Archiwum dla lipiec, 2013
lip
08

1955-M-Pomorza Borchardt - Bratoszewki - opis

Mistrzostwa Pomorza w 1955 roku. Grają Adam Borchardt i Jerzy Bratoszewski. Drugi z prawej strony stoi Feliks Chybicki, trzeci Waldemar Jagodziński (zdjęcie ze zbiorów Andrzeja Filipowicza).

Adam Borchardt z Torunia był pierwszym mistrzem krajowym, którego w życiu zobaczyłem. Potem graliśmy w jednej drużynie OKO Caissa Bydgoszcz i jednocześnie toczyliśmy pojedynki w turniejach indywidualnych.

Przedstawiona partia była grana w mistrzostwach Pomorza (16.10.-7.11.1968). Czołowe miejsca: 1-2.Konikowski i Pokojowczyk po 9 z 11, 3.Borchardt 8, 4-5.Rogalewicz i Maciejewski po 7.5, 6.Jagodziński 6.5 itd.

Dodatkowy mecz z Pokojowczykiem wygrałem w stosunku 2.5-1.5.

AB

In Memoriam

Dalej »
lip
07

      Nakładem Wydawnictwa „Słowa i Myśli” ukazał się właśnie cenny „Alfabet Seawolfa”, zmarłego niedawno słynnego blogera, a był nim kapitan żeglugi wielkiej Tomasz Mierzwiński. Pisał pod pseudonimem Seawolf i to on stworzył popularne dziś zwroty jak Seryjny Samobójca, Pancerna Brzoza czy Szaleni Starcy Platformy. Formuła „Alfabetu” nawiązuje oczywiście do „Abecadła Kisiela” lub do „Alfabetu Wildsteina”, z tym że książeczka Kisielewskiego – wydana w roku 1988 – nie może być niedoścignionym wzorem tego gatunku. Pisana jeszcze w epoce cenzury unika szlifowania prawdy, jej autor stara się pozostać  obiektywnym, ale nie może być nim do końca. Oto próbki: „Daniel Passent – niewątpliwie dobre pióro, czasem bywa odważny… Czasem drażni okropnie uległością i wazeliną…” Albo „Wojciech Jaruzelski – mmh…to trzeba by cały poemat napisać…Ja myślę, że on jest człowiek bojowy. To znaczy boi się…” ( niestety ciąg dalszy rozczarowuje,ale autor nie mógł drażnić dyktatora). O ile wspominki Kisiela o swych „modelach” są często rozgadane, to „Alfabet Wildsteina” jest wzorem lakoniczności i precyzji, a tworzony obecnie nie musiał też owijać w bawełnę. Dla przykładu jedna tylko perełka ( a jest ich więcej ): „Adam Michnik – motyl opozycji, z którego wykluła się poczwarka IIIRP”!  Ano właśnie, nie dość że  prawda to jeszcze podana z wdziękiem.

        Takiej eleganckiej ironii nie brakuje też u Seawolfa z tym, że litery jego „Alfabetu” są bardziej rozbudowane, ponieważ  nie pisze wyłącznie o osobach, lecz porusza również problemy Kraju, a zatem jego hasła stają się mini-felietonami. I u niego skrzą się diamenty sarkazmu jak np. w tym akurat krótkim haśle: „John Kennedy – prezydent. Wzór Donalda Tuska. Konkretnie, to jedno zawołanie, które chciałby powtórzyć, zawołać pod Bramą Brandenburską: Ich bin ein Berliner!”. A zaraz po Kennedym idzie hasło „Kielecki pogrom”, w nim na str.87/8 Seawolf opisuje, co stało się naprawdę w Kielcach i dlaczego: reżim chciał odwrócić uwagę świata od wyników sfałszowanego referendum, a także ukazać tzw. problem „endekofaszystów”, podczas gdy pogrom był naprawdę prowokacją LWP i NKWD, zaś żołnierze …odbierali broń Żydom! Jeśli o Kielcach mowa to w innym haśle „Sukces” ( str.189) Seawolf pisze o wiadukcie w tym mieście, który zawalił się już po godzinie od zbudowania! Najwidoczniej cement rozrzedzony korupcją nie wytrzymał. Spękane szosy też są dowodem afer, zaś minister dróg był z zawodu piekarzem, bowiem Tusk nie lubi rządu fachowców.

     Historycznych dygresji  jest mniej u Seawolfa, bo „Alfabet” jest jakby przewodnikiem po dżungli IIIRP, wielce egzotycznej dla polskiej emigracji, ale i Polakom osiadłym w Kraju sporo wyjaśnia. I Autor robi to z cudowną ironią, a czarny humor jest maleńką anestezją na ból spowodowany hiobowymi wieściami o dewastacji naszych stoczni albo o rozmontowaniu polskiej armii ( bo generalicję sprzątnięto pod Smoleńskiem). O lustracji Seawolf pisze bez ogródek: „Lustracja -…matka naszych klęsk, wszystkie inne są konsekwencją. Daliśmy się sterroryzować łajdakom wyjącym przeciwko zoologicznemu antykomunizmowi…Większość z nich (…) okazywała się własnie agenciakami SB…” ( str.109)  Ba, a któż stał za PO? Przypomina to Seawolf  z sarkastycznym wdziękiem: „…jak Gromosław ( Czempiński!) spadło na nas wyznanie, kto zakładał Platformę Obywatelską, potem (…) oficjalnie u boku Palikota pojawia się generał Dukaczewski.” ( str.97). Należy tu przypomnieć, że ten wychowanek WAT-u w latach 1976/82 pracował w Sztabie Generalnym, następnie był attache wojskowym w Waszyngtonie, a takie stanowisko powierzano zaufanym. Po roku 1989 był głównym specjalistą WSI, wrogiem lustracji i protegowanym prezydenta Kwaśniewskiego. Mimo różnych skandali lubi go też obecny „prezydęt” jak o Komorowskim wyraża się Seawolf i – choć nie ma osobno takiego hasła – to o gajowym i jego First Lady czytamy w kilku miejscach, a hasło „Dziadzia…” wprowadza tajemniczą Annę Komorowską.  W „Alfabecie” są hasła osobowe lub problemowe jak np. ”Język miłości” ( wypowiedzi tuskoidalne ilustrują raczej nienawiść ), „Nord Stream” ( o gazociągu w porcie w Świnoujściu ) albo „Miłość Ojczyzny”, gdzie znów Seawolf parska czarnym sarkazmem: „Zadeklarujmy, że naszych bliskich pochowamy bez zaglądania do ich trumien i im też nakażemy, by nie zaglądali do naszej”. Autor nieraz pisze jak bardzo Tragedia smoleńska zmieniła Polskę, a nawet polemiki na witrynach internetowych, kiedyś toczone przeważnie w stylu przekomarzań. A oto inny przykład jego swoistego stylu na pograniczu kpiny pod hasłem „Łoziński” ( Przedostatnia nadzieja Sekty Pancernej Brzozy i Świętej Półbeczki): „Dlaczego ekspert i dlaczego w sprawie Smoleńska? Miało to głębokie uzasadnienie. Łoziński pisał dużo o wschodnich sztukach walki, a samolot leciał wszak na wschód. No i widział kiedyś na wsi jak rąbali brzozę, twarda była, że nie wiem „ ( str.111). Seawolf nieraz wyśmiewa naiwny upór „ekspertów” rządowych utrzymujących, że to brzoza stała się przyczyną katastrofy, pomijając obłąkaną rosyjską tezę o naciskach i winie pilota.  Pod hasłem „Zdrajcy” czytamy: „Motywy Putina, Anodiny, Szojgu, Miedwiediewa, Krasnokutskiego, tego sołdata niszczącego dowody łomem, są nietrudne do wytłumaczenia, a nawet zrozumienia, gdyż służą oni swemu państwu w takim samym koszmarnym kształcie, w jakim jest od stuleci…” ( str.221). Dalej Seawolf próbuje przeniknąć motywy strony polskiej, które „kazały im podjąć grę z Putinem i wystawić znienawidzonego Prezydenta na czysty strzał…”, a w innym miejscu sądzi, że rozmowa na sopockim molo może być matką wszystkich rozmów. ( str.145)

    Oczywiście wszystko ma w tej książce wyborne proporcje, a Autor ukazuje przede wszystkim sytuację Polski po roku 1989, jeszcze bardziej zdewastowanej, rozbrojonej, skorumpowanej, niepraworządnej i przenikniętej agenturą. Z ogromną wnikliwością przybliża nam te niewesołe sprawy, a obserwatorem polskiej rzeczywistości został już w grudniu 1970, gdy będąc pacholęciem z okien mieszkania oglądał pochód stoczniowców niosących na drzwiach ciało zastrzelonego kolegi. To przeżycie – jak napisał – ukształtowało go na zawsze, z pewnością też wyostrzyło jego oko. Celność jego spostrzeżeń imponuje, na przestrzeni całej książki proponowałbym korektę zaledwie jednego hasła – o Rokicie ( str.165), gdyż Autor wyliczając jego grzechy zapomniał o największym. Oto Rokita w noc czerwcową 1992 r. gorączkowo apelował o przyśpieszenie głosowania nad wnioskiem o dymisję rzadu Olszewskiego ( patrz film „Nocna zmiana”), a tym samym wzniósł się na szczyty antypolskości, podczas gdy tejże nocy posłowie na Sejm – nominalnie Polacy – wbili sobie sami nóż w plecy!

   W poprzednim felietonie z okazji hasła o Bratkowskim poznaliśmy ofiary represji, zamordowanych bez kul. Dziś powinniśmy dodać tu jeszcze księdza Isakowicza-Zaleskiego ( str.70), który przeżył esbecki zamach w PRL-u, a niedawno ( czego Seawolf nie mógł dopisać, bo Pan wezwał go do siebie ) został ranny w dziwnym wypadku drogowym, lecz opuścił już szpital. A na stronie 102 czytamy o samochodzie, który uderzył w jadącą na rowerze minister Annę Fotygę, na szczęście nie pozbawiając jej życia.  Seawolf wspomina też ofiary Seryjnego Samobójcy ( jak Michniewicz, Lepper, gen.Petelicki ) i nieraz podaje przykłady niesłychanej niepraworządności IIIRP jak np. pisząc o Staruchu – uwięzionym liderze kiboli, do którego nie dopuszcza się adwokata, a aresztowano też narzeczoną Starucha za to tylko, że siedziała na innym miejscu niż wskazywał jej bilet! O arogancji wobec prawa mówi też hasło „Spisek grafologów” i ze stylem właściwym dla Seawolfa: „Niewinność Grasia nie ulega wątpliwości. Przecież jest z PO. Nic zatem dziwnego, że prokuratura roztropnie umorzyła sprawę”.( str.183) Inne przypadki łamania praw czytelnik odkryje sam jak i inne sensacyjne sprawy. „Alfabet” powinien trafić pod wszystkie strzechy,  jest bowiem znakomitym przewodnikiem po bagniskach IIIRP, przynosi też kilka ważkich refleksji o dziejach kraju, osaczonego przez odwiecznych wrogów ( vide np. hasło „Igelstroma lista”). Seawolf był blogierem również nurkującym w historię narodu, nie tylko obserwatorem współczesności. Swój „Alfabet” kończy hasłem o „Żołnierzach Przeklętych” pisząc, że nie lubi nazwy „wyklęci” i woli „niezłomnych”. I ma z pewnością rację, on sam też niezłomny wilk morski i wielki patriota, teraz na odwiecznej warcie prowadzi okręt Ojczyzny, dryfujący w pełnej wirów cieśninie stulecia.

                                                                            Marek Baterowicz

Dalej »
lip
06

Drodzy Internauci!

Obecnie jestem na urlopie i do 13 lipca moja aktywność na blogu jest bardzo mocno ograniczona ze względów technicznych. Jestem w Egipcie (Sharm el-Sheikh) i z uwagi na sytuację polityczną w tym kraju, są duże trudności w uzyskaniu połączenia internetowego.

Otrzymałem sporo emailów z różnymi pytaniami, na które nie mogę w tej chwili odpowiedzieć. Wszystko szybko nadrobię po powrocie do Dortmundu. Także ustosunkuję się do kwestii poruszonych w dyskusji o występie naszej młodzieży w turnieju „Dworkowicza” w Moskwie.

Proszę o wyrozumiałość!

Załączoną kartkę urlopową wykonała Pani Gizela Kubalewska.

Pozdrowienia z egipskiego kurortu

lip
06

JJJerzy Jabłoński z Torunia zaliczał się przez wiele lat do do krajowej czołówki szachistów korespondencyjnych. Przedstawiona partia była grana w meczu Polska-Niemcy. Udało mi się na pierwszej szachownicy pokonać renomowanego partnera 1.5-0.5. Partia miała w tamtym okresie znaczenie teoretyczne i była kilkakrotnie przedrukowywana przez różne periodyki szachowe.

Dalej »
lip
04

Główny nacisk w majowym numerze postawiono na XIV Indywidualne Mistrzostwa Europy w Legnicy. Z turnieju arcymistrzowskiego w Londynie skomentowałem partię Carlsen-Swidler.

Panoramablog1

Panoramablog2

lip
04

W tym tygodniku, wychodzącym w języku polskim we Frankfurcie nad Menem, prowadziłem przez kilka miesięcy kącik szachowy.

TygodnikTygodnik2

lip
02

Dworkowicz

W dniach 25.06-02.07 w Moskwie odbył się tradycyjny Puchar Dworkowicza. W tej prestiżowej imprezie wzięła udział ekipa z Polski w składzie:
Radosław Gajek
Łukasz Jarmuła
Piotr Śnihur
Ewa Harazińska.

Trenerem ekipy był arcymistrz Bartosz Soćko. Polski zespół zajął 6 miejsce na 8 drużyn.

Dokładne rezultaty:

Strona turnieju

Wyniki

 

lip
02

     W roku 1944 w Buenos Aires ukazała się ważna książka pt. „Los Polacos en la Republica Argentina, 1812-1900”, jej autorem był polski emigrant Stanisław Paweł Pyzik (syn Franciszka i Marii Dąbrowskiej) przybyły do tego kraju w roku 1912. By uniknąć poboru do armii austriackiej, dzięki pomocy księdza Szpondra wyjechał do Francji, a tam w Cherbourgu wsiadł na statek płynący do Argentyny. Przed opuszczeniem Ojczyzny studiował fizykę i chemię na Uniwersytecie Jagiellońskim, odbył też praktykę w obserwatorium astronomicznym UJ. Z takim wykształceniem zdobyl uznanie, chociaż początkowo – dla opanowania języka – pracował w Posadas w browarze wuja Ignacego Dąbrowskiego. Współwłaścicielem browaru był Alfredo Stroessner, ojciec przyszłego prezydenta Paragwaju. Po powrocie do Buenos Aires Stanisław podejmuje pracę w firmie optycznej Lutz&Schulz, potem zostanie wynalazcą instrumentów optycznych, cenionym meteorologiem i wykładowcą. Nie traci związków z Polonią, wprost przeciwnie. W roku 1917 jest przedstawicielem Polskiego Komitetu Narodowego w Paryżu (Romana Dmowskiego) na Argentynę. Sprowadza do Buenos Aires Polską Misję Wojskową z por.Abczyńskim, która przyjmuje ochotników do Armii Polskiej we Francji.  W roku 1918 jednoczy polskie towarzystwa w Argentynie w jedną organizację „Wolna Polska”. Od roku 1921  ten wielki patriota redaguje dwutygodnik „Wolna Polska”, a w roku 1922 zakłada gazetę „Głos Polski”.  Pracuje wtedy w ministerstwie robót publicznych  w sekcji stacji meteorologicznych i hydrologicznych. W roku 1922 poślubił Marię Elenę de Rollin, urodzoną w Montevideo w rodzinie francuskiej. Jej wuj August, pułkownik francuski, był instruktorem w obozie powstańców w Polsce w r.1863. Senora Pyzik uczestniczyła we wszystkich jego poczynaniach na niwie polonijnej, a były one wielkiego formatu. Stanisław P.Pyzik był nie tylko jednym ze współorganizatorów Związku Polaków w Argentynie, powstałego w r.1927, ale wielokrotnie jego prezesem – w latach 1930-32, 1936-43, 1948/9, 1951/2. W latach 30-tych nakręcił film o Polakach w prowincji Missiones, a w r.1934 odwiedził Polskę. W r.1931, podczas kryzysu, organizuje darmowe obiady dla bezrobotnych Polaków. Był człowiekiem wielkiego serca, a także technicznym geniuszem, a dowiódł tego serią wynalazków jak deszczomierz automatyczny, rosomierz samopiszący dla lotnictwa, waga kieszonkowa dla balonów, anemometr dla pomiarów prędkości i kierunku wiatrów, perfiliograf, freatrymetr. Skonstruował też sejsmograf uznany przez japońskich specjalistów za najczulszy na świecie! Działa też na polu kultury i jest współzałożycielem Instytutu Kulturalnego Argentyńsko-Polskiego w r.1939. W r.1940 staje na czele Komitetu Niesienia Pomocy Ofiarom Wojny, organizuje werbunek do Armii Polskiej, za co otrzymuje podziękowania od gen.Sikorskiego. Po wojnie wspiera u rządu Argentyny plan imigracji byłych żołnierzy i uchodźców. A na terenie Buenos Aires zasłynął też jako wykładowca fizyki i chemii w szkole przemysłowej, później został jej dyrektorem. Był też doradcą lotnictwa d/s meteorologii, za co nadano mu stopień generała brygady. Stale pamięta o Polsce i w r.1947 przesyła kilka transportów z konserwami mięsnymi i czekoladą do Krakowa na ręce kardynała Sapiehy. O jego zasługach można jeszcze wiele pisać, dość na tym, że w r.1954  rząd londyński odznaczył go Krzyżem Oficerskim Polonia Restituta. W okresie odwilży, w r.1958, odwiedził jeszcze Polskę, zmarł w Buenos Aires w r.1981. Po tym nieco długim wstępie o Autorze (lecz wyjątkowość jego sylwetki nas tłumaczy!) przejdźmy do jego dzieła.

      Drugie wydanie jego książki o Polakach w Argentynie ukazało się w r.1966 w Buenos Aires, rozszerzone tematycznie o polskich emigrantów w innych krajach Ameryki Łacińskiej, generalnie od wieku XIX-tego, choć Autor wspomina też Krzysztofa Arciszewskiego, który jako wojskowy działał w Brazylii od 1629 do 1637 roku. Przed opuszczeniem Brazylii Arciszewski napisał wiersz „Lamento” będący pierwszym polskim utworem inspirowanym Ameryką Południową, a zarazem głosem tęsknoty za ziemią ojczystą. W wieku XVII-tym  kilku polskich jezuitów pracowało na terenie Paragwaju zyskując sympatię Indian, o czym świadczyły słowiańskie imiona przyjmowane przy sakramencie chrztu. Jednak dopiero w wieku XIX-tym zjawiają się w Ameryce Polacy, najpierw legioniści Napoleona w republice Dominikany albo byli napoleońscy żołnierze walczący potem jak Franciszek Dunin-Borkowski o wolność Chile, wreszcie emigranci po powstaniu listopadowym jak Ignacy Domeyko. W Wenezueli inżynier W.A.Lutowski budował drogi, a jego syn Augusto Paredes Lutowski (1852-1916) zostal naczelnym inspektorem armii wenezuelskiej. W Brazylii Polacy zjawiają się po upadku powstania listopadowego. I tak inżynier Andrzej Przewodowski wzniósł wiele budowli w Bahia, ożeniony z autochtonką pozostawił liczne potomstwo. Doktor Piotr Czerniewicz z Podlasia – po studiach we Francji – zasłynął jako lekarz, a jego przewodnik medyczny, wznawiany wielokrotnie, przyniósł mu rozgłos oraz order „Caballero de Cristo” nadany mu przez cesarza Brazylii. Do Brazylii przybywali też inni kombatanci naszych powstań lub księża, o czym przekona się ciekawy czytelnik polskiego przekładu „Polaków w Argentynie”, wydanego przez Fundację Semper Polonia (W-wa, 2004) dzięki dotacji Senatu.

   Z kolei w Argentynie i Urugwaju działał doktor Maksymilian Rymarkiewicz, lekarz i redaktor francuskiego pisma „Le Commerce”, zmarły w r. 1857 w Montevideo podczas epidemii żółtej febry. Niezwykły życiorys miał inny lekarz, dr Adolf Karol Korn, który w r.1868 – dzięki maszynom ze Szwajcarii – otworzył pierwszy w Buenos Aires młyn zbożowy.  W argentyńskiej armii walczyli też Polacy podczas wojny z Paragwajem jak np. generał Henryk Spika (nazwisko Spiczyński skrócił dla wygody tubylców) albo w utarczkach z Indianami. W 1886 r. przechodzi w stan spoczynku i zostaje profesorem taktyki stosowanej w Szkole Wojskowej. Autor wymienia też Polaków przybyłych z Garibaldim i po powstaniu styczniowym, wspieranym przez gazety Argentyny i przez oficjalne zbiórki pieniędzy dzięki inicjatywie księdza Mikoszewskiego. Może najbardziej barwną biografię ( godną filmu fabularnego!) miał Robert A.Chodasiewicz, przybyły do Argentyny w r.1865. O przygodach tego zbiega z carskiej armii podczas wojny krymskiej w 1855 r. (przeszedł na stronę angielską) czytamy na stronach 117-124, a są te strony jakby zalążkiem filmowego scenariusza, stanowią fascynującą lekturę. Z uchodźców po powstaniu styczniowym  zasłużył się zwłaszcza Jordan C.Wysocki, również kapitan argentyńskiej armii, przyjaciel prezydenta Sarmiento i projektant słynnego parku „3 de Febrero” w Buenos Aires.

    Byłoby niemożliwością wymienić tu wszystkich Polaków w Ameryce Południowej, a nawet tylko w Argentynie, o których mówi książka Stanisława P.Pyzika. Obejmuje ona też czasy współczesne, choć w pewnym skrócie. Pada w niej nazwisko Grombrowicza, polskich reprezentantów w szachach, którzy w 1939 byli na olimpiadzie w Buenos Aires. Autor wymienia też polskich plastyków (mp. Karola Sobieskiego, ur. w 1866, ponoć pretendenta do tronu Polski), cenny jest też rozdział o Ameryce Południowej w oczach polskich pisarzy lub misjonarzy, którzy wydali broszury o polskiej kolonii w Misiones. Znakomitą książkę pana Pyzika czyta się jednym tchem, nie jest to martwe kompendium wiedzy o polskich emigrantach, ale jej żywy obraz ukazujący niezwykłe historyczne powiązanie między narodami, dzieło wielkiego humanisty i społecznika.

                    Marek Baterowicz

Dalej »
lip
01

Kramnik

Spis treści

Od redakcji 1
O tym się mówi 2
ME, Legnica 2013 3
Super Masters, Sandnes, NOR 2013 7
Partie komentowane 9
Konferencja historyków, Kraków 2013 12
Mistrzostwa Małopolski, Kraków 2013 14
MP do 7 i 8 lat, Poronin 2013 15
Mały Szachista nr 10-lipiec 2013 I-VIII
Mistrzostwa Warszawy 2013 17
Krynica Zdrój 2013 18
Anegdoty z dawnej Łodzi 19
Szachowe epizody A.F. (43) 20
Nauka gry (115) 26
Poradnik sędziego (111) 30
Prenumerata 31
Rozwiązania kombinacji 31
Kombinacje 32

Od redakcji

Czołówka światowa nadal uczestniczy w superturniejach organizowanych w różnych krajach. Tym razem najlepsi przybyli do Norwegii. Po sukcesach indywidualnych Magnusa Carlsena Norwegowie znaleźli sponsorów, aby gościć na turnieju jego największych konkurentów z mistrzem świata Viswanathanem Anandem na czele. W gruncie rzeczy z elity zabrakło jedynie Władimira Kramnika, który po londyńskich i szwajcarskich emocjach chciał mieć chwilę wytchnienia. Norweski Super Master miał trudną formułę bowiem grano w różnych miejscowościach okręgu Stavanger, w tym na małej wysepce, na którą uczestnicy udali się łódką, a morska wyprawa zajęła prawie 40 minut. Siłą rzeczy takie warunki gry były korzystne dla najmłodszych i rzeczywiście na czele znaleźli urodzeni w 1990 r. Siergiej Karjakin i Magnus Carlsen. Dla Karjakina samodzielne pierwsze miejsce jest życiowym sukcesem, a Carlsenowi, po londyńskich triumfie gra nie szła i nie zasługiwał na zwycięstwo. Mistrz świata Anand poniósł aż dwie porażki, a wygranie z ostatnią trójką w tabeli wystarczyło tylko do zajęcia VI miejsca.

W Polsce żyliśmy indywidualnymi mistrzostwami Europy, zorganizowanymi na przyzwoitym poziomie w Legnicy, naturalnie poza kompromitującą internetową transmisją partii. Zawody zgromadziły zaledwie 280 uczestników (zwykle grywało około 400). Zagrało 80 zawodników z rankingiem 2600, w tym 12 z rankingiem nieznacznie wyższym od 2700. Obsadę można uznać za dobrą, chociaż naturalnie zabrakło 20 najlepszych Europejczyków. Po prostu nikogo nie interesuje tytuł mistrza Europy, natomiast większość graczy walczy o awans do Pucharu świata – tym razem do dyspozycji były 23 miejsca. Liczyliśmy, że polscy olimpijczycy nawiążą walkę o te lokaty i wysokie nagrody. Spotkało nas olbrzymie rozczarowanie. Nagrody wzięli cudzoziemcy, a nasza najlepsza trójka z trudem zmieściła się w pierwszej pięćdziesiątce. Większość naszych reprezentantów miała poważne kłopoty ze znalezieniem się nawet w pierwszej setce. Ponieśliśmy koszmarną klęskę, która jest przykrym podsumowaniem zakończonej kadencji Zarządu PZSzach.

W ostatnich czterech latach szachy wyczynowe w Polsce legły w gruzach. Nie ma już ani jednego międzynarodowego turnieju w kraju, przynajmniej XIII – XV kategorii (2550-2601), zniknął też jedyny turniej kobiecy. Nie mamy już zawodników w pierwszej setce rankingu, poza Radosławem Wojtaszkiem, który właściwie zajmuje się analizami w zespole mistrza świata, a nie grą w turniejach. Skasowano jakąkolwiek rywalizację w MP mężczyzn i kobiet, nie walczy się ani o miejsca w kadrze, ani o grę w reprezentacji. Sportowe decyzje personalne są ustalane przy „zielonym stoliku“, głównie w oparciu o rankingi zdobywane w walce z drugorzędnymi rywalami. Kilka pozytywnych rezultatów sportowych, z małymi wyjątkami, uzyskano na początku kadencji, kiedy to korzystano z dorobku poprzednich Zarządów PZSzach.

Andrzej Filipowicz
Redaktor Naczelny

 

Dalej »
  • Szukaj:
  • Nadchodzące wydarzenia

  • Odnośniki

  • Skąd przychodzą

    Free counters! Licznik działa od 29.02.2012
  • Ranking FIDE na żywo

  • Codzienne zadania

    Play Computer
  • Zaprenumeruj ten blog przez e-mail

    Wprowadź swój adres email aby zaprenumerować ten blog i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach przez email.