ambasadorami osobliwej „wolności” wypowiedzi w Internecie.

Do niedawna panowała zupełna dowolność w publikowaniu komentarzy, w dużej mierze obraźliwych. Bloggerzy pozwalali, aby na ich stronach zamieszczano różne, w tym kłamliwe i oszczercze wpisy. Nie brali odpowiedzialności za nie, często zasłaniając się źle pojmowaną wolnością wypowiedzi. Przykładów takiej działalności nie trzeba podawać, gdyż w moim przekonaniu są powszechnie znane. Na horyzoncie pojawiły się jednak znaki które pozwalają sądzić, iż sytuacja ta ulegnie zmianie, i Internet zostanie trochę bardziej „ucywilizowany”. Być może rodzime prawo ulegnie zmianie na tyle, że osoby które stały się celem wulgarnych ataków internetowych nie będą musiały toczyć walki z wiatrakami, dopraszając się usunięcia kłamliwych artykułów czy komentarzy. Proponuję zapoznać się z artykułami dotyczącymi odpowiedzialności bloggerów za zamieszczane treści:

Artykuł 1
Artykuł 2

Problem jest powszechnie nagłaśniany w globalnej sieci, dlatego wybrałem tylko dwa, dosyć charakterystyczne artykuły.

Krzysztof Kledzik

wrz
24

Jako stały czytelnik blogu am Bartla (oraz zamieszczanych tam komentarzy), od jakiegoś czasu wyczekiwałem nowego wpisu naszego arcymistrza. Przedłużająca się zwłoka w pisaniu mogła być spowodowana albo zajęciami szachowymi albo zbieraniem się „w sobie” Autora, chcącego opublikować jakiś nowy tekst. Tenże pojawił się, ale doprawdy zdziwiła mnie jego treść. Dokładniej mówiąc początkowe akapity, podobnie jak w poprzednich wpisach, zawierające w dużej mierze krzywdzące dla innych opinie.

Pan Mateusz jest dzieckiem ery komputerowej a co więcej, ery internetu. Nic więc dziwnego, że swobodę wypowiedzi traktuje jako rzecz oczywistą. Nie byłoby w tym nic zastanawiającego gdyby nie słowa tego Szachisty, który dość lekceważąco wypowiada się o fakcie podpisywania komentarzy pełnym imieniem i nazwiskiem. Dla mnie jest to rzecz normalna, co więcej, traktuję ją jako gest grzecznościowy i wyraz kultury wobec innych uczestników dyskusji. Szczególnie, gdy wypowiadane opinie są przeciwne niż te, przedstawiane przez pozostałych dyskutantów. Wg Pana, te osoby ośmieszają się. Czym np. ja mam się ośmieszać, tym że swoje wypowiedzi podpisuję własnym, prawdziwym nazwiskiem? Czy to jest aż tak ośmieszające? Czy to, że część z moich opinii jest inna niż Pańskie zdanie?

Osobliwie zdarzył się przypadek, w którym uznana w branży osoba zanegowała potrzebę zachowania kultury wypowiedzi. Fakt ten dotyczy osoby na poziomie, która z racji wykonywanych obowiązków trenerskich, sama powinna dbać o kulturę swoją i swoich podopiecznych, a nie publicznie negować taką postawę. Oczywiście wypowiadanie swojego znania firmowanego własnym nazwiskiem wymaga pewnej odwagi i odporności na ciosy. O wiele łatwiej ukryć się pod pseudonimem. Internet pełen jest wypowiedzi anonimów, którzy specjalizują się w oczernianiu innych i sianiu zamętu. Spora liczba tych osób trwa w błogim przeświadczeniu, że wątpliwa anonimowość umożliwia im działanie przypominające oplucie kogoś zza muru, albo przez półotwarte okno. Po tym czynie można szybko schować się w głębi domu, udając że „to nie ja”. Nasz młody arcymistrz powinien być tego świadomy, dlatego nie rozumiem pobudek jakimi kierował się pisząc swoją opinię w zamieszczonym artykule.

Nie rozumiem też, delikatnie mówiąc, daleko posuniętej niechęci (agresji?) naszego arcymistrza wobec osób prezentujących odmienne zdanie. Te negowanie merytoryczności pewnych stron internetowych, wyszydzanie dyskutantów, uwagi na temat standardów moralnych, rzekomego szkalowania szachistów, urojenia, itp. Panie Mateuszu, czy „hołota internetowa” jest zawoalowaną aluzją do nas, czyli aktywnych komentatorów na blogu Jerzego Konikowskiego? Chyba nie sądzi Pan, że zacznę „odbijać piłeczkę”.
Jedynie proszę Pana o zachowanie kultury w swoich wypowiedziach. My nie „jedziemy po ludziach” z radością, lecz wypowiadamy swoje opinie na temat polskich szachów, kadry narodowej i działalności PZSzach-u. Już wielokrotnie to pisałem, ale widocznie muszę powtórzyć, że wolność wypowiedzi jest jednym z filarów demokracji, która panuje w Polsce.

Nasze wypowiedzi mogą być dla niektórych osób niewygodne, ale są wypowiedziami na temat, i na dodatek wyrażanymi w sposób kulturalny. Nie może Pan zabronić polemiki na tematy polskich szachów. Rozumiem, że jako osoba w mniejszy czy większy sposób związana z PZSzach-em ma Pan niejako w obowiązku bronić swojej branży/chlebodawcy, ale nie oznacza to że ma Pan monopol na absolutną prawdę. Uczciwie muszę przyznać że nikt go nie ma, również i opozycyjny do Pańskiego, blog internetowy. Każdy z nas ma prawo mylić się, ale i każdy ma prawo do dyskusji. Napisał Pan, iż warto prowadzić dyskusję z tymi osobami, które potrafią być obiektywni i merytoryczni. Chyba miał Pan chyba na myśli osoby, które myślą i mówią tak jak Pan. Bardziej wartościowa byłaby dyskusja z osobami, które myślą inaczej niż Pan!

Krzysztof Kledzik

mar
06

Zapraszam do dyskusji z Krzysztofem Kledzikiem na temat treści tekstu Polemiki

mar
06

Zalecam zapoznanie się z ciekawym wywiadem arcymistrza Małachowa Polemiki.

Mnie najbardziej zaciekawiło stwierdzenie arcymistrza, że nigdy nie korzystał z podręczników Marka Dworeckiego, i mimo tego został silnym graczem. Dla mnie to nic nowego. W trakcie turniejów w Dortmundzie rozmawiałem z wieloma arcymistrzami z Rosji na temat szkolenia z książek Dworeckiego, którzy mieli podobne zdanie.

W tej chwili inaczej pracuje się nad szachami i najważniejszym poletkiem treningowym są otwarcia, aby w tej wczesnej fazie partii walczyć o uzyskanie przewagi. Tymczasem w Polsce jest inaczej. W czasie mojego uczestnictwa na trzech Akademiach Młodzieżowych Polskiego Związku Szachowego książki Dworeckiego były polecane przez trenerów jako pierwszoplanowa literatura. Natomiast znaczenie debiutów przesuwano na dalszy plan. Te skutki szkolenia widać wyraźnie w partiach naszej czołówki, gdyż repertuar debiutowy polskich arcymistrzów jest bardzo skromny i to nie wystarcza do rywalizacji z czołówką światową.

Może to jest właśnie przyczyną, że ta nasza „złota” młodzież na pewnym etapie swego rozwoju staje nagle w miejscu?

  • Szukaj:
  • Nadchodzące wydarzenia

  • Odnośniki

  • Skąd przychodzą

    Free counters! Licznik działa od 29.02.2012
  • Ranking FIDE na żywo

  • Codzienne zadania

    Play Computer
  • Zaprenumeruj ten blog przez e-mail

    Wprowadź swój adres email aby zaprenumerować ten blog i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach przez email.