Archiwum kategorii ‘Baterowicz, Marek’

kw.
07

Od 1945 roku w dorzeczu Wisły rozlegał się donośny głos chama, przez małe „c”. Był to głos politruka, oficera UB ( lub NKWD), sekretarza PPR czy innego komucha. Najpierw jednak była zdrada. A potem wywózka „Szesnastu” przedstawicieli Polski Podziemnej, oszukanych słowem „honoru” płk.Pimienowa. Sarmaci jeszcze wierzyli w honor czerwonoarmiejców!? Po ich wyczynach na Wileńszczyźnie i gdzie indziej ? Po wtrzymaniu frontu pod walczącą Warszawą ? Dzięki obecności sowieckich oddziałów z lasów wyszli żołnierze AL, natomiast patrioci chronili się w lasach. Potem był już tylko ryk osłów, zaczadzonych ideologią, bo stopnia jej głupoty nikt jeszcze do końca nie przeniknął. Stawiano na eksperyment, zapominając że nie wypada robić doświadczeń na ludziach. Niedobitki inteligencji kryły się wszędzie, także w gruzach Warszawy, dokąd niebawem dotarli też politrucy zajmując co lepsze kwatery i nieliczne ocalałe mieszkania.

Głos chama ( potem Naczelnego Chama czyli pierwszego sekretarza PZPR) bywał zrazu pełen uwodzicielskiej perswazji. Wiadomo, reżim mościł sobie gniazdo, walczył o rząd dusz, a przynajmniej o szeregi zastraszonych. W akcji zastraszania brali udział też przedwojenni komuniści. Jak mówiono – „idzie pistolet i jego Ważyk” (!) Chociaż jest to poniekąd oczywiste, że komuniści przejmujący władzę nad Polską odznaczali się najniższymi cechami charakteru, warto jednak przypomnieć tu rozdział piąty z „Eseju o duszy polskiej” ( a książka to nieodzowna dla zrozumienia IIIRP) prof. Ryszarda Legutki,  zatytułowany: „Zbir i cham”. Taka kolejność jest istotna, bo rzecz jasna samym chamstwem komuniści nie zdobyliby władzy. Stosowali więc metody zbirów, mordując patriotów na różne sposoby ( w tym tzw.”sądy na kółkach”) lub wywożąc ich do łagrów w ZSRR. Haniebny ten proceder trwał do roku 1947, jeszcze po wojnie deportowano na wschód tysiące Polaków tylko dlatego, że nie godzili się na rządy komunistów „made in USRR”. Bojówki PPR, PPS i ORMO demolowały i paliły siedziby czy drukarnie PSL-u, a działacze PSL-u byli mordowani przez ubeckie szwadrony śmierci. Przed wyborami roku 1947 zamordowano 118 działaczy PSL-u, rozmiary terroru przewyższyły wyczyny  faszystów!

Od chóru chamów odbiegał nieco głos Wandy Wasilewskiej, córki ( choć wyrodnej ) pierwszego ministra spraw zagranicznych w Polsce porozbiorowej. Miała bowiem dar krasomówstwa, który przydał się Sowietom w okresie formowania dywizji Berlinga, a później gdy powstawał rząd lubelski. Wasilewska umiała też wykorzystać miły timbre swego głosu dla ukrytych gróźb, np. wobec Andrzeja Witosa, którego wydobyła z sowieckiego więzienia. Kiedy Witos zwlekał z uchwaleniem planów reformy rolnej, spytała go „Ciekawe, jaka o tej porze jest pogoda w Komi?”  Witos natychmias odczytał pogróżkę – „jak nie będziesz grzeczny, to trafisz znowu do gułagu”! I reforma ruszyła z miejsca.

W czasach triumwiratu ( Jakub Berman, Bolesław Bierut, Hilary Minc) głosy chamów brzmiały różnie, zależnie od okoliczności, a zdarzały się nawet polityczne niespodzianki jak flirt Borejszy z Piaseckim. Wypada jeszcze zaznaczyć, iż określenie „cham” nie jest synonimem wieśniaka, chłopa jakby ktoś przypuszczał. Ludzie ze wsi wyróżniają się nazbyt często wrażliwością, czasem wrodzoną kulturą i najwięcej powołań kapłańskich pochodzi właśnie z terenów wiejskich. W naszym ujęciu „cham” to osobnik zaprzedany prymitywnej ideologii marksizmu, zatem zdegradowany intelektualnie a stosujący brutalne metody polityczne, zwolennik represji. Prawie zawsze członek partii komunistycznej lub funkcjonariusz urzędu bezpieczeństwa. Określenie „chama”  odnosi się też do osób słabo wykształconych albo wręcz nie mających żadnej edukacji. Do takich osobników marksizm-leninizm przemawiał najczęściej, zwłaszcza gdy ogłoszono go na wyrost ustrojem postępowym w stosunku do epok minionych. Nikt wtedy jeszcze nie dostrzegał, że bez likwidacji pieniądza komunizm stanie się też kapitalizmem, tyle że państwowym. Pozbawiony wolnego rynku okazał się  w dodatku najgorszą formą kapitalizmu, a poprzez dogmat dyktatury jednej partii nie różnił praktycznie niczym od faszyzmu. Utrzymywany był siłą, represjami  a w megafonach słychać było ryk osłów z Komitetu Centralnego, toczących ślinę ideologii, która okazała się największym oszustwem w dziejach ludzkości.

Żyją jeszcze pokolenia pamiętające prostackie ględzenie Gomułki czy krzyk Cyrankiewicza o odrąbywaniu rąk podniesionych przeciwko władzy ludowej. Trudno zapomnieć też partyjny bełkot innych sekretarzy, którym raczono nas niekiedy podczas obowiązkowych kronik, wyświetlanych w kinach przed emisją filmu. Budził powszechną wesołość, a w półmroku sali śmiano się bez żenady. Niewątpliwie byliśmy najweselszym barakiem w obozie demoludów. I w kabaretach przedrzeźniano ów bełkot sekretarzy, a w piosenkach nawet system jak np. refren Wojciecha Młynarskiego o „puzzle” czyli o łamigłówce, której nie da się ułożyć. Teraz śpiewał piosenkę „Gruz do wywózki”, co jest aluzją do gruzowiska po PRL-u, gdzie hasają autorytety z teczek! Piosenkom często brak takiej subtelności,  wystarczy też otworzyć telewizor, by usłyszeć wulgarne wypowiedzi postaci kiwających się na świecznikach. Prekursorem  schamienia życia publicznego w IIIRP był  pewien ex-dysydent ( a wcześniej ex-partyjny ), który z ekranu rąbnął do narodu : „od…….. się od generała!” . I tak się zaczęło. A bełkot powracał czasem w enuncjacjach Wielkiego Chochoła, który wprawdzie przyparł czerwonych do muru, ale potem tańczył do taktu ich kapeli. Szczególnie gdy przekroczył próg Belwederu. Politycznym debatom w IIIRP brak kultury, zwracano na to uwagę niejednokrotnie, a prof.Legutko pisał o tej degradacji i o tym, że na miejsce zbira i chama „wszedł prostak, by zostać niepodzielnym władcą polskiego obyczaju, arbitrem zachowań i mód, wychowawcą młodzieży i starców” ( str.106). Zdaniem Legutki bez schamienia z okresu PRL-u nie doszłoby do fali agresywnego prostactwa w IIIRP, do dalszej degradacji wzorców: „…w wolnej Polsce prostak niszczył resztki decorum, jakie po komunistycznej dewastacji pozostały” (str.111). Dodajmy, że ofiarą jest nawet literatura, by wspomnieć tu tylko pisaninę Masłowskiej. Oto obraz kultury Peerelczyków.

Od prostactwa do chamstwa niedaleko. Obrodziło niczym chwast w wypowiedziach polityków, nawet starszych wiekiem, by wspomnieć tu jazgot pewnego oldboy’a, który swoich adwersarzy raczył nazwać „dewiantami psychicznymi”, a również „bydłem”. Jak widać chamstwo przeniknęło  głęboko obyczaje IIIRP, deformując język osób pretendujących do miana intelektualistów, posługujących się naukowymi tytułami. Za to wśród nieukończonych magistrów panuje moda na dyskurs  napuszony z pokusą paradoksów, jak np. w słowach absolwenta historii, który nasz kraj widzi jako wynajęty „pokój przechodni” w Europie. W dodatku utrzymuje, że to my (!) wyczerpujemy całą energię w kłótniach i walkach z przechodzącymi! ( patrz „Znak” nr.11/12 z 1987 r.). Zupełne odwrócenie ról, ale też ów pan jest wirtozem kłamstw! I dlatego układ trzyma go na posadzie premiera.

Inny nieukończony magister uprawiał tzw. mowę-trawę, a w niej ślizgał się po problemach z gracją krokodyla, który nie skrzywdziłby muchy. Dopiero w ostateczności sięgał do rad-pogróżek ( np. „Ludwiku Dorn z Sabą, nie idźcie tą drogą!” ), a cel chyba osiągnął. Zastraszony jamnik tylko popiskuje. Owe enuncjacje sytuują się na pograniczu bełkotu, natomiast prawdziwym chamstwem są epitety typu „hołota” albo neologizm „kurwiozum”  w ustach ex-dysydentów, a dzisiaj wodzirejów Salonu. Każdy widzi, że są to raczej maniery godne stajennych. W agresji chamstwa, nasyconego szczególnym jadem, bryluje pan N. oraz pan P., którzy tez uzurpują sobie godność autorytetów „moralnych”. O ich wypowiedziach można pisać rozprawy. Dziwi tylko jedno, że naród, który kiedyś wsłuchiwał się w mądre homilie Wojtyły, dziś potrafi tolerować bełkot błaznów. Ponosi też ministrów jak świadczy krwiożerczy apel jednego z nich : „dorżnąć watahę”! No tak, u mnie Chmielnicki to betka! – jak powiedział kiedyś pewien minister stanu. Obrazek godny ogniem i mieczem. A polityczne elity IIIRP wydają się być na poziomie mołojców, nie widać też szybkiej nadziei na wyrugowanie prostactwa. W tej żałosnej sytuacji trzeba koniecznie przypomnieć puentę jednego wiersza Bohdana Urbankowskiego: „Dosyć Cham już bełkotał, czas by krzyknął Kordian!”

Marek Baterowicz

mar
20

   To tytuł rewelacyjnej książki dr. Sławomira Cenckiewicza ( W-wa, 2011) omawiającej wywiad wojskowy PRL-u ( 1943- 1991), będący w rzeczywistości narzędziem kontroli nad Ludowym Wojskiem Polskim, które w ramach Paktu Warszawskiego miało kiedyś wziąć udział w starciu z Zachodem. Te służby wojskowe – realizując wytyczne GRU – były też gwarantem wpływów i kontroli sowieckiej nad Polską. We wprowadzeniu dr. Cenckiewicz pisze sarkastycznie, że w gmachu przy al.Niepodległości funkcjonował jeden z najważniejszych instrumentów „podległości” naszego kraju. Pracę nad formowaniem przyszłych kadr Sowieci rozpoczęli już jesienią 1939 r. w obozach internowania polskich oficerów, oferując współpracę z NKWD, lecz tylko nieliczni w Kozielsku, a np. ppłk Zygmunt Berling w Starobielsku podjęli ją ku satysfakcji Berii, który informował Stalina: „…kilku pułkowników i podpułkowników ( Berling, Bukojemski, Gorczyński, Tyszyński) oświadczyło, że całkowicie stawiają się do dyspozycji władz sowieckich…”  ( str.42)  Był to zalążek przyszłych służb prosowieckich w Polsce, tych zwerbowanych nie wywieziono do lasu pod Katyniem, a przetransportowano do „willi szczęścia” w Małachówce pod Moskwą, gdzie studiowali sztukę wojenną i dzieje Armii Czerwonej oraz doktrynę Lenina.

     Po ataku Niemiec na ZSRR Berling i jego dwunastu konfidentów skierowało do władz sowieckich deklarację lojalności i chęć walki z III Rzeszą i budowę Polski w ramach Związku Sowieckiego. Powstanie dywizji kościuszkowskiej dało początek wywiadowi wojskowemu Polski Ludowej. Cenckiewicz przypomina też stanowisko legalnych władz polskich w Londynie, które już w lipcu 1943 uznały wojsko Berlinga za integralną część Armii Czerwonej  ( str.46). Natomiast formalnie genezy komunistycznego wywiadu wojskowego upatruje się w rozkazie z 8 sierpnia 1944, który powoływał Oddział Informacyjny Sztabu Głównego WP, choć – jak dodaje Autor – komórki wywiadu istniały w praktyce już w dywizji Berlinga, a w Armii Polskiej w ZSRR działał Wydział Wywiadowczy ( str.49).

    Sowieci traktowali „polski wywiad” jako część składową GRU. Cenckiewicz przestawia też działania grup wywiadowczych zrzucanych z samolotów jeszcze za okupacji  jak np. grupa „Michał” , dowodzona przez kpt.Mikołaja Arciszewskiego, a przerzucona do Polski w sierpniu 1941 r. ( str.55/6).

    Pod czujnym okiem Stalina powstała też „wierchuszka” tego Wojska Polskiego, złożona z agentów sowieckich tajnych służb ( Michał Rola-Żymierski, Zygmunt Berling, Aleksander Zawadzki, Marian Spychalski), zaś 1. i 2. Armią dowodzili Sowieci – gen.S.Popławski i gen. K.Świerczewski. Działał też gen. Armii Czerwonej – W.Korczyc i wielu innych, a w 1945 r. kierownictwo Oddziału II Sztabu Generalnego WP ( a więc razwiedki) tworzyli wyłącznie oficerowie sowieccy w liczbie siedemnastu ( vide str.66). Jeszcze dłuższą listę rosyjskich opiekunów „polskiego” wywiadu wojskowego Cenckiewicz podaje dalej ( str.94-100), a działali oni do roku 1958.

     Na marginesie można dodać ustalenia z nowej książki Bohdana Urbankowskiego „Pierścień Gygesa” (W-wa, Akces,2013): „ Peerelowskie specsłużby były budowane przez Rosjan i wytresowanych przez nich janczarów w rodzaju Baumana, Radkiewicza, a także całej hordy kujbyszewiaków. (…) GRU budował nasze służby związane z armią – Informację Wojskową i KBW, a NKWD organizował i nadzorował nasze Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. W tzw.polskiej siedzibie MBP na Rakowieckiej NKWD miało swój własny korytarz, na który można było wchodzić tylko po otrzymaniu specjalnych przepustek. Radzieccy mogli swobodnie chodzić po całym gmachu, regularnie wpadali „na herbatki” do ważniejszyh funkcjonariuszy UB – była to forma przesłuchania i instruktażu.(…) Tak było do połowy lat 50-tych…” ( str.55)

     Długie ramię Moskwy urosło ponad miarę, kierownictwo wywiadu nie zapomniało o inwigilacji Polonii, od r.1975 Kiszczak inicjował akcję o kryptonimie „Skorpion”, a jej celem było śledzenie środowisk emigracyjnych ( str.196). Początkowo zajmowali się tym attache wojskowi, potem na fali masowej emigracji lat 1980/1 reżim instalował w skupiskach polonijnych  „skorpiony”, które docierały nie tylko z Polski, ale i z egzotycznych krajów afrykańskich, np. z Libii albo RPA. A jak działał wywiad w PRL-u dowiadujemy się np. z wyznań płk. Poradki ( str. 212-216), książka Cenckiewicza przytacza mnóstwo rewelacji, na szczęście nie tylko ponurych. Autor omawia ponad 40 przypadków dezercji polskich oficerów wywiadu w okresie 1956-1986, co świadczy że jednak sumienie nie pozwalało im na stałą służbę u sowieckiego okupanta. Historie ich ucieczek na Zachód tworzą jaśniejsze akcenty książki napisanej przez historyka, wybranego w r.2006 do zespołu likwidacyjnego WSI, dopiero w siedemnastym roku „budowania” demokracji w IIIRP. WSI jako post-sowiecka reduta , zależna od GRU, nie była nigdy organem polskiego państwa. Liczne aneksy, archiwalne zdjęcia, indeks oraz słownik pojęć stosowanych w komunistycznym wywiadzie wojskowym uzupełniają tę rzetelną i fachową książkę. Polski wywiad wojskowy nigdy nie dorównał profesjonalizmowi GRU, może jedynie Zacharski zdobywał informacje o technologiach Zachodu, tak potrzebnych Kremlowi. O szpiegostwie technologicznym pisał też Z.Brzeziński ( w „Planie gry”,N.Y.1987), cytowany przez Cenckiewicza: „Taka siatka szpegowska oszczędza Sowietom setki milionów rubli rocznie z wydatków na obronę” ( str.240). Terenem szpiegowskiej penetracji były i tzw. „kraje trzecie”, ale – jak czytamy – w r.1982 łatwiej pod tym względem było w RPA i Australii ( str.243).

     Książka wspomina też sylwetki polskich polityków ( jak np. Józef Oleksy) współdziałających z wywiadem KGB, potem rosyjskim. Byli oni energicznie bronieni przez WSI, rozwiązane ostatecznie dopiero w r.2006 z inicjatywy prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a raport Komisji Weryfikacyjnej został odtajniony – też decyzją prezydenta Kaczyńskiego – i opublikowany w lutym 2008 roku. Wywołało to medialne ataki na prezydenta i oskarżenia o dekonspirację tajemnic WSI, wywiadu powstałego w r.1943 jako tzw. długie ramię Moskwy ( str.422-26). Czy „katastrofa” Tupolewa nie była zemstą starych służb? I czy istotnie utraciły swoje znaczenie?

    Ale długie ramię Moskwy to nie tylko sieci wywiadu, także bazy wojskowe ZSRR, likwidowane po upadku muru berlińskiego. Dziś Rosjanie dysponują jedynie bazą morską w Syrii, lecz właśnie – jak ujawnił sam minister obrony Federacji Rosyjskiej Sergiej Szojgu – trwają pertraktacje o bazy wojskowe w Wietnamie, Nikaragui, Wenezueli, znowu na Kubie, a też na Seychelles ( archipelag na Oceania Indyjskim) i na Singapurze. Utrzymanie tych baz pochłonie miliardy, czy Moskwę będzie stać na takie wydatki po sankcjach za interwencję na Ukrainie i aneksję Krymu ?

    Dzisiaj trudno odpowiedzieć na to pytanie, ale wydaje się, że izolacja Rosji,  bojkot G-8 w Soczi plus szereg innych retorsji mogą spowodować poważne problemy mocarstwa o ambicjach imperialnych. Mocarstwa, które wprawdzie dysponuje gazem i ropą ( a więc współczesnym „złotem”), lecz nazbyt polega na użyciu siły w rozwiązywaniu kwestii politycznych. A mając układ z Ukrainą o bazy na Krymie aż do roku 2042 kierownictwo Kremla nie musiało chyba wpadać w histerię i wysyłać wojsko tam, gdzie jeszcze obowiązuje umowa. Widocznie jednak perspektywa aneksji – jak w r.1783 – jest o wiele ponętniejsza niż wszelkie inne spekulacje. Zawsze ważniejsze jest długie ramię Moskwy.

Od Krymu po Kuryle, odebrane Japonii w r.1945 ( bez referendum!) i nazwane Kurilskiye Ostrova w sachalińkiej obłasti!

Marek Baterowicz

mar
17

Przedstawiam Państwu kolejny interesujący felieton znanego publicysty i szachisty z Sydney Marka Baterowicza.

////////////////////////////////////////////////

     Perspektywa zatopienia w morzu syryjskiego arsenału broni chemicznej ponownie zwraca uwagę na problem zatrucia wód w sercu Europy, a jest nim Morze Śródziemne. Stan jego niepokoi od dawna, pierwsze książki o zanieczyszczeniu Mare Nostrum ukazały się w Barcelonie: „Śmierć Morza Śródziemnego” ( Ganica Editores, 1973)  francuskiego specjalisty Claude Marie Vadrot oraz „Morze Śródziemne umiera!” ( Bruguera, 1979) katalońskiego badacza Mariusa Lleget’a. A zatem problem zatrucia mórz nie jest nowością, Lleget wspomina nawet że już w r.1953 Japończycy odkryli cynk 65 w rybach, gromadzony zwłaszcza w żołądkach i wątrobach. Wiadomo też powszechnie, że ryby skażone są rtęcią,a w morzach jest tyle plutonu czy ropy, że starczyłoby na wytrucie ludzkości. Narazie wyginęły algi u wybrzeży Anglii, a występowały tam w pięciu gatunkach. Niedawny zgon dwóch Australijek na Bali po spożyciu ryby, jak dotąd niewyjaśniony, niepokoi. A jednak jakaś zabójcza substancja musiała być przyczyną. Na morzach i oceanach trwa zbrodniczy proceder zatapiania odpadów, nawet radioaktywnych, a nieraz zatrucie wywołują katastrofy tankowców lub zatonięcia statków jak w r.1977 jugosłowiańskiego „Cavtat” w pobliżu Otranto. Niestety na dno poszedł tam ładunek 900 baryłek ciężkiego ołowiu, które rozkładają się zaledwie osiem mil od brzegów Italii. Cousteau w wywiadzie dla tygodnika „L’Europeo” powiedział wówczas, że Włochom grozi koszmar Minamaty, japońskiej zatoki, gdzie ludzie umierali jak muchy po zjedzeniu ryb zatrutych rtęcią. Koszt wydobycia baryłek w okolicy Otranto był jednak astronomiczny.

   Zdaniem wielu ekspertów Morze Śródziemne stało się kloaką, strefą powolnej śmierci dla ryb i ludzi. Zatopienie syryjskiego arsenału tylko przyśpieszy dramatycznie ten proces, natura zapłaci straszliwą cenę za nasze grzechy, a potem narody zamieszkujące śródziemnomorski basen. Alarmy organizacji ekologicznych są ignorowane, co jedynie potwierdza opinie, że gatunek ludzki jest po prostu samobójczy, oślepiony wyścigiem technologii i żądzą zysku. Poeta ekwadorski Jorge Carrera Andrade ( 1903-1975) nazywał nas „prymitywnym plemieniem śmierci”, a w wierszu „Ziemianie” pisał:

…nasz wiek jest niewiarygodną baśnią,

Zmierzchem Człowieka

osaczonego przez tysiące ziemian,

ślepych na piękno obłoków i kwiatów,

głuchych na muzykę świata,

karmionych złotem jedynie

pojętnych larw bliskiego Automatu…

    Oczywiście za tak cierpką diagnozę nie przyznaje się nagrody Nobla, chociaż poeta pracował w dyplomacji, w ONZ i UNESCO, wykładał na prestiżowych uczelniach, przyjaźnił się z Eluard’em i innymi twórcami we Francji, gdzie ostatecznie osiadł.

    Czytając książkę o katastrofie ekologicznej Morza Śródziemnego można przyznać rację ekwadorskiemu poecie, że jesteśmy jak „przeczące słońcu pomroczne istoty”.

     Lleget opisuje też katastrofę ekologiczną Bałtyku, morza o głębokości średniej zaledwie 60 metrów, choć w pobliżu wyspy Gotland sięga 515 metrów. Wymieranie ryb zauważono w latach 60-tych po zainstalowaniu pierwszych elektrowni atomowych jak w Farsta, niedaleko Sztokholmu. Jednak przyczyną pierwszą hekatomby ryb było zatrucie Bałtyku ropą i chemicznymi ściekami, które wpadały do morza przez ujścia rzek. W wodach Bałtyku nie ma już prawie tlenu. Być może – sądzi Lleget – do katastrofy przyczyniły się oprócz odpadów z elektrowni atomowych rejsy nuklearnych okrętów podwodnych pod banderą Sowietów. Klęskę ekologiczną Bałtyku znamy z innych opracowań, wróćmy więc do zasadniczego tematu książki czyli do katastrofy Morza Śródziemnego. Zamieszczone  fragmenty i wniosku raportu Klubu Rzymskiego alarmują w najwyższym stopniu, także wykaz katastrof ekologicznych nękająych europejskie rzeki. Czy naprawdę musimy pozostać bierni i bezradni ?

    Z refleksji Arnolda J.Toynbee autor przytoczył te słowa: „ Musimy zdać sobie sprawę, że postęp technologiczny nie jest celem samym w sobie (…) i że musimy zorganizować globalną obronę przeciwko agresji technologii we wszelkich jej przejawach”. Klub Rzymski obejmuje grupę futurologów, którzy alarmują świat od r.1972 jak dotąd z miernym skutkiem. Klub jest finansowany przez Fiat, Olivetti i Volkswagen, co jest dowodem, iż nie wszyscy potentaci przemysłu lekceważą problem zatrucia środowiska naturalnego. A zatrucie postępuje, gdyż do morza wpadają wody skażonych chemią rzek, a zbierają one ścieki  z przemysłu wielu krajów. Do morza wpada też z deszczami to, co atmosfera stopniowo zatruta unosi ponad ziemią. Wreszcie wszelkie nieczystości ze statków trafiają do mórz i oceanów, a nieraz były to poważne skażenia wód po katastrofach tankowców. W tych dniach mogło dojść do nowej tragedii ekologicznej, ponieważ terroryści grozili zatopieniem północnokoreańskiego tankowca, który z niezbyt jasnych powodów zmalazł się u brzegów Libii.

    Umieraja też rafy koralowe, alarmował już Cousteau. Giną algi i pewne gatunki ryb, albowiem wody oceanów – do 300 metrów w głąb – są skażone ołowiem, rtęcią, kadmem i tytanem. Takie są skutki traktowania mórz i oceanów jako śmietnika, gdzie można pozbyć się wszelkich odpadów. Wreszcie – o czym zapominamy – do oceanów spadają od dawna resztki satelitów, fragmenty rakiet czy statków kosmicznych z radioaktywnymi częściami, co zdarzyło się np. w kwietniu 1970 r. Statek „Apollo-13”, zmierzający na Księżyc, uległ awarii i musiał wracać na Ziemię. Po dramatycznej operacji, gdy trzej austronaci ( Lowell, Haise i Swigert) wodowali w kabinie statku na falach Pacyfiku, nagle od kabiny oderwał się blok 12 kilogramów radioaktywnego plutonu i zatonął w oceanie. Miał służyć na Księżycu przy zasilaniu instrumentów naukowych, zainstalowanych w regionie Fra Mauro. Niestety, poszedł na dno Pacyfiku, gdzie truje środowisko, a dopiero po 24 tysiącach lat utraci połowę ze swej radioaktywności!

     Ile już szczątków satelitów, zwłaszcza sowieckich, pochłonęły wody oceanów! A jakie są skutki francuskich prób nuklearnych na atolach Pacyfiku ?

     Zagrożenia dla ludzkości są ogromne, badał je nawet w Melbourne doktor Clarke dokonując eksperymentów na muchach, aplikując im radioaktywne dawki. Efekty tych doświadczeń, dość makabryczne, opisane są w książce Llegeta, wydanej jak wiemy w r.1979, a zatem dr Clarke swoje badania prowadził wcześniej. Celem tych badań było ostrzeżenie o grożących nam mutacjach w warunkach wzmożonej radioaktywności.

   Czy ktoś pamięta alarmistyczny dokument sekretarza generalnego ONZ U Thanta z roku 1969 a dotyczący problemów środowiska naturalnego ? Wynika z niego, że człowiek jest głównym zagrożeniem dla natury. Podobną ideą kierował się Al Gore w swym filmie „An Inconvenient Truth”, filmie wyśmiewanym przez lobby przemysłowe i tabuny bezmyślnych zwolenników tego lobby. W tym stanie rzeczy świat może nie ma ratunku, choć może nie jest jeszcze za późno. Algi widuje się jeszcze na australijskich brzegach, pałaszujemy smaczne ryby i to bez fatalnych skutków jak na Bali, a odpadki segregujemy w oddzielnych „rubish bins”, co przypomina leczenie trądu pudrem.

    A jednak raport 1360 naukowców z 95 krajów przedstawiony w r.2005 w londyńskiej Royal Society ostrzega, że prawie dwie trzecie naturalnej maszynerii, która utrzymuje życie na Ziemi uległo już degradacji i ludzkość żyje na pożyczonym czasie. A wycinanie lasów nie tylko pozbawi planetę płuc, ale wyzwoli zarazki malarii, cholery i innych chorób. Maleją też rezerwy wody, będzie niebawem cenniejsza niż złoto.

Marek Baterowicz

 

mar
09

Felietony znanego publicysty i szachisty z Sydney Marka Baterowicza cieszą się dużym zainteresowaniem i z reguły wywołują interesujące dyskusje na blogu. Publikuję kolejny tekst Pana Marka, który z pewnością będzie źródłem kolejnych polemik.  Zapraszam do dyskusji!

///////////////////////////////

NA CZYM POWSTAJĄ IMPERIA ?

…z  perspektywy dziejów łatwiej dać odpowiedź. Jak powstało imperium Egiptu opisał wybornie Prus w świetnej powieści „Faraon”. Imperium rzymskie powstawało w drodze podbojów, ale potem praktyki prawa, sprawnej administracji i hegemonii łaciny. Imperium Karola Wielkiego także dzięki sile oręża, prawom i wierze. Imperium hiszpańskie rodziło się z miecza, zaszczepiania nowej religii i wspólnego języka. Mniej natomiast z praktyki kodeksu!  Imperium francuskie powstałe z potrzeby obrony kraju było efemerydą, a nie uratował go kodeks Napoleona. A jak powstawało imperium brytyjskie wiemy coraz lepiej…O hegemonii USA też sporo powiedzieć można…Imperium rosyjskie oparto na prochu armat, aneksji ziem i przemocy, bez poszanowania praw innych narodów, a nawet cerkwi, która stała się podporą carów, zwłaszcza od Piotra Wielkiego ( a potrafił  osobiście przebijać rapierem unickich bazylianów w Połocku!). W ostatniej fazie imperialnej, tej już sowieckiej, nie szanowano nawet ikon. I oczywiście ludzi zamęczonych w łagrach, zagłodzonych na Ukrainie, zabijanych w lasach, katowanych na UB, mordowanych na ulicach Budapesztu… W starożytnym imperium Chin szanowano prawa, a także trzeźwość czyli inaczej mówiąc abstynencję. Była ona – zdaniem wielu w tamtej epoce – jednym z filarów potęgi państwa. Oto zachowany tekst z XII-tego wieku przed Chrystusem, podyktowany przez księcia Czu ( zapisał go wierny skryba), a zatytułowany „PRZECIWKO OPILSTWU” !!

Tako rzekł władca : spraw, by znano w Państwie Mei doniosłe zalecenia. Kiedy nasz wielki a dobrotliwy ojciec, władca Wen, położył podwaliny naszego cesarstwa na zachodzie, dniem i nocą ostrzegał swych dygnitarzy tymi słowy : „Wina używajcie tylko dla ofiar”. I jeśli Bóg zsyłał pomyślność ludowi, działo się tak, gdyż wina używano jedynie dla uroczystych obrządków. I tam, gdzie Bóg zesłał plagi, kraj zasię uległ zamętowi, a ludzie utracili poczucie cnót, działo się tak zawsze za sprawą skłonności do wina. Takoż kiedy w małych czy wielkich państwach zarówno podobne darzyły się klęski, oto nadużycie trunków zawsze stawało się źródłem ich upadku.

Na naszych oczach upadło olbrzymie imperium, które uważano za niezniszczalne! Ba, sami jego władcy sądzili, że trwać będzie wiecznie, a nawet drogą rewolucji podbije całą plametę (!) Aliści, imperium to oparto na fałszywej ideologii, podlanej wódką tak obficie, że potop był tu nieunikniony. Imperium rządzone przez rozpitych sekretarzy trwało i tak dość długo.Pito w nim zresztą na wszystkich szczeblach, pewnie dlatego przegniły, także od korupcji. A dzisiaj relikty tego imperium straszą jeszcze na antypodach, reklamy „Stolnicznej” nieraz straszą na ulicach Sydney!  Nie wiem jednak czy cel osiągną, bo mamy wiele wódek  lepszych od „Stolnicznej” – czy to bałkańska śliwowica, włoska grappa albo nasza „Żubrówka” czy „Jarzębiak”!

W samej Rosji natomiast kwitnie kult wódki. Oto otworzono w Moskwie …muzeum tego pospolitego trunku! Znajdują się w nim najstarsze flaszki po wódkach pędzonych w carskiej Rosji. I wiele innych „zabytków” z wódczanej branży. Tylko patrzyć, a powstanie na Placu Czerwonym świątynia dla „Stolnicznej”, w której będą odprawiać uroczyste gusła z pobrzękiwaniem szklanek napełnionych tą cieczą.

Tymczasem w Chinach – zgodnie z pradawną tradycją – unika się raczej alkoholu, choć szanowano tam wino i dziś wina francuskie wkraczają triumfalnie na chiński rynek. Ale pije się tam raczej herbatę, od tysięcy lat, a wyrafinowana kuchnia sprzyja zdrowiu kolejnych pokoleń. I pewnie dlatego Chińczycy wysuną się na czoło w wyścigu imperiów. Tym bardziej, że imperium Anglosasów zaczyna poważnie kuleć, złapane w potrzasku „wojny-nie wojny” w Iraku czy Afganistanie a ponadto szachowane ( narazie niezbyt groźnie ) przez inne państwa, aspirujące do potęgi nuklearnej.

Jak wiemy republika Lechistanu nie aspiruje do członkostwa w klubie atomowym, naszą potęgą jest przecież ( poza Kamilem Stochem, Justyną Kowalczyk i łyżwiarzami)  „Żubrówka” czy sporo gatunków piwa, których rodakom wymieniać nie trzeba. I tym się obronimy, zalejemy wszelkich intruzów, co by chcieli wtargnąć w nasze odwieczne granice, albo w te nieco nowsze – ustalone poza naszymi plecami w jałtańskim traktacie trzech wujaszków. Tak zamazano ostatecznie kształt naszej Rzeczypospolitej wielu narodów, rozdartej niegdyś rozbiorami, które unicestwiły naszą federacyjną monarchię, opartą na zbyt liberalnych prawach, przyczynach naszego upadku. Nie było to  imperium, a w łonie Rzeczypospolitej tolerowano nazbyt te czynniki, które osłabiały władzę królewską i państwo. Mądry Polak po liberum veto…I patrzymy teraz bezsilni jak w murach Lwowa albo Wilna, odebranych nam przez Stalina z błogosławieństwem Anglosasów panoszą się obce elementy. Niestety, mamy tyle szans odzyskania Lwowa, co Tatarzy – deportowani na Daleki Wschód – odebrania Krymu, gdzie z kolei ścierają się obecnie Ukraińcy i Rosjanie w kolejnej odsłonie pomarańczowej rewolucji.  Czy przetrwa zagrożona rosyjskimi czołgami?  Janukowicz – ze swej kryjówki w Rostowie nad Donem – wzywał Putina do interwencji i władca Kremla musi stanąć na wysokości zadania, bo przecież już w grudniu 2013 panienki z Pussy Riot zgłosiły kandydaturę uwolnionego Chodorkowskiego na urząd prezydenta Rosji. W dodatku w Kijowie sen spędza mu widmo uwolnionej Julii Timoszenko. Przegrać w starciu z kobietami ? Nie jest to chyba marzeniem  byłego pułkownika służb specjalnych. W dodatku od wieków Ukraina dla Rosjan była tylko Małorosją! Ale różne mogą być wyroki dziejów i dopiero wtedy zobaczymy na czym jeszcze powstają imperia, albo dlaczego ulegają erozji. Narazie Kreml ma ambitne plany – co mediom zdradził sam minister obrony Szojgu: otworzyć bazy wojskowe w Nikaragui, Wenezueli, znowu na Kubie, w Wietnamie, na Sejszelach a nawet na Singapurze! Czy jednak starczy na to funduszy w razie retorsji gospodarczych, zamrożenia wpółpracy i odwołania G-8 w Soczi po interwencji na Krymie ? A cóż dopiero po świeżej aneksji Krymu? O tamtej w r.1783 Zachód pewnie nie pamięta, a jeszcze w r.1709 Mazepa ostrzegał Stambuł, że jeśli Turcja nie odgrodzi się od Rosji niepodległą Ukrainą, to w przyszłości utraci Krym. Tej dalekowzrocznej rady nie wysłuchano, nawet dyplomacja szwedzka i wysłannicy Leszczyńskiego nie skłonili Turcji do wspólnej wojny przeciwko Rosji. Podobno pomysł tej koalicji utrąciła łapówka przesłana sułtanowi przez cara! Czy dzisiaj też o dziejach świata zdecyduje bakszysz wręczony właściwej instancji ?

Marek Baterowicz

lut
18

OSZUSTWO  STULECIA

( pułapka peerelczyków z PZPR wspartych pomocą służb zza Bugu, ale i paczki Kuronia z Michnikiem w sojuszu z resortem SB i WRON-okracją)

Tak nazwano  okrągły stół, który okazał się pokerową zagrywką PZPR-u i rozdającego karty ministra SB gen.Kiszczaka. Ta gra przyniosła więcej plusów pozornie ustępującej władzy niż demokratycznej opozycji dopuszczonej do współrządzenia. Nazywano go też – nie bez racji – wewnętrznym rozbiorem Polski, co może szczególnie widać w 25-tą rocznicę rozpoczęcia tych historycznych, lecz katastroficznych w skutkach obrad. A rozpoczęły się dysonansem: wniosek mecenasa Siły-Nowickiego, by minutą ciszy uczcić zamordowanych przed okrągłym stołem księży Stefana Niedzielaka i Stanisława Suchowolca oddalono po konsultacji tow.Cioska z ks.Orszulikiem. Tę haniebną kapitulację przypomina dr Leszek Pietrzak w „Zakazanej historii” (W-wa, 2013, tom 5), widząc w niej jakiś fałsz, którego duch unosił się nad tymi obradami. A o transakcji w Magdalence mówi ważny rozdział tej książki – „Teatr Kiszczaka” – gdyż to generał  bezpieki był faktycznym reżyserem  obrad Okrągłego Stołu, obrad pozornych, bo rzeczywisty pakt zawarto właśnie w Magdalence w strugach alkoholu. Tam komuniści uzyskali abolicję swoich grzechów, potwierdzoną potem tzw. „grubą kreską”, a wirus korupcji swobodnie przenosił się w instytucje rzekomej IIIRP.  Podobnie ocenił to premier Jan Olszewski: „podstawowe kwestie uzgodniono wcześniej, a pertraktacje przy Okrągłym Stole dotyczyły spraw drugorzędnych”. Zdaniem Pietrzaka ten fatalny kompromis zawarto pod wpływem haków co do pewnych dysydentów, ostatecznie Kiszczak znał teczki wszystkich aktorów swego spektaklu. Rozwija to inny rodział tomu 5-tego: „Ojcowie chrzestni IIIRP”, który pokazuje jak wielkie wpływy po roku 1989 mają nadal generałowie z kręgu WRON-okracji, manipulując wymiarem sprawiedliwości na poziomie tragifarsy.

O okrągłym stole pisze też dosadnie Mirosław Kokoszkiewicz w książce „Jak zabijano Polskę” ( W-wa, 2012):  „…w r. 1989 wyraziliśmy zgodę na budowę nowej Polski pod nazwą IIIRP kolaborując ze zdrajcami narodu(…), a choć nazywa się to historycznym kompromisem, to nie da się tymi kłamliwymi sloganami zakrzyczeć prawdy, że dzisiejsze państwo polskie zostało poczęte w grzechu, któremu na imie KOLABORACJA ( str.82). A to grono kolaborowało z Kiszczakiem i Jaruzelskim w cieniu zbrodni(…), bo „trochę polskich trupów, jak wiadomo od lat, to mniejsze zło” ( str.87). Od stanu wojennego do stanu „magdalenkowego” jakże łatwe przejście! Nabity w butelkę naród jak ostrym ołówkiem ukazał to satyryk Julian Żebrowski.  Już w r.1991 mecenas Siła-Nowicki zauważył na posiedzeniu KKO: „atmosfera korupcji nobilitowana przez okrągły stół zatruwa stosunki w kraju”, a dziś owa korupcja stała się panującą normą i niemalże credo układu. Chory wymiar sprawiedliwości ukrywa tę korupcję z łatwością, wszak „dyktaturę ciemniaków” zastąpiła dyktatura ciemności, spowijająca śledztwa w sprawie afer oraz śledztwo smoleńskie. Taki sposób prowadzenia śledztwa jest wręcz dowodem ( nie poszlaką! ) na zamach.

Pakt z 1989 ostro ocenia też Krzysztof Wyszkowski w tekście „Okrągły Stół im.Stalina” ( Gazeta Polska, nr 5/ 2009) : „… inicjatorami nie byli ludzie honoru, lecz agenci NKWD. Patronem obrad nie był król Artur, lecz ludobójca wszechczasów  Józef Stalin. Operację propagandową rozmowy Okrągłego Stołu wymyślił stalinowiec Andriej Żdanow, specjalista od wielkiej czystki. (…) W PRL-u w latach 50-tych te operację w Sali Okrągłego Stołu Pałacu Staszica realizował Jakub Berman, patron ruchu tzw. postępowych katolików (!). Dopiero ta perspektywa pokazuje Okrągły Stół 1989 w prawdziwym świetle – w pałacu Namiestnikowskim Stalina zastępował Jaruzelski, a Żdanowa Kiszczak. Po drugiej stronie posadzono – jak zawsze – agentów policji politycznej, pożytecznych idiotów i tylko takich ludzi dobrej woli, którzy odznaczali się wielką naiwnością” ( str.111 w książce „Głową w mur”, Wyd.LTW 2012). Ta książka Wyszkowskiego ( ponad 500 stron ze zdjęciami archiwalnymi i indeksem osobowym) obejmuje jego publicystykę, która przedstawia prawdziwy stan rzeczy czyli Polskę w  niewoli post-PRL-u. Nie inaczej ocenia to prof. R.Legutko : Polacy żyją pod okupacją Peerelczyków, a są to skutki Okrągłego Stołu, do którego PZPR skłonił nawet biskupów strasząc ich widmem zjednoczenia Niemiec, a nie tylko groźbą nowego rozlewu krwi, zresztą był to bluff, bo stan wojenny-bis nie byłby możliwy. Pisze dalej Wyszkowski, że wbrew oficjalnej propagandzie o okrągłym stole rzekomo kończącym system komunistyczny to „…Magdalenka przyniosła komunistom niesamowity sukces – zamiast bezwarunkowego zrzeczenia się władzy i ucieczki do Moskwy, ustanowiono sojusz peerelowskiej delegatury KGB z tzw. opozycją.” ( str.112 także w „Głową w mur” książce odsłaniającej kulisy tzw. transformacji). Nie można wykluczyć, że Kreml przewidując aksamitne rewolucje w demoludach radził towarzyszom z PZPR-u, by ugodą ocalili platformę ruskiej agentury.

Podobnie widziałem to już w roku 1989 w felietonie „Stół czy trampolina” ( Wiadomości Polskie, Sydney, 8 maja 1989) : „A okrągły stół okaże się jedynie trampoliną dla komunistów, którzy odbiwszy się zręcznie w górę, szybują bezkarni i beztroscy. Osiągnęli swój cel: zyskali jeszcze raz na czasie, a w dodatku nagrodzono ich nowymi kredytami”. Te nowe kredyty to oczywiście efekt uwłaszczenia się czerwonej nomenklatury na majątku narodowym. I pozostali bezkarni, jakże byłem naiwny wierząc w r.1976, że osądzimy ich zbrodnie jak kiedyś innych w Norymberdze:  „…dojrzał owoc, którego smak będzie cierpki – podamy go uroczyście na srebrnej paterze/ z zachowaniem ceremoniału /… będzie czas przekuwania kolorów” ( „Wersety do świtu”, W-wa, 1976, str.10). Niestety, w Magdalence komuniści umknęli Temidzie, a zbrodnie nieosądzone rodzą nowe jak ilustruje to kronika III RP. Owocem mej goryczy była więc ta fraszka, zamieszczona w r.1999 w biuletynie, który zredagowałem w 10-tą rocznicę podziału koryta. Nie stał się on fundamentem odrodzenia Polski. Biuletyn, rozesłany do polonijnych organizacji na antypodach, zbyto raczej milczeniem. Emigracja wolała wierzyć, że w dorzeczu Wisły zakwita demokracja, oczy przetarto później:

Na okrągły stół z zatrutym piernikiem

Wspięły się generały i byłe „kacety”,

A z płacht jakże „wybornej” gazety

Powstał rząd mazowiecki z krakowskim rzecznikiem.

Rząd ten grubą krechą naród błogosławił,

Ratując komunistów i dawne układy.

   Nie zmieścimy tu wszystkich krytyków okrągłego stołu, dość wspomnieć jeszcze  Jana Prokopa, który w paryskiej „Kulturze” nazwał ten mebel „arką Noego dla komunistów”. A z satyryków Leszek Czajkowski – piórkiem oszołoma – pisał: „…rokowali pijąc wino/ opozycji ćwierć-rycerze/ z breżniewowską popłuczyną”. Fermentem tego paktu jest cieńkusz „demokracji”, nadal w stanie embrionalnym, serwowany obywatelom zmanipulowanej Polski.  Kiełbasą – już bez kartek – zagłuszono głos sumień oczekujących zastosowania kodeksów praw wobec winnych wielu zbrodni, co doprowadziło do pogłębiającej się korupcji i degeneracji państwa przeżartego dawną agenturą, wzmocnioną dzisiaj układami mafijnymi, które rujnują Polskę serią afer i defraudacji, daremnie badanych przez komisje sejmowe. A gdy o sumieniu mowa warto przypomnieć, że ono właśnie odróżnia ludzi od zwierząt, a dobry wymiar sprawiedliwości jest nieodzowną lekcją etyki dla nowych pokoleń. Stara to prawda, i prorok Habakuk przestrzegał: „…biada temu, kto miasto na krwi przelanej buduje, a gród umacnia nieprawością”. Niestety, z braku rozliczenia epoki PRL-u ten stan rzeczy trwa od r.1989 osiągając apogeum zła za rządów koalicji PO-PSL, zwłaszcza od od smoleńskiej „katastrofy”. Niespełniony dotąd apel Jana Pawła II o ludzi sumienia dla Polski jest jedyną drogą do naprawy Rzeczypospolitej, warunkiem sine qua non odrodzenia się Kraju. I dlatego musi najpierw zwyciężyć prawo i sprawiedliwość, co oznacza klęskę dla stójkowych z Magdalenki i tłumaczy ich nienawiść w tępieniu PiS-u, przedstawianego jako „sekta” przez usłużne autorytety Salonu. Każdy jednak już chyba widzi jasno, że bez ludzi sumienia i bez triumfu prawa i sprawiedliwości nigdy nie będzie Polski normalnej, także Polski dbającej o emerytów i pacjentów, po prostu o obywateli. Platforma Obywatelska, wbrew swej nazwie, jest partią dla oligarchów, dla których liczy się nie społeczeństwo, ale zamknięty układ elit, poczęty właśnie w Magdalence.

Marek Baterowicz

paź
06

W sierpniu 1605 roku na wybrzeżach Inflant ( dzisiaj Łotwa ) wylądował silny korpus szwedzki pod wodzą samego króla Karola IX. Nadmorski zamek Dyament wzięto, po czym Szwedzi rozpoczęli oblężenie Rygi. Nie był to pierwszy desant szwedzki w tych stronach, ale wojny ze Szwecją zawdzięczano niestety polityce Zygmunta III Wazy, który marzył też o koronie szwedzkiej. Nierzadka to choroba monarchów: królowie francuscy pożądali królestwa Neapolu wikłając się w daremne wojny na półwyspie Italii. Pretensje do tronu w Sztokholmie wynikały z jagiellońskich węzłów krwi z dynastią Wazów. Zygmunt III był siostrzeńcem Zygmunta Augusta, ostatniego Jagiellona, który wydał swoją siostrę Katarzynę za księcia Finlandii – Jana z rodu Wazów. Był on bratem króla Szwecji Eryka XIV. Ślub Jana z Katarzyną odbył się w Wilnie  ( 4 X 1562 roku), ale ich szczęście nie trwało długo, ponieważ Eryk XIV obawiając się intryg Jana, uwięził w roku następnym młodą parę w lochach zamku w Gripsholmie. A zarazem Szwecja opowiedziała się po stronie Moskwy w obliczu jej roszczeń o Inflanty, należące do Rzeczypospolitej. Pikantnym szczegółem tego aliansu stało się niesłychane, wręcz nienormalne, żądanie Iwana Groźnego. Domagał się, aby odebrano Katarzynę Janowi oddając ją jemu za żonę! Kiedyś bowiem Iwan starał się bezskutecznie o jej rękę…Eryk XIV przystał na to, lecz na szczęście władzę przejął uwolniony szczęśliwie Jan. Jeszcze w więzieniu (20 VI 1566 ) Katarzyna powiła mu syna Zygmunta, dziś znanego głównie z warszawskiej kolumny! Przejmując berło w 1568 roku Jan uwięził brata, a po kilku latach go otruto. Jan przystąpił też do sojuszu z Rzeczypospolitą.

W wiele lat później Zygmunt III Waza – w roku 1598 – wyprawił się za morze, aby objąć tron Szwedów, Gotów, Wandalów, kiedy władzę zagarnął tam Karol Sudermański. Początkowo sprawy układały się dobrze, Sztokholm zajęto bez walki. Zygmunt nie dysponował jednak silnym wojskiem, po wygraniu bitwy pod Stegenborgiem nie prowadził energicznie dalszej kampanii, a w końcu przegrał pod Linkopingiem ( 25 IX 1598), trafiając do niewoli. Wypuszczono go za cenę wydania głównych stronników w Szwecji, których potem ścięto. Z Kalmaru Zygmunt wystosował jeszcze daremny protest do monarchów europejskich, a 30 października wylądował w Gdańsku. Tak w skrócie wglądało tło zatargu między Szwecją a Polską, czy raczej Zygmuntem, który  Rzeczypospolitą używał dla osobistych ambicji. Zmarnował energię i środki, które należało przeznaczyć na front wschodni!

W lipcu 1599 roku parlament sztokholmski zdetronizował Zygmunta, uznał za to 4-letniego królewicza Władysława za następcę tronu, lecz Sudermańczyk pozostawał regentem do r.1604, kiedy to objął tron jako Karol IX. Uznał on, że konflikt należy przenieść na terytorium przeciwnika. W roku 1600 najechał Estonię, potem zajął prawie całe Inflanty, utrzymała się tylko Ryga. Kontrofensywę, z powodzeniem, prowadził wtedy hetman Jan Zamoyski.Był wielkim patriotą, z własnej szkatuły opłacał wojsko, zastawiał własne klejnoty. Brał udział w walce, odmroził nawet stopy i zapadł na zdrowiu. Ale Szwedzi stracili wtedy wszystkie twierdze, Karol wycofał się za Bałtyk.

Wracając w roku 1605 miał przed sobą hetmana Jana Karola Chodkiewicza, który dowodził zaledwie czterema tysiącami zbrojnych. A mimo to 27 września stawił czoła Karolowi IX pod wsią Kircholmem. Siły szwedzkie liczyły dwanaście tysięcy żołnierzy, ale przewagę tę rekompensowała jak zwykle polska husaria.Chodkiewicz miał trzy tysiące jazdy, a także tysiąc piechoty. Kiedy obie armie zwarły się w boju, husaria dokonała szarży na szeregi szwedzkie, rozbijając ich opór. Kopie, potem szable zbierały straszne żniwo : poległo aż 9 tysięcy Szwedów! Polacy wraz z Litwinami odnieśli wielkie zwycięstwo, a bitwa trwała zaledwie trzy godziny. Do stóp Chodkiewicza rzucono 60 sztandarów, zdobytych na Szwedach. Na placu boju zostało jedenaście szwedzkich armat, a niedobitki uchodziły w rozsypce. Sam król Karol IX w ostatniej chwili dopadł okrętu, salwując się przed niewolą.

Zwycięstwo pod Kircholmem rozsławiło nasz oręż w Europie, podobno nawet flegmatyczni Anglicy byli pełni podziwu, choć niektórych niepokoił wzrost potęgi Rzeczypospolitej. Jak widać już dawno przed wyznaczaniem nam linii Curzona Anglosasi martwili się o stan posiadania naszych sąsiadów. O, gdyby wiedzieli, że kniaź Adam Wiśniowiecki wznosił grody na ziemiach, które car Moskwy uważał za swoje! Po klęsce pod Kircholmem Szwedzi nie dali za wygraną, nadal słali swe regimenty do Inflant, a wojna toczyła się ze zmiennym szczęściem, tym bardziej że hetmani musieli tłumić rokosz Zebrzydowskiego i Radziwiłła broniących „złotej wolności”. Król w r.1606 straszył sejm wojskiem, a po pozornej kapitulacji pod Janowcem ( 29 września 1606) rokoszanie w czerwcu 1607 r. ogłosili detronizację Zygmunta i bezkrólewie. Doszło  do bitwy pod Guzowem ( 6 VII 1607 ), w którym jednak rokoszan pokonano.  Był to również okres polskiej interwencji w Moskwie, związanej z Dymitrem Samozwańcem. Dlatego w roku 1609 trzeba było nowej kampanii Chodkiewicza, aby odbić twierdze w Inflantach ponownie zajęte przez Szwedów. Odebrano Parnawę, Dyament, a pod Rygą Chodkiewicz pobił znowu armię Karola IX, w której walczyło wielu zaciężnych Szkotów, Holendrów, francuskich hugenotów. Po tej wiktorii zabrakło mu żołdu dla własnych chorągwi, zatem rozeszły się one do domów! Niestety, król Zygmunt rocznie trwonił aż 40 tysięcy talarów na samych muzyków zamiast dbać o wojsko. Ale też w Szwecji parlament odmówił podatków na wojnę, czego Karol IX nie przeżył „wśród piorunujących gniewów uczuł paraliżem odjętą sobie mowę, a obłąkany umysł”. Zmarł 30 X 1611 roku, pozostawiając tron 17-letniemu Gustawowi Adolfowi.  A następne rozdziały wojen ze Szwecją historia dopisała nam później, niestety nie tak chwalebnie jak w latach 1605-1609.

Bez ogródek skomentował to Jasienica w tych słowach: „Wojna ze Szwecją rozpoczęła się w prywatnym właściwie interesie Zygmunta III, który usiłował na dwóch stołkach siedzieć, a stanowczo bardziej nęcił go przy tym ów sztokholmski…”  Ale w Warszawie wystawiono mu kolumnę!

Marek Baterowicz

//////////////////////////////////////////

Autor artykułu jest szachistą i publicystą mieszkającym obecnie w Australii.

sie
29

Świat schodzi na psy jak mówi znane porzekadło, jakże zresztą niesprawiedliwe, bo przecież – jak ukazuje  samo życie – etyka naszych czworonożnych przyjaciół stoi o wiele wyżej od etyki ludzi. Homo sapiens mógłby niejednego nauczyć się od zwierząt, ale najwyraźniej mu na tym nie zależy. Bomby odpala się już na cmentarzach, co zdarzyło się w Afganistanie, gdy rodzina wybrała się na groby swych bliskich. Zdziczenie sięga szczytu, ale też lata temu na Wołyniu palono Polaków żywcem w kościołach, co  jest jeszcze większym bestialstwem. Mimo to „prezydent” Komorowski  raczył zliczyć aż pięć (!) ofiar tych zbrodni, co chyba dowodzi perfidnej metody ukrywania rozmiarów polskiej martyrologii. Tajemnicą pozostaje też jego „przepraszanie” za tamte zbrodnie, albowiem akt skruchy powinien wyjść od strony ukraińskiej. Piszę znowu o tych sprawach w „bulu”, choć z okazji marszu wołyńskiego już wytknąłem gajowemu owe  gafy. Więcej dołożył mu niedawno Wildstein, ale „prezydent” ma grubą skórę i lubi udawać Greka, chociaż może nie czuje się pewnie, bo zgolił wąsy, by zmylić pogonie. W sukurs przyszła mu TVN ogłaszając, że popiera go  rzekomo 70% ankietowanych, co świadczy albo o głupocie obywateli, albo o zwyczajnym szwindlu matematycznym. Sądzę, że raczej chodzi o manipulację procentami, aby nieco podbudować malejące poparcie dla Platformy Obywatelskiej. Te przypuszczenia potwierdza komentarz dodany w telewizji, oto Komorowski jest prezydentem jedynej słusznej partii! O, nagle przestał być prezydentem wszystkich Polaków ( a kiedy nim był ?) i teraz rozparł się na platformie ? Jakże przypomina to epokę PRL-u z jej niewzruszonym dogmatem jedynej a słusznej partii!

W dalekim kraju podobno ktoś lansuje modę na „choćbysie” czyli na trawestacje zwrotek z tuwimowskiej „Lokomotywy”, oczywiście dla zabawy, chodzi o efekty raczej komiczne, a nie o poważne gry literackie. A zatem bawmy się:

Choćbyś z premierem rwał białogłowy,

choćbyś polował w puszczy z gajowym,

choćbyś wbrew faktom do pięciu liczył,

to nie usłyszysz, co w trawie kwiczy!

I, oczywiście, nie poznasz wszystkich afer układu, starannie umorzonych przez prokuraturę po farsie komisji sejmowych i innych dochodzeń. W tym leży potęga IIIRP, republiki ultraliberalnej i stojącej na straży przywilejów kasty nietykalnych. Od afery FOZZ – matki wszystkich afer – długi korowód defraudacji demoluje finanse państwa.

O moralnym bagnie świadczą też incydenty z „profesorem” Zygmuntem Baumanem, który raczył udzielić wykładu na uniwersytecie wrocławskim, co spotkało się ze słusznymi protestami. Bauman był dowódcą w oddziałach KBW ( Korpus Bezpieczeństwa  Wewnętrznego ), a korpus ten od r.1948 r. zaczął przejmować od Rosjan obowiązki okupanta Polski, czyniąc to z wielką gorliwością, co ilustrują następujące dane: do końca 1948 r. oddziały KBW zabiły 1950 partyzantów powstania antysowieckiego, raniły 434 oraz aresztowały 45 tysięcy 649 „bandytów” ( wg terminologii prosowieckiego reżimu ) z formacji AK, WiN, NSZ.  W szeregach KBW walczył Bauman w stopniu majora i niewątpliwie przyczynił się do śmierci wielu polskich patriotów, ale o tym sza! Tabu. Na Google za to pan Bauman figuruje jako „Polish sociologist ( ur. 19.11.1925 r. w Poznaniu). Since 1971 has resided in England after being driven out of Poland by an anti-semtic purge…” ( wspaniałe, prawda?)  W innym miejscu znajdujemy korektę, że ten ambitny oficer bezpieczeństwa wykładał w Warszawie od 1954 r. ( co było nagrodą za mordowanie Polaków), a po opuszczeniu Polski czas jakiś był wykładowcą na Uniwersytecie w Tel Aviv, by w r. 1972 przyjąć posadę wykładowcy na Uniwersytecie w Leeds.  Uczelnie biły się niemal o pana Baumana, wiemy dlaczego. Google jednak popełnia małą niedyskrecję, wspominając jego waleczność w dywizji Berlinga ( co w końcu można zaakceptować), ale nie ukrywa zaangażowania Baumana w dywizję KBW: „…in 1945, he joined a military internal security organisation, the KBW”. Nigdy nie odpowiedział za to, bo przecież Polaków można zabijać bezkarnie, w przeciwieństwie do Żydów, jak świadczy zatrzymanie przed kilkoma dniami  w Budapeszcie kolejnego kata tej nacji. Jest chyba w wieku Baumana.

Ba, jak widać w IIIRP nie wolno protestować przeciwko akademickim popisom byłego kata Polaków z lat stalinizmu, a zatrzymanym studentom grozi kara do pięciu lat więzienia! Niesłychanie liberalną mamy demokrację, jeśli toleruje w życiu publicznym stalinowskie relikty! Jakże się dziwić, gdy nawet MSZ – jak wykazała książka Krzysztofa Balińskiego – ma antypolski charakter. Oczywiście książkę natychmiast zaatakowała „Gazeta Wyborcza”, czy mogło być inaczej ? Ale jej autor pracował w latach 1973-2012 w MSZ, był także ambasadorem w Syrii i Jordanii, zatem musi mieć niezłe rozeznanie i dowody, by twierdzić, że w MSZ decydują dwa kryteria: „rasowe” i bezpieczniackie. Skoro takie „elity” mamy w MSZ, to według Bartoszewskiego uczestnicy obchodów Powstania Warszawskiego są…tylko motłochem! Przed laty nazywał opozycję …”bydłem”, a mimo to nadal uchodzi za kwiat finezji salonowej, choć Niemcy nie tytułują go już profesorem.

Pieski świat, ale cóż się dziwić, gdy były zamachowiec Ali Agca wydaje swoje wspomnienia ( „Obiecali mi raj. Moje życie i prawda o zamachu na papieża”), gdzie zamieścił sporo kłamstw wierutnych, aby faktyczni zleceniodawcy zamachu zostawili go w spokoju. Wiele wskazuje, że tzw. ścieżka bułgarska nie była ostatnim tropem i że prawda wyjdzie kiedyś na jaw, podobnie jak prawda o zamachu smoleńskim. To tylko kwestia czasu i  zmian w politycznej materii świata po większym katakliźmie…

A pieski świat wrze w kilku miejscach dość newralgicznych, wydarzenia w Egipcie przesłoniły już wojnę w Syrii, Afganistanie lub zamachy w Iraku i Pakistanie.  Rozwój wypadków nad Nilem przybrał na gwałtowności, coraz więcej ofiar protestów i stanowcza postawa wojska wróżą Egipcjanom nie najlepiej. W powietrzu wisi wojna domowa, co będzie tragedią dla ojczyzny faraonów, a klęską dla turystów, którzy przestaną zwiedzać piramidy i przeniosą się na greckie wyspy lub na Maltę, gdzie znajdują się ruiny świątyń, starsze zresztą o około 350 lat od najstarszych piramid egipskich. Czy dojadą tam masowo polscy turyści ?

Nie wiadomo, bo w Polsce – jak się oblicza – minimalna pensja wynosi 334 euro, a w Irlandii 1462 euro przy zbliżonych kosztach życia. A zatem prawie pięć razy mniej zarabia przeciętny Polak niż mieszkaniec zielonej wyspy. Po tylu latach Tuskolandu nie dotrzymano nam obietnic wyborczych z 2007 roku. Polska jest szarą strefą Europy, krajem coraz bardziej zdemolowanym.Obok fasad na pokaz triumfuje bylejakość, a na dodatek okupanci wracają do Legnicy, narazie z wizytą kurtuazyjną jak się mniema, ale może owi dawni sowieccy żołnierze mają stać się posiłkami z zagranicy na wypadek zamieszek w IIIRP ? Nigdy nic nie wiadomo, ale układ czuwa i Komorowski może znowu zapuści wąsy ? I ruszy z dwururką na polowanie ?

Marek Baterowicz

sie
27

CZESKA WIOSNA – w 45 rocznicę interwencji ZSRR i wojsk Układu Warszawskiego 

21 sierpnia 1968 – o 4 godzinie rano – sowieckie czołgi i transportery opancerzone otoczyły gmach KC w Pradze…Rosyjscy spadochroniarze aresztowali przebywających w gmachu członków czeskiej partii, a prowadzono ich pod lufami automatów. Towarzysze z KGB zrobili selekcję uwięzionych, po czym odseparowano najbardziej „niebezpiecznych prowodyrów” czeskiej wiosny : Dubczeka, Czernika, Smrkovskiego, Kriegla, Szimona oraz Szpaczka. I przewieziono ich do Mohylewa, na Ukrainie Zakarpackiej, a następnie do Moskwy. Tam – w „serdecznej, przyjaznej atmosferze” – poddano ich praniu mózgów…I zmuszono do rezygnacji z postulatów demokratyzacji, a także do wycofania sprawy inwazji z porządku obrad ONZ! A jakże, była to przecież bratnia pomoc niemniej bratnich partii, zaniepokojonych „kontrrewolucją” nad Wełtawą. Niezbitym dowodem był tu list „grupy działaczy KPCzechosłowacji”, ( anonimowych!) który ukazał się w moskiewskiej „Prawdzie” ( 21 sierpnia), a zawierał właśnie prośbę o…”bratnią pomoc”! Czy towarzysze radzieccy mogli pozostać obojętni wobec tego apelu ? Oczywiście nie, dlatego wysłano czołgi zebrane z kilku państw Układu Warszawskiego ( Bułgarii, NRD, PRL-u,Węgier,), ale trzonem tej karnej ekspedycji była Armia Czerwona. Ironicznie ujął to Alain Besancon w „Krótkim traktacie sowietologii” ( Paryż, 1976) : „Rola armii sowieckiej jest pedagogiczna. To ona napędza prawa historii i jest ultima ratio ideologii”… Nie można jednak ukryć dosyć haniebnej roli Gomułki, który okazał się gorliwym podżegaczem do rozprawy z praską wiosną, a nawet oferował terytorium PRL-u jako bazę wypadową inwazji. Nie wynikało to tylko z jego partyjnego dogmatyzmu, ale również ze złości na Czechów, którzy manifestowali sympatię dla ofiar represji polskiego marca 1968 roku.

Czeska wiosna zaczęła się w istocie jeszcze w roku 1967, za czasów Nowotnego, który był I sekretarzem oraz prezydentem. Jego długie rządy – od śmierci Stalina – częściej cechował despotyzm niż kurs na „odwilż”, co  intelektualiści i pisarze wytykali już otwarcie. Ladislav Macko pisze powieść „Smak władzy”, która krytykuje samego Nowotnego! Po odrzuceniu jej przez cenzurę Macko wydaje powieść w Austrii. W odpowiedzi Nowotny – w połowie 1967 – zaostrza dyktat partii, występuje przeciwko intelektualistom, a także przeciwko opozycji w KC. Sięga po represje policyjne, ale to wzmaga  tylko opór, a na IV-tym Zjeździe Pisarzy Kohout odczytał list Sołżenicyna, wzywający pisarzy radzieckich do przeciwstawienia się zniewoleniu. Inny pisarz, Klima, przypomniał, że konstytucja cesarstwa austro-węgierskiego gwarantowała większą swobodę słowa niż ustawy komunistów! A znany pisarz Ludwik Vaculik mówił o nadużywaniu władzy. Obecny na zjeździe główny ideolog partii J.Hendrych opuszcza oburzony salę obrad. Zaczynają się represje, zawieszony zostaje tygodnik Związku Pisarzy Czeskich. Ale pisarze nie dają za wygraną, 3 września 1967 w prasie zachodniej ogłaszają „Manifest 1000 słów”, sygnowany przez ponad dwustu pisarzy, artystów, filmowców, naukowców. W tym dokumencie zwracali się oni do słynnych intelektualistów Zachodu  jak Bertrand Russell, Arthur Miller, John Steinbeck, Jean-Paul Sartre, Gunter Grass z prośbą o pomoc w walce z cenzurą i prześladowaniami. Sygnatariusze tego manifestu  zwracali uwagę opinii światowej na tyranię komunistów, a reżim Novotnego oskarżali o „prowadzenie polowań na czarownice oraz o stosowanie represji o wyraźnie faszystowskim charakterze”. Ferment pogłębiał się, w październiku 1967 demonstrowali studenci, rozpędzeni brutalnie przez policję. W listopadzie jednak beton pęka, ponieważ prezydium KC kwestionuje łączenie przez Novotnego obu urzędów – prezydenta oraz I sekretarza. Sprawa ta ma być dyskutowana w grudniu na Zjeździe Partii, na którym zjawił się Breżniew, zaproszony przez Novotnego. Umył jednak ręce mówiąc:”To wasza sprawa”, a w tej sytuacji Novotny odwołał się do armii. 16 grudnia czeska dywizja pancerna rusza na Pragę, druga zaś na Bratysławę. Te „manewry” zostały jednak wstrzymane przez gen.Prchlika, który popierał skrzydło reformistów w wojsku. Po jego stronie byli też gen.Szejna ( potem ucieknie do USA) oraz gen.Janko, który odbierze sobie życie, gdy górę weźmie polityczny beton.Narasta napięcie w łonie partii, a 23 grudnia delegaci domagają się rezygnacji Novotnego, co nastąpi 5 stycznia 1968 roku, a I sekretarzem zostaje Aleksander Dubczek!

I tak, w styczniu, kiełkuje praska wiosna. Zespół roboczy przygotowuje reformy, z końcem stycznia Dubczek składa wizytę w Moskwie, aby przedstawić swój program. Sowieci przyjmują narazie postawę wyczekującą, a Novotny dalej agituje na wiecach, broniąc starego kursu oraz próbując nasilić nastroje anty-inteligenckie. Ostatecznie przegrywa i 21 marca 1968 podaje się do dymisji, a w tydzień później prezydentem zostanie gen.Ludwik Swoboda, weteran II wojny światowej.  Dymisja Novotnego w pierwszym dniu kalendarzowej wiosny budzi entuzjazm ludzi, oto ich wiosna! Mogą być motorem zmian, społeczeństwo zaczyna wierzyć, że zdoła dokonać demokratyzacji kraju. Rehabilitowano ofiary stalinizmu, zniesiono ograniczenia w podróżowaniu na Zachód, wprowadzano pluralizm, a wreszcie zniesiono cenzurę. Wszystko to jednak irytuje kierownictwo na Kremlu…Przywódcy radzieccy wzywają  sekretarzy z pozostałych demoludów, ich gorączkowe debaty  miały miejsce z początkiem maja 1968 r. Wkrótce potem zaczynają się „manewry” wojsk Układu Warszawskiego, ale bez Rumunów. Tito również wyraża dezaprobatę dla polityki Moskwy. Manewry trwały przez cały czerwiec na terenie Czechosłowacji, ale ta demonstracja siły nie zastraszyła Czechów!  I 27 czerwca w pismach całego kraju ukazuje się „Manifest 2000 słów”, podpisany przez setki znanych postaci. Domagają się oni usunięcia ludzi, którzy nadużywali władzy, a zarazem ostrzega przed interwencją Sowietów. Manifest wywołał furię na Kremlu, a rzeczywiście od czerwca mnożyły się prowokacje agentury radzieckiej w Czechach, które mogłyby posłużyć Rosjanom jako pretekst  interwencji. W istocie była ona już przesądzona, gdy 14 lipca w Warszawie spotkali się przywódcy „bratnich” krajów śląc ostrzeżenie do reformatorów w Pradze. Tym razem była to agresja: 20 sierpnia kolumny czołgów wtargnęły do Czechosłowacji. By uniknąć masakry narodu armia czeska nie podjęła walki, społeczeństwo stosowało tylko bierny opór. Zmieniano drogowskazy, zalepiano mąką wizjery czołgów, a na czołgach malowano swastyki. Zjawiły się satyryczne napisy, np. „Leninie obudź się, Breżniew zwariował!”…Trwały manifestacje. Opór był powszechny, nawet czeska SB wyniosła archiwa przez zajęciem jej gmachu przez KGB. Zginęło jednak około sto osób, a student Jan Palach dokonał samospalenia protestując przeciwko „normalizacji” jego ojczyzny. W październiku premier Czernik musiał podpisać w Moskwie układ o stacjonowaniu w Czechosłowacji 100 tysięcy żołnierzy radzieckich na czas nieograniczony, a ponadto umowy „gospodarcze” zwiększające zależność od ZSRR. Imperium pokazało swe żelazne muskuły!

Marek Baterowicz

lip
18

     Tak o Mirosławie Kokoszkiewiczu (rocznik 1957) pisał w swym “Alfabecie” Seawolf: „Kokos26 – bloger, bratnia dusza. Często cytuje moje teksty, co stwierdzam czytając jego teksty…” Na antypody dotarła  ważna książka Kokoszkiewicza, wydane w roku ubiegłym przez Bollinari Publishing House w Warszawie pod dramatycznym tytułem: „Jak zabijano Polskę”.  Pobratymstwo poglądów obu blogerów rzuca się w oczy, są oni jakby bliźniakami idei i partyzantami Prawdy, żyjemy bowiem w czasach, gdy Prawda – rugowana z kontrolowanych mediów – krąży częściej w lasach jak powojenni „żołnierze wyklęci”, bohaterowie powstania antysowieckiego po drugiej wojnie światowej, która skończyła się dla całego świata, ale nie dla nas. Podobnie dzisiaj, po odtrąbionym oficjalnie końcu komunizmu, Polacy znajdują się pod okupacją peerelczyków (vide: Legutko) i właściwie stali się obywatelami drugiej kategorii we własnym kraju, manipulowanym przez oligarchów (o niebezpieczeństwach stąd płynących pisał w r.2007 Wildstein). A u Kokoszkiewicza też czytamy: „Nadeszły czasy ludzi i podludzi. Eleganckich salonowców i przebrzydłych moherów. Nastała polityka apartheidu w polskiej specyficznej wersji, a jej orędownikami, o ironio losu, zostali ci wszyscy postępowcy, którzy brzydzą się publicznie antysemityzmem i wykluczaniem kogokolwiek z debaty publicznej ze względu na poglądy i pochodzenie. Hipokryci, oszuści i łgarze przystąpili do selekcji na medialnej rampie”  (str.58).  Jak się można domyśleć Kokoszkiewicz pisze tu o tzw. autorytetach w rodzaju Szczypiorskiego, Kutza, kilku „profesorów” czy Niesiołowskiego, narzucających rodakom antywartości i kłamstwa. W IIIRP „wytworzył się ustrój oligarchiczny, czyli rządy uprzywilejowanej mniejszości w jej własnym interesie. Powstała kasta nietykalnych, których połączyła koalicja strachu, gotowa dosłownie na wszystko, by odsunąć PiS od władzy. Niestety, niewłaściwe posłużenie się w 2007 kartką wyborczą przez Polaków doprowadziło do tego…” (str.60/1).

    W książce „Jak zabijano Polskę” zawarto wiedzę o okresie dziejów z drugiej próby przełomu (pierwszą był rok 1992), co sygnalizuje nam podtytuł: „Cała prawda o IIIRP 2005-2011”. Autor przedstawia  wydarzenia i afery, które miały wpływ na sytuację polityczną, a sposób naświetlenia bliski jest ocenom Seawolfa. O ile jednak w jego „Alfabecie” wiedzę o tych sprawach dostajemy w silnie skondensowanych pigułkach, to Kokoszkiewicz przypomina polityczne etapy IIIRP, pewne prawie zapomniane epizody, służące analizom. Dobrym przykładem jest np. rozdział „Al-Kaida atakuje w Warszawie”, oczywiście była to akcja rodzimych służb specjalnych. Oto 20 października 2005 roku, na dwa dni przed drugą turą wyborów (w szrankach zostali już tylko Donald Tusk i Lech Kaczyński) w stolicy ogłoszono alarm bombowy. Na Dworcu Centralnym i stacjach metra znaleziono kilkanaście ładunków wybuchowych, które okazały się atrapami. Alarm był prowokacją, co potwierdziły rozesłane w mediach absurdalne insynuacje typu „Kaczyński=wojna” albo „Wybór Kaczyńskiego to budowa Polski ksenofobicznej”(?!) Od razu widać komu zależało na zmanipulowaniu wyborów tak, aby wygrał Tusk reprezentujący układ post-komunistyczny. Fałszywych bomberów nie ujęto, a sprawę umorzono (a jakże!) w r.2008. Kokoszkiewicz przypomina też jak Wojskowe Służby Informacyjne (na czele ich stał gen. Dukaczewski, kursant GRU) próbowały skłonić władze do wprowadzenia stanu wyjątkowego, by uniemożliwić  zaprzysiężenie na prezydenta Lecha Kaczyńskiego w dniu 23 grudnia 2005. Pretekstem dla stanu wyjątkowego miał być planowany rzekomo przez Al-Kaidę atak terrorystyczny na Warszawę (str.21). Te machinacje ilustrują jak bardzo Lech Kaczyński w roli prezydenta irytował obóz peerelczyków i władców Kremla. A owe historyjki z atrapami bomb dziś przydają się do analizy bombowego alarmu w 22 szpitalach kraju: mechanizm działań służb specjalnych nie zmienia się, nie wiemy tylko jeszcze w jakim celu zmontowano tę niedawną prowokację.

     Kokoszkiewicz przypomina też procesy w Grecji, podczas nich skazano wielu generałów za zbrodnie wojskowej dyktatury, podczas gdy u nas rozgrzeszono generałów, a nawet – o, paradoksie – promowano ich po r.1989 na tzw.ludzi honoru. Celował w tym obóz Michnika. Zbieramy więc plon nierozliczenia ery komunizmu, a symbolem tragicznym tego jest np. „seryjny samobójca”, nie mówiąc o serii nierozliczonych afer i prowokacji. Kto protestuje jest bez szans, o czym przekonał się Adam Słomka skazany na 14 dni aresztu za protest przeciwko uniewinnieniu gen.Kiszczaka: „Jednym słowem Kiszczak do domku, Słomka za kratki” (str.25). Tymi kontrastami operuje Autor, by poruszyć smieniem czytelnika i słuszna to metoda.  Służą temu też zestawienia np. wspaniałej biografii Antoniego Macierewicza z miałkimi „wyczynami” Bronisława Komorowskiego (str.41/2), co też jasno ukazuje, kto bardziej zasługuje na to, aby być lokatorem Belwederu.

     Niestety, pakt okrągłostołowy z r.1989 niósł złe plony, bo podzielił naród na peerelczyków (faktycznych beneficjentów tego chorego kompromisu) i na Polaków, odrzucających ów pakt, który uczynił z nich „podludzi” – jak czytaliśmy powyżej. Ilustruje to też krańcowo niesprawiedliwy rozdzielnik emerytur: grube tysiące dla ex-ubeków i generałów, a mizeria dla szarych obywateli. W IIIRP trwa zatem nieustanne promowanie katów przy jednoczesnym poniżaniu ofiar PRL-u.  I, niestety, układ post-komunistyczny jest silniejszy, a wyborcze hasło o tuskowej „miłości” złamano natychmiast po wyborach najazdem na Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, by przejąć dokumenty Komisji Likwidacyjnej i Weryfikacyjnej WSI (str.79). Platforma – nawet za cenę jawnego pogwałcenia prawa – musiała ratować WSI, tę „platformę” rosyjskich (no i swoich)  wpływów. Innym drastycznym pogwałceniem prawa u nas było wydobycie ze skarbca  insygniów królewskich dla nielegalnej koronacji Sasa w r.1697. Dokonano tego przez dziurę wybitą w murze, ponieważ klucze do skarbca były w rękach kontystów, a legalnie wybrany na króla Polski książę Conti płynął do Gdańska, nie wiedząc że tam przeważają stronnicy Augusta. Elekcja w 1697 r. naruszała też inne prawa.

     Wróćmy do książki Kokoszkiewicza tym cytatem, który ukazuje talent Autora w dosadnych a celnych konstatacjach: „Podzielenie na krakowskie i gdańskie obchodów rocznicy powstania „Solidarności” i w końcu rozdzielone z premedytacją uroczystości katyńskie, co miało w podstępny sposób oddzielić „ziarno” od skazanych na śmierć „plew”, to zebrane owoce „pozytywnej synergii” (str.71) – by ironicznie  przywołać termin Tuska. Bez ogródek Autor pisze też o genezie IIIRP: „…w r.1989 wyraziliśmy zgodę na budowę nowej Polski pod nazwą IIIRP kolaborując ze zdrajcami narodu.(…) choć nazywa się to „historycznym kompromisem”, (…) to nie da się tymi kłamliwymi sloganami zakrzyczeć prawdy, że dzisiejsze państwo polskie zostało poczęte w grzechu, któremu na imię KOLABORACJA” (str.82). A „to grono kolaborowało z Kiszczakiem i Jaruzelskim w cieniu zbrodni ( …), bo „trochę polskich trupów , jak wiadomo od lat, to mniejsze zło” (str.87). Ostatnie rozdziały mówią o ofiarach „miłości” PO. Kokoszkiewicz opisuje też grę Tuska w celu likwidacji naszych stoczni (str.97-100), informuje, że w samej Bawarii wierci się 400 otworów dla geotermii, lecz u nas nie wolno dążyć do samowystarczalności energetycznej (str.102). Dużo jest o aferach i oczywiście o zamachu na Tupolewa, tu Polskę potraktowano jak rosyjski protektorat, któremu odmówiono dochodzenia prawdy o Smoleńsku (str.166). W tej bogato udokumentowanej książce nie brak i pikantnych 50 pytań A.Ściosa do kandydata Komorowskiego, a całość udowadnia sąd Kokoszkiewicza, że Polska sięga ostatecznego dna, dla którego każde inne jest już tylko wierzchem (str.8). Ponure? Z  pewnością, ale nie chowajmy głów w piasek. Przeciwnie, by wyjść z letargu tę superważną książkę trzeba czytać, a nawet omawiać na seminariach naukowych. W zakończeniu Autor daje jeszcze sarkastyczną wizję Polski z r.2042, oby się nie sprawdziła!

Marek Baterowicz

lip
07

      Nakładem Wydawnictwa „Słowa i Myśli” ukazał się właśnie cenny „Alfabet Seawolfa”, zmarłego niedawno słynnego blogera, a był nim kapitan żeglugi wielkiej Tomasz Mierzwiński. Pisał pod pseudonimem Seawolf i to on stworzył popularne dziś zwroty jak Seryjny Samobójca, Pancerna Brzoza czy Szaleni Starcy Platformy. Formuła „Alfabetu” nawiązuje oczywiście do „Abecadła Kisiela” lub do „Alfabetu Wildsteina”, z tym że książeczka Kisielewskiego – wydana w roku 1988 – nie może być niedoścignionym wzorem tego gatunku. Pisana jeszcze w epoce cenzury unika szlifowania prawdy, jej autor stara się pozostać  obiektywnym, ale nie może być nim do końca. Oto próbki: „Daniel Passent – niewątpliwie dobre pióro, czasem bywa odważny… Czasem drażni okropnie uległością i wazeliną…” Albo „Wojciech Jaruzelski – mmh…to trzeba by cały poemat napisać…Ja myślę, że on jest człowiek bojowy. To znaczy boi się…” ( niestety ciąg dalszy rozczarowuje,ale autor nie mógł drażnić dyktatora). O ile wspominki Kisiela o swych „modelach” są często rozgadane, to „Alfabet Wildsteina” jest wzorem lakoniczności i precyzji, a tworzony obecnie nie musiał też owijać w bawełnę. Dla przykładu jedna tylko perełka ( a jest ich więcej ): „Adam Michnik – motyl opozycji, z którego wykluła się poczwarka IIIRP”!  Ano właśnie, nie dość że  prawda to jeszcze podana z wdziękiem.

        Takiej eleganckiej ironii nie brakuje też u Seawolfa z tym, że litery jego „Alfabetu” są bardziej rozbudowane, ponieważ  nie pisze wyłącznie o osobach, lecz porusza również problemy Kraju, a zatem jego hasła stają się mini-felietonami. I u niego skrzą się diamenty sarkazmu jak np. w tym akurat krótkim haśle: „John Kennedy – prezydent. Wzór Donalda Tuska. Konkretnie, to jedno zawołanie, które chciałby powtórzyć, zawołać pod Bramą Brandenburską: Ich bin ein Berliner!”. A zaraz po Kennedym idzie hasło „Kielecki pogrom”, w nim na str.87/8 Seawolf opisuje, co stało się naprawdę w Kielcach i dlaczego: reżim chciał odwrócić uwagę świata od wyników sfałszowanego referendum, a także ukazać tzw. problem „endekofaszystów”, podczas gdy pogrom był naprawdę prowokacją LWP i NKWD, zaś żołnierze …odbierali broń Żydom! Jeśli o Kielcach mowa to w innym haśle „Sukces” ( str.189) Seawolf pisze o wiadukcie w tym mieście, który zawalił się już po godzinie od zbudowania! Najwidoczniej cement rozrzedzony korupcją nie wytrzymał. Spękane szosy też są dowodem afer, zaś minister dróg był z zawodu piekarzem, bowiem Tusk nie lubi rządu fachowców.

     Historycznych dygresji  jest mniej u Seawolfa, bo „Alfabet” jest jakby przewodnikiem po dżungli IIIRP, wielce egzotycznej dla polskiej emigracji, ale i Polakom osiadłym w Kraju sporo wyjaśnia. I Autor robi to z cudowną ironią, a czarny humor jest maleńką anestezją na ból spowodowany hiobowymi wieściami o dewastacji naszych stoczni albo o rozmontowaniu polskiej armii ( bo generalicję sprzątnięto pod Smoleńskiem). O lustracji Seawolf pisze bez ogródek: „Lustracja -…matka naszych klęsk, wszystkie inne są konsekwencją. Daliśmy się sterroryzować łajdakom wyjącym przeciwko zoologicznemu antykomunizmowi…Większość z nich (…) okazywała się własnie agenciakami SB…” ( str.109)  Ba, a któż stał za PO? Przypomina to Seawolf  z sarkastycznym wdziękiem: „…jak Gromosław ( Czempiński!) spadło na nas wyznanie, kto zakładał Platformę Obywatelską, potem (…) oficjalnie u boku Palikota pojawia się generał Dukaczewski.” ( str.97). Należy tu przypomnieć, że ten wychowanek WAT-u w latach 1976/82 pracował w Sztabie Generalnym, następnie był attache wojskowym w Waszyngtonie, a takie stanowisko powierzano zaufanym. Po roku 1989 był głównym specjalistą WSI, wrogiem lustracji i protegowanym prezydenta Kwaśniewskiego. Mimo różnych skandali lubi go też obecny „prezydęt” jak o Komorowskim wyraża się Seawolf i – choć nie ma osobno takiego hasła – to o gajowym i jego First Lady czytamy w kilku miejscach, a hasło „Dziadzia…” wprowadza tajemniczą Annę Komorowską.  W „Alfabecie” są hasła osobowe lub problemowe jak np. ”Język miłości” ( wypowiedzi tuskoidalne ilustrują raczej nienawiść ), „Nord Stream” ( o gazociągu w porcie w Świnoujściu ) albo „Miłość Ojczyzny”, gdzie znów Seawolf parska czarnym sarkazmem: „Zadeklarujmy, że naszych bliskich pochowamy bez zaglądania do ich trumien i im też nakażemy, by nie zaglądali do naszej”. Autor nieraz pisze jak bardzo Tragedia smoleńska zmieniła Polskę, a nawet polemiki na witrynach internetowych, kiedyś toczone przeważnie w stylu przekomarzań. A oto inny przykład jego swoistego stylu na pograniczu kpiny pod hasłem „Łoziński” ( Przedostatnia nadzieja Sekty Pancernej Brzozy i Świętej Półbeczki): „Dlaczego ekspert i dlaczego w sprawie Smoleńska? Miało to głębokie uzasadnienie. Łoziński pisał dużo o wschodnich sztukach walki, a samolot leciał wszak na wschód. No i widział kiedyś na wsi jak rąbali brzozę, twarda była, że nie wiem „ ( str.111). Seawolf nieraz wyśmiewa naiwny upór „ekspertów” rządowych utrzymujących, że to brzoza stała się przyczyną katastrofy, pomijając obłąkaną rosyjską tezę o naciskach i winie pilota.  Pod hasłem „Zdrajcy” czytamy: „Motywy Putina, Anodiny, Szojgu, Miedwiediewa, Krasnokutskiego, tego sołdata niszczącego dowody łomem, są nietrudne do wytłumaczenia, a nawet zrozumienia, gdyż służą oni swemu państwu w takim samym koszmarnym kształcie, w jakim jest od stuleci…” ( str.221). Dalej Seawolf próbuje przeniknąć motywy strony polskiej, które „kazały im podjąć grę z Putinem i wystawić znienawidzonego Prezydenta na czysty strzał…”, a w innym miejscu sądzi, że rozmowa na sopockim molo może być matką wszystkich rozmów. ( str.145)

    Oczywiście wszystko ma w tej książce wyborne proporcje, a Autor ukazuje przede wszystkim sytuację Polski po roku 1989, jeszcze bardziej zdewastowanej, rozbrojonej, skorumpowanej, niepraworządnej i przenikniętej agenturą. Z ogromną wnikliwością przybliża nam te niewesołe sprawy, a obserwatorem polskiej rzeczywistości został już w grudniu 1970, gdy będąc pacholęciem z okien mieszkania oglądał pochód stoczniowców niosących na drzwiach ciało zastrzelonego kolegi. To przeżycie – jak napisał – ukształtowało go na zawsze, z pewnością też wyostrzyło jego oko. Celność jego spostrzeżeń imponuje, na przestrzeni całej książki proponowałbym korektę zaledwie jednego hasła – o Rokicie ( str.165), gdyż Autor wyliczając jego grzechy zapomniał o największym. Oto Rokita w noc czerwcową 1992 r. gorączkowo apelował o przyśpieszenie głosowania nad wnioskiem o dymisję rzadu Olszewskiego ( patrz film „Nocna zmiana”), a tym samym wzniósł się na szczyty antypolskości, podczas gdy tejże nocy posłowie na Sejm – nominalnie Polacy – wbili sobie sami nóż w plecy!

   W poprzednim felietonie z okazji hasła o Bratkowskim poznaliśmy ofiary represji, zamordowanych bez kul. Dziś powinniśmy dodać tu jeszcze księdza Isakowicza-Zaleskiego ( str.70), który przeżył esbecki zamach w PRL-u, a niedawno ( czego Seawolf nie mógł dopisać, bo Pan wezwał go do siebie ) został ranny w dziwnym wypadku drogowym, lecz opuścił już szpital. A na stronie 102 czytamy o samochodzie, który uderzył w jadącą na rowerze minister Annę Fotygę, na szczęście nie pozbawiając jej życia.  Seawolf wspomina też ofiary Seryjnego Samobójcy ( jak Michniewicz, Lepper, gen.Petelicki ) i nieraz podaje przykłady niesłychanej niepraworządności IIIRP jak np. pisząc o Staruchu – uwięzionym liderze kiboli, do którego nie dopuszcza się adwokata, a aresztowano też narzeczoną Starucha za to tylko, że siedziała na innym miejscu niż wskazywał jej bilet! O arogancji wobec prawa mówi też hasło „Spisek grafologów” i ze stylem właściwym dla Seawolfa: „Niewinność Grasia nie ulega wątpliwości. Przecież jest z PO. Nic zatem dziwnego, że prokuratura roztropnie umorzyła sprawę”.( str.183) Inne przypadki łamania praw czytelnik odkryje sam jak i inne sensacyjne sprawy. „Alfabet” powinien trafić pod wszystkie strzechy,  jest bowiem znakomitym przewodnikiem po bagniskach IIIRP, przynosi też kilka ważkich refleksji o dziejach kraju, osaczonego przez odwiecznych wrogów ( vide np. hasło „Igelstroma lista”). Seawolf był blogierem również nurkującym w historię narodu, nie tylko obserwatorem współczesności. Swój „Alfabet” kończy hasłem o „Żołnierzach Przeklętych” pisząc, że nie lubi nazwy „wyklęci” i woli „niezłomnych”. I ma z pewnością rację, on sam też niezłomny wilk morski i wielki patriota, teraz na odwiecznej warcie prowadzi okręt Ojczyzny, dryfujący w pełnej wirów cieśninie stulecia.

                                                                            Marek Baterowicz

  • Szukaj:
  • Nadchodzące wydarzenia

    kw.
    18
    czw.
    2024
    całodniowy IMEK Rodos
    IMEK Rodos
    kw. 18 – kw. 30 całodniowy
    W dniach 18-30.04.2024 roku na Rodos (Grecja) odbędą się Indywidualne Mistrzostwa Europy Kobiet z licznym udziałem Polek. Strona Lista startowa
  • Odnośniki

  • Skąd przychodzą

    Free counters! Licznik działa od 29.02.2012
  • Ranking FIDE na żywo

  • Codzienne zadania

    Play Computer
  • Zaprenumeruj ten blog przez e-mail

    Wprowadź swój adres email aby zaprenumerować ten blog i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach przez email.