Archiwum kategorii ‘Wspomnienia’

lip
30

Kontynuacja odcinka 114

Po osiedleniu się w 1981 roku w Dortmundzie wziąłem udział w kilku turniejach, które wygrałem. Zostałem też mistrzem miasta i okręgu. Byłem też liderem klubu, który był współorganizatorem znanego festiwalu.

Dzięki swojej pozycji mogłem wpłynąć na organizatorów, aby zapraszali szachistki i szachistów z Polski. W Dortmundzie grali m.in. Hanna Ereńska-Radzewska (obecnie Barlo), Agnieszka Brustman, Małgorzata Wiese, Włodzimierz Schmidt, Aleksander Sznapik, Andrzej Filipowicz, Jacek Gdański, Roman Tomaszewski, Jan Przewoźnik, Kazimierz Steczkowski itd.

Dortmund 1988

W 1988 roku odbyły się dwa turnieje arcymistrzowskie: A (kategoria 12) i B (kategoria 7). Wcześniej organizatorzy proponowali mnie dwa razy uczestnictwo w głównym turnieju. Mój wysoki, jak na tamte czasy ranking 2400, dawał takie możliwości. Odmawiałem, gdyż słusznie nie czułem się na siłach startować w tak silnych imprezach. Nigdy nie byłem zawodowym szachistą i grę w turniejach traktowałem zawsze hobbystycznie. Wolałem grać w Dortmundzie w openach lub w grupie mistrzowskiej.

W 1988 roku zdecydowałem się na grę w turnieju B, w którym wziął też udział wielokrotny mistrz Polski i olimpijczyk arcymistrz Włodzimierz Schmidt. W 8 rundzie doszło do naszego spotkania przy szachownicy. Ciekawa sytuacja była przed partią. Włodek ze swoim niemieckim nazwiskiem grał pod polską flagą, natomiast ja z polskim pod niemiecką. W pewnym momencie podszedł do mnie dyrektor turnieju Jürgen Grastat z prośbą, abyśmy punktualnie rozpoczęli partię, ponieważ jeden z fotografów znanego niemieckiego pisma chce zrobić nam – z uwagi na kuriozalną sytuację – zdjęcie. Tak też się stało i fotografia ukazała się potem w tym piśmie z odpowiednim komentarzem.

Kilka słów o samej partii. Zdawałem sobie sprawę, że moje szanse z zawodowcem są znikome. Postanowiłem więc grać oryginalnie, aby zmusić Włodka do większego wysiłku w debiucie. Udało się! Schmidt poświęcił wiele czasu na fazę debiutową. Uzyskał znacznie lepszą pozycję, ale nie starczyło czasu na wykończenie dzieła. W 36 posunięciu mój partner przekroczył czas do namysłu.

Ostatecznie Włodek zajął w turnieju 6 miejsce z 5.5 punktami, natomiast ja 9 lokatę z 4 pkt. Nie byłem ostatni (konkurowało 12 zawodników) i to uznałem za pozytywny rezultat.

 

lip
22

Kontynuacja odcinka 112

Henryk Szapiel należał w początkach lat 50-tych minionego stulecia do czołówki krajowej. Przedwczesna śmierć przerwała dalszą karierę tego utalentowanego szachisty. Okręgowy Związek Szachowy w Bydgoszczy zorganizował w dniach 8-18 czerwca 1967 roku w Tleniu I Memoriał Szapiela.

Jako najlepszy junior Pomorza zostałem zaproszony do tego turnieju, w którym miałem okazję po raz pierwszy spotkać się przy szachownicy z mistrzem Włodzimierzem Schmidtem. Włodkowi nie poszło tak łatwo ze mną. Odniósł zwycięstwo dopiero w długiej dogrywce w skomplikowanej końcówce. Niestety zaginął zapis tej partii.

W późniejszych pojedynkach odniosłem zwycięstwo i remis. Stan jest zatem remisowy.

Włodek był faworytem turnieju i niespodzianki nie było, choć przegrał jedną partię z Rafałem Marszałkiem. Ja zająłem ostatecznie trzecie miejsce i zdobyłem drugą normę na kandydata na mistrza. W tym czasie tylko trzech juniorów miało w Polsce ten tytuł: Lewi, Łuczak i ja. To były inne czasy i tytuł kandydata na mistrza miał zupełnie inny wymiar, niż obecnie.

Końcowe wyniki

1. Schmidt 8 (Pocztowiec Poznań)
2. Marszałek 7 (Legion Warszawa)
3. Konikowski 6 (Caissa Bydgoszcz)
4. Lipski 6 (Start Lublin)
5. Golański 6 (Hetman Koszalin)
6. Wiśniewski 5 (Caissa Bydgoszcz)
7. Autowicz 4.5 (Drukarz Warszawa)
8. Żółtek 4.5 (Start Łódź)
9. Mazurkiewicz 4 (KKSz Kraków)
10. Czajka 3.5 (Drukarz Warszawa)
11. Kania 0.5 (Drukarz Warszawa)

Wystartowało 12 zawodników, ale Czupryński (Poligraf Bydgoszcz) wycofał się po trzech porażkach (w tym ze mną).

22_800

Na zdjęciu stoją w pierwszym rzędzie: Marszałek, Konikowski, Kranz (sędzia), Schmidt, Kania. W drugim rzędzie widać: Mazurkiewicz, Lipski, Golański, Czajka, żona Schmidta, Żółtek, Wiśniewski i Autowicz.

lip
16

Kontynuacja odcinka 110

1 kwietnia zmarł arcymistrz Włodzimierz Schmidt. 

Szachy w moim życiu.: RIP

Zanim poznałem osobiście Włodka, obejrzałem – jako początkujący szachista – jego partie, które bardzo mi się spodobały. Schmidt grał aktywne szachy.

Analizowałem z dużą uwagą jego pojedynki. Jego repertuar debiutowy przyjąłem prawie w całości w mojej grze.

Przedstawiam dwie ciekawe partie, które kiedyś gruntownie analizowałem i które wywarły na mnie duże wrażenie.

lip
20

Kontynuacja odcinka 97

Ostatnio w kraju głośno jest o sprawie pływaków, którzy musieli wrócić z Tokio i nie wezmą udziału w olimpiadzie. Podobno winni tego są działacze Polskiego Związku Pływackiego. Sprawa jest bardzo skomplikowana i zainteresowane strony bronią się używając swoich argumentów. Więcej w tym artykule.

/////////////////////////

W naszej dyscyplinie było też sporo różnych polemicznych przypadków z udziałem działaczy. Sam mam swoje wspomnienia i na bazie własnych doświadczeń podzieliłem ich na trzy grupy:

1.Fanatycy, oddani całkowicie szachom.

2.Figuranci, którzy niewiele robili, ale też nie przeszkadzali.

3.Szkodnicy, którzy mieli na uwadze przede wszystkim własne korzyści.

Przypomnę trzy historie opisane przez Jacka Gajewskiego w książkach:

Mistrzowie Polski w Szachach 1926-1978

Biografia Bogdana Śliwy

Biografia Ryszarda Skrobka

Królowe 64 pól

Biografia Małgorzaty Wiese-Jóźwiak 

Cdn.

 

 

 

 

kw.
08

Kontynuacja odcinka 96

Niedawno przeglądając moje archiwum natrafiłem na wycinek z gazety „Dortmunder Rundschau” z dnia 16.04.1993 roku z informacją, że książka o turnieju w Dortmundzie 1992 została zaliczona do niemieckiej klasyki literatury szachowej.

Dla mnie było to szczególne wyróżnienie. Byłem bowiem jej współautorem i moją działką było skomentowanie wszystkich partii. Moi koledzy dbali przede wszystkim  o piękne teksty i techniczną stronę książki.

Autorzy: Jerzy Konikowski, Gerd Treppner (1956-2009) i Pit Schulenburg

Książka ukazała się w dwóch wersjach: z twardą i miękką okładką. Zawiera partie komentowane, opisy poszczególnych rund, wywiady z zawodnikami i wiele fotografii (175 stron).

.

Na czas turnieju wziąłem oczywiście urlop wypoczynkowy. W Westfallenhalle siedziałem praktycznie od rana do wieczora. Dzięki temu miałem możliwość oglądania wszystkich analiz po partii, w tym oczywiście samego Kasparowa. Zamieniłem z nim kilka słów o znaczeniu fazy debiutowej w nowoczesnych szachach.

Jego teza: Nie ma znaczenia, jak dobrze grasz – nie możesz spodziewać się dobrych wyników, kiedy masz przegraną po debiucie!

Krótko o turnieju. Odbył się w dniach 16-26 kwietnia 1992 roku. Była to wielka impreza, którą organizowała profesjonalna firma. Grano w słynnej Westfalenhalle.

Garri Kasparow przyciągnął setki kibiców. Sala turniejowa codziennie pękała w szwach. Przed halą ustawiała się każdego dnia długa kolejka chętnych do kupna biletów wejściowych. Takich scen nigdy w życiu nie widziałem. Media codziennie obszernie informowały o wydarzeniach w turnieju. Była to wielka reklama dla królewskiej gry! 

Wyniku turnieju głównego:

Kasparow 6
Iwanczuk 6
Barejew 5.5
Anand 5
Kamsky 4,5
Sałow 4.5
Hübner 4
Adams 3.5
Szirow 3.5
Piket 2.5

Turniej otwarty A wygrał przyszły mistrz świata W.Kramnik i S.Lputjan 8.5. Startująca w różnych grupach liczna grupa Polaków nie odniosła żadnych sukcesów.

Było duże zainteresowanie turniejem w świecie. Francuska Agencja Prasowa zwróciła się do organizatorów z prośbą o dostarczanie na bieżąco notacji partii. Tę pracę zaproponowano mnie. Oczywiście podjąłem się tego zadania. Co kilka ruchów wysyłałem faksem do Paryża aktualny stan wszystkich pojedynków.

 

 

sty
02

Kontynuacja odcinka 94

Turniej strefowy, Warszawa 6-31 stycznia 1979.

W III strefie FIDE do startu w tym turnieju było uprawnionych 22 zawodników: Węgry 5, Bułgaria, CSRS i NRD po 4, Rumunia 3 i Polska 2. Dzięki organizacji otrzymaliśmy 2 dodatkowe miejsca. Rezygnacja zawodników NRD spowodowała, że eliminacje rozegrano w dwóch 10-cio osobowych grupach. Z każdej grupy dalej awansowało 4 zawodników. Natomiast w 8-osobowym finale do turnieju międzystrefowego kwalifikowało się 5 graczy.

Polska reprezentacja wystąpiła w składzie: Włodzimierz Schmidt, Adam Kuligowski, Aleksander Sznapik i Ryszard Skrobek.

Każdy z zawodników miał osobistego sekundanta, którego sam sobie wybrał oraz przygotowany przeze mnie zestaw partii przeciwników.

Niestety okazało się, że znowu zawiodło słabe przygotowanie debiutowe naszej czołówki.

Przeciwnicy dominowali w tej fazie gry i końcowe wyniki ilustrują tabelki.

Jedynie Sznapikowi udało się awansować do finału, który to zawdzięczał ważnemu zwycięstwu Skrobka z Radułowem w ostatniej rundzie. Jednakże nie odegrał w nim większej roli.

Turniej pokazał niedostateczny stan wyszkolenia naszej kadry w porównaniu z innymi krajami tzw. demokracji ludowej. A nie było zawodników z NRD, którzy również zdecydowanie przewyższali Polaków klasą gry!

Ocena występu naszych zawodników przez ówczesnego prezesa Polskiego Związku Szachowego Czesława Wiśniewskiego: impreza kosztowała nas tyle pieniędzy, a tutaj taki blamaż na własnym podwórku!

 Poniższa partia otrzymała nagrodę za piękność (miesięcznik SZACHY, 5-1979). Niestety nasz największy znawca początkowej fazy gry, wykazał się nieznajomością modnego wtedy wariantu.

 

gru
27

Kontynuacja odcinka 93

Na turniej strefowy do Zalaegerszeg pojechała czwórka najlepszych naszych zawodniczek. Nasze mistrzynie w zasadzie nie liczyły się w konkurencji indywidualnej, ale po ostatniej olimpiadzie w Buenos Aires 1978 (5 miejsce!) liczyliśmy na jakąś niespodziankę. Niestety „cudu” nie było.

Każda zawodniczka miała swojego trenera. Ja zajmowałem się Anną Jurczyńską. W trakcie naszych spotkań w Krakowie szlifowaliśmy repertuar debiutowy, który odpowiednio wzmocniliśmy dodatkowymi wariantami. Wydawało mi się, że moja podopieczna jest dobrze przygotowana do tego ważnego turnieju. Na olimpiadzie w Buenos Aires zdobyła 7.5 z 10 partii, co było trzecim indywidualnym wynikiem na III szachownicy.

Niestety w Zalaegerszeg nie trafiła z formą. W kilku partiach zmieniała (albo myliła) warianty, co ilustruję w grze z Baumstark. Podobnie stało się z Nutu. Ostatecznie partia została odłożona w trudnej sytuacji. W trakcie naszej kilkugodzinnej analizie znaleźliśmy pewną drogę z szansami na ratunek. Jurczyńska postanowiła w dogrywce jednak „wzmocnić wariant” i zagrała po swojemu, co szybko zakończyło się katastrofą.

Poniższe sprawozdanie ukazało się w miesięczniu „Szachy” 8-1979.

Ta partia miała decydujące znaczenie, o czym wspomniałem w sprawozdaniu.

 

 

 

 

 

 

 

gru
22

Kontynuacja odcinka 92

W dniach 29.03.1978 – 1.4.1978 planowany był w Elblągu mecz barażowy o tytuł mistrzyni Polski pomiędzy Anną Jurczyńską (KKSz Hutnik Kraków) i Małgorzatą Wiese (KS Formet Bydgoszcz). Stawką pojedynku był nie tylko zaszczytny tytuł najlepszej szachistki kraju, ale także awans do ekipy olimpijskiej i start w turnieju strefowym.

Byłem w tym czasie członkiem KKSz Hutnik Kraków i prowadziłem zajęcia z juniorami. Prezes klubu Jerzy Krzyworzeka zwrócił się do mnie z propozycją podjęcia się roli trenera p. Anny. Miałem najpierw przygotować zawodniczkę do meczu i potem jechać z nią do Elbląga.

Z treningiem nie było żadnych problemów. Spotykaliśmy się przez miesiąc dwa razy w tygodniu. Miałem mały zbiór partii Małgorzaty Wiese i to było bardzo przydatne w przygotowaniach. Wiedziałem, że gra dobrze taktycznie. Określiłem więc strategię gry: grać pozycyjnie i unikać ostrej gry. W tym celu zaproponowałem pewien zestaw wariantów, który został przez Annę Jurczyńską przyjęty. W ciągu wielu godzin naszych spotkań ćwiczyliśmy te właśnie otwarcia.

Do Elbląga pojechaliśmy w trójkę: Anna Jurczyńska, Stanisław Porębski i ja. Moim zadaniem było przygotowanie zawodniczki do każdej partii, natomiast Porębski miał dbać o dobre samopoczucie naszej podopiecznej w czasie meczu.

Małgorzata Wiese zjawiła się w Elblągu z ojcem i trenerem mistrzem Julianem Gralką.

Anna Jurczyńska grała zgodnie z planem i mecz wygrała w stosunku 2.5-1.5.

Na zakończenie imprezy zjawił się ówczesny sekretarz generalny Polskiego Związku Szachowego Jan Eberle. Niespodziewanie zaproponował mi posadę trenera kadry narodowej. Było to akurat 1 kwietnia i z początku propozycję tę przyjąłem jako żart. Tym bardziej, że tę funkcję pełnił wówczas były mistrz Polski Krzysztof Pytel. Moje zdziwienie przerwał Eberle lakonicznym stwierdzeniem: „My potrzebujemy trenera, nie zawodnika. Rozwiązaliśmy umowę z Pytlem i mam nadzieję, że sprawdzisz się na tym stanowisku”.

Spontanicznie wyraziłem zgodę. Ale dopiero po powrocie do Krakowa uświadomiłem sobie ryzyko, jakiego się podjąłem. Pracowałem wtedy w kombinacie metalurgicznym w Nowej Hucie. Miałem ciekawą i dobrze płatną posadę. Dodatkowo byłem zaangażowany jako szkoleniowiec w Częstochowie. A praca w sporcie to często balansowanie na linie i nigdy niewiadomo jaki los może spotkać trenera. Na ten aspekt zwracał mi uwagę kolega klubowy Jerzy Kostro, do którego zwróciłem się o radę.

Mimo różnych wątpliwości potwierdziłem w końcu gotowość podjęcia się tej funkcji!

Moja kandydatura została ostatecznie zaakceptowana przez zarząd PZSzach. Dnia 1 czerwca 1978 roku zostałem pracownikiem Polskiej Federacji Sportu w Warszawie z oddelegowaniem do pracy w Polskim Związku Szachowym.

Poniższe sprawozdanie zostało opublikowane w miesięczniku Szachy (6-1978).

 

sty
16

Uzupełnienie do wpisu. 

Stanisław Gawlikowski, dziś niestety jakby zapomniany, pozostaje jedną z najważniejszych postaci polskiego powojennego życia szachowego. Więcej : chyba dopiero teraz dociera do nas wymiar jego olbrzymiej pracowitości i znaczenie jego dorobku. Cenne książki z teorii końcówek nie znalazły do dzisiaj kontynuacji ani konkurencji. Imponujące erudycją prace z historii szachów, nie zamykają się w obrębie ukochanej dyscypliny, lecz wybiegają na szerszy obszar kultury.

Na dzisiejszym czytelniku ( nie tylko na szachowym profesjonaliście ) niezwykłe wrażenie muszą robić okoliczności porzucenia królewskiej gry przez Paula Morphy’ego. U szczytu kariery, w roku 1839, prasa nazwała go wielkim szachistą z a w o d o w y m. „Morphy’ego niesłusznie to dotknęło” – pisał Gawlikowski- „oświadczył, że nie jest zawodowcem tylko dżentelmenem (! podkreślenie moje -RM ), gra w szachy dla przyjemności, a nie dla zysku, po czym – wycofał się raz na zawsze z wielkiej areny i grał już tylko w domowym zaciszu, z przyjaciółmi, pogrążony w głębokiej melancholii. Nie zdołały go skłonić do powrotu najbardziej nawet atrakcyjne, również pod względem finansowym, propozycje”. Ta historia, z pewnością egzotyczna z punktu widzenia młodych odbiorców, stanowi ilustrację głębokich przemian mentalnych, jakie się dokonały.

Z kolei opisując VIII Olimpiadę Szachową rozgrywaną w Argentynie na przełomie sierpnia i września 1939 ,Gawlikowski przywołał scenę, będącą interesującym przypisem do historii najnowszej. – „Czechosłowacja oficjalnie występowała jako ‘Protektorat Czech i Moraw’. Niemieckim ‘protektorom’ nie udało się jednak skłonić organizatorów do zdjęcia z frontowej ściany teatru, w którym odbywały się rozgrywki, flagi czeskiej i zastąpienia jej ‘oficjalną’ flagą ‘Protektoratu’ ze swastyką. Po dłuższych negocjacjach wywieszono ostatecznie dawny czeski sztandar…”
Mistrz szachowy, teoretyk, historyk dyscypliny ,publicysta , felietonista : tych zawodowych wcieleń Gawlikowskiego było dużo. Lecz przede wszystkim dużo było Stasia jako człowieka : niesłychanie żywego, pełnego temperamentu i inwencji.
Myślę ,że jego osobowość najpełniej wyrażała się w sferze językowej. Spontaniczna ekspresja słowna w życiu codziennym była naznaczona nie byle jakim ryzykiem. W ponurej, stalinowskiej dobie, podczas grupowego spaceru nad brzegiem Bałtyku, Staś zaimprowizował strzelisty hymn „ o wietrze wolności przychodzącym do nas ze Skandynawii”. Tylko chwalebnej solidarności braci szachistów domorosły poeta zawdzięczał wtedy ,że nie dostał się do ubeckiego lochu. Potem kiedyś ,też w okresie głębokiego Peeerelu, na biesiadnym zakończeniu drużynowego meczu z reprezentacją Niemieckiej Republiki Demokratycznej, Staś pozwolił sobie wznieść przyjacielski toast za zdrowie „ Sturmbannfữhrera Schulza”. Na te słowa niemiecki gospodarz spotkania śmiertelnie pobladł : nie z obrazy, ale ze strachu . „Nicht gut Herr Gawlikowski, nicht gut” – wyjąkał przerażony. Zapachniało politycznym skandalem…

Natomiast to samo , co narażało Gawlikowskiego na kłopoty w życiu powszednim, okazywało się darem pisarskim, zjednującym mu popularność . Znany publicysta sportowy, redaktor „Życia Warszawy” Stefan Sieniarski , wspominał jak po wprowadzeniu do gazety działu szachowego prowadzonego przez SG , zaczęły napływać do redakcji listy dziękczynne z różnych stron kraju. Było co czytać i kogo czytać.

Styl Gawlikowskiego, lapidarny i barwny zarazem, trudno byłoby podrobić. Zjadliwe charakterystyki : słabeusza przypadkowo zabłąkanego wśród krajowej elity –„ Pisać krytycznie o jego grze byłoby dla niego komplementem” czy czołowego polskiego szachisty „skutecznego na własnych śmieciach”, ale zupełnie „nie nadającego się na eksport” należały do rzadkości. Zazwyczaj Staś dawał wyraz fascynacjom , które ubierał w niebanalne skojarzenia. W beznadziejnym oporze stawianym rywalowi przez pewnego Hindusa, Gawlikowski odnajdywał cechy „iście indyjskiego fatalizmu”. Wygrana naszego szachisty z wysoko notowanym przeciwnikiem ( co w tamtych czasach było sensacją ) opisywana była w duchu młodzieżowych powieści Karola Maya jako „skalp zdarty z arcymistrza”. Pod piórem Stasia nieoczekiwane zwroty akcji jawiły się jak „grom z jasnego nieba”. Ładnie wygrane partie bywały „pogromowe”, a zwycięzca partii triumfował zwykle „ w porywającym stylu”. Błędy popełniane przy szachownicy najczęściej zaś były „nieprawdopodobnymi lapsusami” albo „tragicznymi pomyłkami”, vulgo „samobójczymi golami”. Zakończenia partii opisywane przez Gawlikowskiego były w zależności od kontekstu : słynne, pouczające , finezyjne, subtelne, dramatyczne , emocjonujące. Któż by się spodziewał , że nisza drewnianych figur kryje w sobie tyle niuansów ! Zasób leksykalny, którym dysponował nasz autor, był naprawdę bogaty.

Staś ciekawy świata, bystry w obserwacjach i ocenach ,zdystansowany , pogodny i dowcipny okazywał życzliwość kolegom. W jego niewielkim mieszkaniu na warszawskiej Ochocie goście, nawet ci niezapowiedziani, zawsze byli mile widziani. Przy filiżance kawy, z miłą asystą troskliwej żony gospodarza pani Zofii , szachiści wiedli długie rozmowy. Dzisiaj takich domostw zostało niewiele ; życie wygląda inaczej. Nieprzypadkowo dom państwa Gawlikowskich stał przy ulicy Baśniowej.

Rafał Marszałek

gru
08

Kontynuacja odcinka 88

W ostatnich odcinkach tej serii przedstawiłem problemy, z jakimi spotykałem się na początku mojej przygody z szachami turniejowymi. Nie było trenerów. Polska literatura fachowa była bardzo skromna. Trzeba było korzystać głównie z rad doświadczonych kolegów w klubie, także z własnych przemyśleń.

Internauci często zadają mi pytanie: jak trenowałem? Tylko debiuty, gdyż tak często o tym piszę i mocno polecam tę fazę gry? Wyjaśniałem tę kwestię kilkakrotnie w różnych publikacjach, także tutaj. Jednakże ten problem ciągle przewija się w mojej prywatnej korespondencji. Dlatego wracam do tego problemu.

Reguły szachów poznałem w ostatnią sobotę lutego 1961 roku. W marcu – za namową kolegi – wziąłem udział w mistrzostwach szkoły podstawowej nr 37 w Bydgoszczy. W pierwszym dniu przegrałem trzy partie. Chciałem wycofać się z turnieju. Jednakże po namowie nauczyciela fizyki, który zorganizował turniej, zdecydowałem się kontynuować grę. Byłem ambitny i postanowiłem poprawić daleką pozycję. Szkolny kolega pożyczył mi podręcznik Tadeusza Czarneckiego „Nauka gry w szachy” (Warszawa 1950, 279 stron), ale tylko na dwa dni. Było wystarczająco dużo czasu, aby zapełnić 60 stronnicowy zeszyt z najciekawszymi fragmentami. Poznałem w szybkim tempie, choć w ogólnych zarysach strategię i taktykę szachów oraz elementarne końcówki.

Intensywny parodniowy trening przyniósł efekty. W kolejnych rundach odniosłem 8 zwycięstw i 3 partie zremisowałem. Ostatecznie zająłem trzecie miejsce. Jeszcze w trakcie turnieju kupiłem sobie książeczkę (wydanie turystyczne) Czarneckiego pt. „Szachy”, która okazała się mi też bardzo przydatna.

Tadeusz Czarnecki był znanym problemistą. Mimo tego, że posiadał niską kategorię szachową, napisał sporo dobrych książek. Na jego twórczości wychowało się wiele pokoleń polskich szachistów. Ten przykład jest przeciwieństwem do teorii niektórych krajowych zawodników (arcymistrzów), którzy twierdzą, że tylko silni gracze są w stanie napisać dobrą książkę szachową.

Tymczasem właśnie dzięki jego książce zostałem oczarowany pięknem królewskiej gry. To właśnie ta praca spowodowała moje zainteresowanie szachami, które stały się częścią mojego życia.

Po sukcesie w mistrzostwach szkoły zacząłem się bardziej interesować szachami. Ale jeszcze nie myślałem wtedy, aby się nimi zająć poważnie. Kolega zaprowadził mnie pewnego razu do budynku na ulicy Dworcowej (obecnie naprzeciwko hotelu Brda), gdzie grano raz w tygodniu w szachy. To była kiedyś siedziba znanego klubu szachowego „Budowlani”. Gospodarzem był Witkowski. Pamiętam, że był to starszy pan i nie miał jednej ręki. Kolega zareklamował mi go jako byłego mistrza Polski. Oczywiście pomylił ze Stefanem. Ale o tym dowiedziałem się później.

Miałem stałego partnera, którego zwałem „dziadkiem”. Był to starszy pan około 80-tki. Graliśmy przyśpieszone partie bez zegara. Na nim przeprowadzałem pierwsze eksperymenty debiutowe. Pamiętam, że kiedyś graliśmy wariant po ruchach 1.e4 e5 2.Sf3 Sc6 3.Gc4 Sf6 4.Sg5 d5 5.exd5 Sxd5 6.Sxf7 Kxf7 7.Hf3+ i po odejściu królem na g8 dostałem mata. Potem „wzmocniłem” grę i odszedłem na e8. Dziadek bez trudu zrealizował przewagę pionka. W domu zająłem się analizą tej pozycji i następnym razem zagrałem prawidłowo 7…Ke6! i partię wygrałem. Powtórzyliśmy jeszcze kilka razy ten wariant i za każdym razem odniosłem zwycięstwo. Dziadek w końcu zrezygnował z tego wariantu i grał potem już coś innego.

Już wtedy, jako początkujący gracz, zrozumiałem znaczenie fazy debiutowej, analizy własnych partii i podglądanie gry przeciwników. Raz zagrałem kilka partii z gospodarzem klubu Witkowskim. Myślałem, że to rzeczywiście były mistrz Polski. Wygrałem bez trudu kilka pojedynków. Byłem z tego dumny i myślałem, że jestem genialnym szachistą. Ktoś sprowadził mnie na ziemię: „To nie jest ten mistrz Witkowski. Nasz gra na poziomie czwartej kategorii”. Mimo wszystko byłem zadowolony. Byłem przecież początkującym szachistą, bez kategorii!

cdn

  • Szukaj:
  • Nadchodzące wydarzenia

    kw.
    18
    czw.
    2024
    całodniowy IMEK Rodos
    IMEK Rodos
    kw. 18 – kw. 30 całodniowy
    W dniach 18-30.04.2024 roku na Rodos (Grecja) odbędą się Indywidualne Mistrzostwa Europy Kobiet z licznym udziałem Polek. Strona Lista startowa
  • Odnośniki

  • Skąd przychodzą

    Free counters! Licznik działa od 29.02.2012
  • Ranking FIDE na żywo

  • Codzienne zadania

    Play Computer
  • Zaprenumeruj ten blog przez e-mail

    Wprowadź swój adres email aby zaprenumerować ten blog i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach przez email.