Archiwum kategorii ‘Baterowicz, Marek’

paź
06

SZPICA BELWEDERU

( i inne anomalie )

W okienku telewizorów ujrzeliśmy scenkę z teatru dla wyższych sfer ( być może przedstawi ją też w swoim teatrzyku sarkastyczna Małgorzata Todd ), a wystąpiły w niej postacie z najwyższych świeczników III RP: prezydent Komorowski i marszałek Sejmu czy jak mówią maluchy – „marszałka opałka”, waćpani Kopacz. A, wdzięcząc się nader politycznie , rzekła skromnie: „Udało mi się przekonać pana prezydenta do mojej osoby…” ( rzecz jasna chodzi o jej premierostwo po upiornym Donaldzie, który poszedł w pany na dworze Frau Merkel ) . A na to prezydent ( jak pisać: prezydęt czy prezydent ?) zagawędził z wyszukaną grzecznością: „ To nie było takie trudne…”! Obrazek ten sielski jest dowodem manier godnych pałacu, jakże odmiennych od tyrad jegomościa od mirabelek i szczawiu. Nareszcie mamy elity sposobne baraszkować na salonach ? No i mamy dobrze wyłuskaną szpicę Belwederu pod postacią pani marszałek w premiera przeobrażoną, nieprzypadkowa to nominacja. Od razu bowiem rzuca się w oczy misterna konstrukcja, która najwyższe urzędy w III RP dobiera sobie ze smoleńskiej kliki. Ewa Kopacz zasłynęła z kłamstw o sekcji ofiar Tupolewa i poszukiwań szczątków na terenie upadku samolotu. Bronisław Komorowski został największym beneficjentem „katastrofy”, a Tusk (wraz z Arabskim) był rozgrywającym przygotowań do feralnego lotu. W tym amoralnym trójkącie – dziś rozpiętym między Warszawą a Brukselą ( z może i Berlinem ) trwa opór przeciwko ustaleniom dokonanym przez zespół Macierewicza, a dotyczącym zamachu na samolot z Prezydentem. Wśród towarzyszy pancernej brzozy pewną rolę odgrywał jeszcze Lasek, lecz jego tezę zbiły fakty.

I to jest głównym powodem ostatniej nominacji Komorowskiego – układ post-smoleński będzie do końca walczył o to, by ustalenia niezależnych ekspertów nie zdobyły sobie prawa obywatelstwa w oficjalnych mediach. A zatem będzie zwalczał prawdę o „katastrofie”, a swoją władzę opierał na smoleńskim kłamstwie tak jak kiedyś reżim PRL-u pielęgnował kłamstwo katyńskie. I dlatego rząd oraz Belweder muszą podlegać osobom sprawdzonym i gwarantującym kontynuację owego kłamstwa.

Oczywiście można i pożartować – jak to zrobił Janusz Szewczak – suponując, że pani Kopacz została premierem, bo nie chodziła do przyjaznej restauracji, gdzie działały ukryte mikrofony i nie dała się podsłuchać. A zatem ma czyste konto ? To raczej wątpliwe, bo jako minister zdrowia w latach 2007 -2011 (jaka długa kadencja!) tak załatwiła polski system zdrowia i szpitale, że dzisiaj na operację kolana czeka się do siedemnastu lat! To tylko jedna z anomali polskiej rzeczywistości, gdy minister Arłukowicz wieńczył destrukcyjne dzieło swej poprzedniczki.

O innych anomaliach mówi znana nam już rewelacyjna książka Szewczaka – „Polska – kraj absurdów”. Natomiast chodzącą anomalią (no, czasem grał w piłkę!) był właśnie Tusk, oddelegowany do UE na zasadzie nagrody za wierność. Był nie tylko najgorszym premierem III RP, ale przede wszystkim uczynnym faktotum obcych potencji, służącym do zamiatania Polski. Wymieciono, co się dało, a w tym dwa miliony emigrantów. Jeśli coś zostało, wykopie to jego następczyni, zaprawiona w przemycaniu kłamstw.

Zmiana na zwrotnicy rządu zbiegła się prawie z 75-tą rocznicą IV rozbioru Polski czyli z datą 17 września 1939, dniem sowieckiego najazdu na Polskę. Było to preludium do oderwania naszych kresów, do makabrycznych masowych zbrodni i deportacji, przy których błedną bałkańskie czystki. Nie doszłoby może do utraty ziem wschodnich, gdyby nie idiotyczna pobłażliwość dwóch Anglosasów w Teheranie i Jałcie, nadskakujących Rosjanom. Ci dwaj starcy w miłosnym uścisku ze Stalinem poczęli sowieckie imperium, które szybko stało się wrogiem wolnego świata, a obecna Rosja kontynuuje ten kurs pod wodzą Putina. I jeżeli planeta zgorzeje w atomowych fajerwerkach będzie to wyłącznie wina Roosevelta i Churchilla, wina ich politycznej ślepoty. Ten ostatni w dodatku złamał pakt podpisany z Polską przedwojenną, zdrada sojusznika hańbi Albion.

Kilka dni temu na portalu salon24 bloger „braciamokwe” zaatakował blogerów z emigracji (starego wiarusa, rolexa et consortes) odmawiając im prawa do komentowania sytuacji w Polsce, bo nie żyją w dorzeczu Wisły a wyjechali „dla pełnej michy”! (a ilu wysłano z paszportem w jedną stronę!) Bloger wręcz pieni się: „Jakim prawem oceniacie nasze daremne usiłowania, skoro sami w nich nie uczestniczycie?” – choć prawa do ocen nie odbiera nam oddalenie, a dzięki technologiom Polskę widzimy jak pod mikroskopem. Absurd do kwadratu, zakaz pisania o Polsce na obczyźnie trąci gomułkowską tępotą. I wyjeżdżaliśmy dla wolności, bo w PRL-u szalało ZOMO, a paszporty nie były własnością obywateli jak krajach Zachodu. Za „pełną michą” nie trzeba było wyjeżdżać, bo wiejskie gospodynie krążyły po miastach, pukając do drzwi i oferując wędliny i kiełbasy! Bloger zapomniał? Braciamokwe ma żal, że analizujemy „naszą krajową niemożność”, biada, że brakuje im naszych głów – ale jak ktoś wracał z kiesą pomysłów, był niszczony jak np. Zbigniew Rybczyński i w końcu wrócił do USA. Ale, ale…Nie po to wyjeżdżaliśmy z PRL-u, by wracać do PRL-bis! Bloger zapewnia nas, że już nie grozi nikomu „kula na Mokotowie”, zapomniał jednak o seryjnym samobójcy! A nasz powrót nie jest konieczny dla zmian, bo w Kraju jest wielu światłych ludzi, tyle że są spychani na margines przez układ post-komuny. I przez bierność wyborców. Tu dochodzimy do ważnej sprawy: nie trzeba robić „rewolucji” z pomocą wracających emigrantów ( układ by ich też zmarginalizował ), lecz wystarczy obudzić wyborców, zmobilizować ich do głosowania! Co warta jest wasza polskość, jeśli w wyborach głosuje zaledwie połowa uprawnionych ? Do urn kroczy zwykle zwarty elektorat „peerelczyków”, a Polacy siedzą w domach bojkotując własne szanse! Tu pojawia się istotna analiza prof. R.Legutki o naszym rozbiciu na dwa niejako narody : Polaków i „peerelczyków”. Ci ostatni są wspaniale zorganizowani ( ba, dawne służby!), gdy Polacy smęcą i oddają pole bez wyborczej walki. Przy takiej postawie żyją pod okupacją peerelczyków! W Australii jest mądry przymus głosowania, bo dopiero stuprocentowa frekwencja gwarantuje obiektywny wynik. Braciamokwe ma więc misję : budzić polskich wyborców, a nie zachęcać nas do powrotu. Nie znaczy to, że popieram wyjazdy z Kraju, przeciwnie. Ostatnia emigracja „tuskowa” jest nieszczęściem dla Polski, tworzy też pustostany, w które wchodzą cudzoziemcy.

Tekst braciamokwe wywołał już szeroką dyskusję. Nikt jednak nie dostrzegł, że blogerzy z emigracji krytykują układ post-komuny, a nie daremne próby Polaków w celu usunięcia peerelowskiego gruzu. Jeden z głosów widzi w emigracyjnym spojrzeniu jakieś „politowanie nad wysiłkami w kraju” – to niezbyt precyzyjna ocena. Sądzę, że wskazujemy wprost przyczyny choroby III RP, aby właśnie Polacy nie tracili czasu na zbędne dywagacje i szybciej wybrali metody działań, bo czas ucieka. A układ post-komuny trwa i blokuje Polskę w budowaniu demokracji, której NIE MA. I nie ma też praworządności. Układ tępi też ludzi sumienia, za to ceni aferzystów, bo ten układ jest przecież rdzeniem korupcji. Próbuje też zamrozić prawdę o Smoleńsku. Bez radykalnych rozwiązań nie będzie w Polsce dobrze, nie wprowadzimy demokracji. Doczekalismy się tylko pluralizmu w mediach, ale i tak z przewagą TVN, traktującą Polskę jak własny folwark. Braciamokwe rzuca też pogróżkę blogerom z emigracji: „Wasza bezpieczna przystań może w końcu okazać się iluzją!” – czyżby zapowiadał eksport „seryjnego samobójcy”? Wszystko możliwe, gabinet osobliwości waćpani Kopacz – szpicy Belwederu – rząd wystrugany z pancernej brzozy może w małpim uniesieniu chwycić się brzytwy! Ale czy „budowanie” Polski na anomaliach, absurdach i na bezprawiu ma trwać wiecznie ?

 Marek Baterowicz

sie
18

            Pod takim tytułem Janusz Szewczak wydał bulwersującą książkę ( Wyd. Słowa i Mysli, Lublin-Warszawa, 2013, str.174), która ukazuje prawdziwą rzeczywistość III RP, skrzętnie skrywaną w TVN, choć i tam czasem przemkną niepokojące tematy i sygnały złego stanu kraju, „w którym zdrada przekreśla normalność, a amatorszczyznę i polityczną poprawność media wynoszą na ołtarze profesjonalizmu. Polskie państwo dogorywa, isntytucje państwa na czele z ZUS, NFZ i urzędami skarbowymi skutecznie i zaciekle walczą z obywatelem. Bałagan, cenzura, marnotrawstwo, rządy kolesi, dojenie państwowej kasy, arogancja władzy są dziś wręcz powszechne, jak za najlepszych czasów PRL…” ( str.15). Pod lupą Autora są praktycznie wszystkie obszary państwowości, jest bowiem Szewczak prawnikiem i ekonomistą, specjalistą z zakresu finansów, bankowości, a także analitykiem gospodarczym. Jest też publicystą ekonomicznym, a bywał ekspertem i doradcą sejmowych komisji śledczych do spraw prywatyzacji PZU i prywatyzacji banków, a jest nieugiętym krytykiem prywatyzacji systemu bankowego w Polsce. Był wykładowcą prawa na Uniwersytecie Warszawskim i ekonomii na WSEI, jest ponadto autorem wielu ekspertyz dotyczących procesów gospodarczych i przekształceń własnościowych. Jest głównym ekonomistą SKOK.

     Człowiek z tak wielkim zakresem wiedzy nie rzuca słów na wiatr, a jego krytyka III RP jest solidnie udokumentowana, co czytelnik widzi na każdej stronie tej bezkompromisowej książki, wydanej w tej samej serii, co książki prof.A. Zybertowicza czy Seawolfa. Już sam wstęp poraża, a jest tylko mocną pigułką gorzkich rewelacji przedstawianych bliżej w 28 rozdziałach o wymownych tytułach jak „Służba zdrowia czy wykańczalnia?” , „Polskie państwo gnije” albo „Kłamstwo wspiera absurd”. Żywy styl sprawia, że nawet te hiobowe nowiny czyta się jednym tchem:

     „Filozofia PO-nas choćby PO-top” ciągle obowiązuje. Kłamstwo i pogarda stały się dziś metodą sprawowania władzy.(…) Polską tak naprawdę od lat rządzą sitwy i banki zagraniczne. (…) Ocean kłamstw o polskiej gospodarce zaczyna występować z brzegów. (…) Ktoś musi zburzyć stare i wszcząć nowe. Spustoszenie finansów publicznych i życia politycznego, dewastacją sumień jest dziś przeogromna. Mistrzowie zamętu i chaosu jeszcze knują (…) lekceważąc prawo, Konstytucję, etykę biznesu i jakże często nawet zdrowy rozsądek. ( str.141).

     Powyższa diagnoza raz jeszcze potwierdza wagę apelu Jana Pawła II o ludzi sumienia dla Polski. Bez nich Polska nigdy nie stanie się nornalnym krajem, nigdy. A musi też stać się podmiotem swego losu, odzyskać suwerenność w wielu dziedzinach. Pokonać korupcję i ustanowić praworządność, bo III RP jest państwem bezprawia. Pisze Szewczak: „Liczba ustaw , jakie trafiają od 5 lat do Trybunału Konstytucyjnego jako rażąco niezgodnych z ustawą zasadniczą, jest rekordowa. (…) pogarda władzy i jej instytucji dla zwykłego obywatela osiąga już rozmiary katastrofy. (…) np. wymiar sprawiedliwości nie che oddać pieniędzy przedsiębiorcy, którego po pół roku aresztu i 6 latach procesu wreszcie uniewinniono. Pieniądze jego bowiem ukradziono z…depozytu sądowego ( str.142) A zatem kradną i pracownicy Temidy!

   Wiemy już jak wielka jest ilość poszkodowanych w ten sposób przedsiębiorców, trzymanych nieraz latami w areszcie a uniewinnianych, gdy są ruiną człowieka. Są to ludzie, którzy próbowali robić biznes nie należąc do post-komunistycznego układu i padli ofiarą nietolerancji ex-peerelowskiej sitwy. Powstał już o nich film, a ofiary tej ekonomicznej wojny z narodem założyły organizację poszkodowanych,

   Szewczak podaje też tragiczne kontrasty w tych absurdach bezprawia: „Sąd uniewinnił większość założycieli gangu pruszkowskiego, ale władz wkroczyła nocną porą do samotnej matki wychowującej dwoje dzieci, by ją zatrzymać na polecenie urzędu skarbowego i sądu za niezapłacenie 2 tysięcy złotych z tytułu błędnej faktury ( str.143) i dodaje „PO-landyzacja prawa zaczyna się przeradzać w legislacyjne bezprawie, a egzekucja prawa w prymitywny zamordyzm w stosunku do szaraczków”. Natomiast grube ryby jak marszałek województwa podkarpackiego jest oczyszczony z siedmiu zarzutów korupcyjnych, a sąd apelacyjny uniewinnia posłankę PO Beatę Sawicką od zarzutu korupcji, mimo że cała Polska widziała i słyszała jak ta przyjęła wysoką łapówkę. I tu Autor konkluduje: „To już prawdziwy dramat polskiego wymiaru sprawiedliwości – Himalaje kompromitacji. Polska gnije.” ( str.143)

   Właściwie nie wiadomo jak dalej kontynuować opis absurdów III RP, bo jest ich mnóstwo i różnych dziedzin dotyczą, a Szewczak wymienia je na wszystkich stronach swej książki. W państwie o wielkim współczynniku bezprawia rząd PO chce poprawić życie złodziejom, o czym świadczy projekt zmiany kwalifikacji drobnej kradzieży ( do tysiąca złotych, przedtem pułap wynosił tylko 250 zł!) z przestępstwa na wykroczenie! Absurd czy może świadome przyzwolenie na jeszcze większe złodziejstwo…- komentuje Szewczak – skoro kradną miliony, giną miliardy, to po co pochylać się nad kilkuset złotową krzywdą ludzi najbiedniejszych? ( str.38) Jednocześnie władza w ramach oszczędności ( widać państwo bankrutuje ) ma plany likwidacji kilkuset komisariatów, części sądów okręgowych, prokuratur w terenie oraz blisko 1500 szkół.

   Bezkarność aferzystów popycha ich do recydywy ( tu Autor podaje przykład Bagsika) lub do wyzywającej fanfaronady, np. A. Gąsiorowski – poszukiwany listem gończym – wystąpił ze… skargą do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka! I czytamy dalej:

   „Absurdalne prawo, wymiar sprawiedliwości tylko dla zamożnych i ustosunkowanych, „rozgrzani sędziowie”, spolegliwi prokuratorzy, troska o cleberytów i pogarda dla maluczkich to przecież nasza codzienność. Bankierzy, prezesi, politycy, gangsterzy, łapówkarze, oszuści, malwersanci nie muszą się obawiać.(…) a w sprawach o korupcję, aż 90% wyroków zawieszono.” ( str.39)

     O systemie służby zdrowia ( a raczej o systemie destrukcji zdrowia jak pisze Szewczak ) jest dłuższy rozdział ( str.107-118), który polecam szczególnej uwadze. Tu wspomnę jedynie zgon chorego w Niepołomicach,do którego wysłano karetkę aż z Nowej Huty zamiast z pogotowia położonego 250 metrów od jego domu! O wojnie rządu z własnym społeczeństwem mówią zwłaszcza dwa rozdziały ( „Bój się, Polaku” i „Ekonomiczna wojna z własnym narodem” ), godne wnikliwej lektury.

     „Słowa pełne nienawiści i gróźb, wyzwisk to dziś dzień powszedni parlamentarzystów, uważających się za elitę IIIRP. Poseł PO Stefan Niesiołowski jest tu niedościgłym wzorem. Nie tylko ten medyczny przypadek pokazuje nam dobitnie jakość państwa, jak i klasę elit. Całkowity upadek moralny, pogarda dla wszystkiego co tradycyjne, narodowe, patriotyczne. ( …) O jakości polskiego państwa świadczy nie tylko fakt, że nie potrafiono dopilnować, by w trumnach spod Smoleńska leżały właściwe osoby, ale również drobny, choć wiele mówiący fakt, że w sprawie policjanta sadysty, który brutalnie skopał uczestnika obchodów Święta Niepodległości, prokuratura zamiast oskarżać, zaapelowała o nieukaranie, gdyż działał w silnym zdenerwowaniu (!), a jego czyn ponoć miał niską szkodliwość społeczną. ( str.147/8). W kraju brakuje środków na wiele inicjatyw czy na dokarmienie dziatwy szkolnej, ale „publiczne środki posłużyły do nakręcenia i promocji skrajnie nieuczciwego i antypolskiego filmu ‘Pokłosie”…( str.148).

Szewczak daje wiele przykładów dyspozycyjności prokuratur, służalczości sądów i bezkarności władzy – a oficjalnie mamy demokrację! – podaje też, że od r.1992 aż 12-krotnie wzrosła liczba uzależnionych od narkotyków, gdyż coraz więcej jest załamań psychicznych, dewiacji i depresji. ( str.149). Tymczasem trwa dalej wyprzedaż narodowego majątku i zakładów, więc – jak ironizuje Szewczak – kiedyś „włączymy koreański telewizor, włożymy chiński t-shirt i turecke dżinsy, zjemy plasterek holenderskiego sera, uruchomimy amerykański komputer i zapłacimy rachunek za dostarczony przez Niemców prąd, wprost do włoskiego banku. Wypijemy kieliszek żubrówki produkowanej przez Rosjan czy piwka z browaru należącego do RPA…” ( str.174) . Tą przestrogą Autor kończy swoją książkę. Ale czy tak musi się skończyć wizja „zielonej wyspy” ? Może nie, ale rząd Tuska robi wszystko, by tak się stało.

Marek Baterowicz

lip
28

       SYBERIADA POLSKA

       Dzięki festiwalowi polskiego kina na antypodach dotarł do nas film Janusza Zaorskiego “Syberiada polska” ( premiera w r.2013 ) i będący śmiałą, ale niestety nieprzemyślaną próbą oddania tragedii zsyłek na Syberię. Wolałbym przyjąć taką wersję, chociaż nie jestem pewien czy właśnie tak było, bowiem nie można wykluczyć, że pominięcie autentycznych wspomnień Sybiraków w realizacji tego obrazu mogło jednak wypływać z premedytacji. A może nawet z pewnych nacisków polityczno-finansowych, które skłoniły reżysera do przyjęcia scenariusza według powieści Zbigniewa Domino, byłego pułkownika LWP, oficera śledczego a wreszcie prokuratora Naczelnej Prokuratury Wojskowej w latach stalinizmu. Cóż z tego, że autora tej książki też deportowano z rodziną na Daleki Wschód ? Jego kariera w PRL-u i udział w zniewalaniu rodaków ( a w tym wyroki śmierci) pozwala podejrzewać, że celowo nie przedstawił on obiektywnie gehenny zsyłek, a nawet przemilczał pewne sprawy, rzucające cień na okrutną naturę naszego powojennego „sprzymierzeńca”. Ukrywano i prawdę o Katyniu. A to „przymierze” stanowiło fundament peerelowskich dogmatów, podważanie ich jeszcze w czasach III RP nie było dobrze widziane przez tzw. „autorytety” i decydentów post-komunistycznego układu.

     W przypadku filmu można mówić więc o ostentacyjnym pomijaniu wielu aspektów deportacji, a także o upiększaniu relacji z życia w łagrach, o ile w ogóle można to nazwać życiem. Dlatego na blogach ktoś słusznie nazwał film Zaorskiego …”cepeliadą”, a można dodać, że nakręcił on „ prawie liryczny landszaft z momentami grozy”. Owszem, scena łomotania do drzwi w środku nocy i brutalna wywózka na stację kolejową są pełne realizmu, ale film pomija podróż, która była piekłem dla zesłańców stłoczonych w wagonach dla bydła. Transport w tych warunkach ( i zimą!) okazał się zabójczy dla wielu, nie tylko małych dzieci. Ich ciała Rosjanie porzucali wokół torów, albo palono je w piecu lokomotywy. Te krematoria na kółkach Zaorski ominął okiem swej kamery, natomiast przenosi nas ona od razu na miejsce łagru, gdzie jest dość malowniczo a obóz ma nawet dobrego człeka-lekarza i ofiarną pielęgniarkę. Komendant za to jest wcieleniem antypolskiej wrogości, choć nabytej ( jego ojciec zginął w wojnie 1920 r.). Konstrukcja zręczna, aby przypadkiem cudzoziemcy nie brali Rosjan za atawistycznych wrogów Polski, a nawet by wspólczuli Rosjaninowi, którego ojca źli polscy ułani zakłuli lancami! Ale kto najeżdżał nasze ziemie od Iwana Groźnego ? O tym rzecz jasna ani słowa. Zmarła kilka dni temu rosyjska dysydentka Waleria Nowodworskaja pisała, że rosyjska agresja wobec Polski wynikała też z nienawiści do wolności, na których wzniesiono fundamenty Rzeczpospolitej.

     Film Zaorskiego wprawdzie ukazuje nienawiść Rosjan do nas, a także do innych nacji, ale czy jej podłoże było głównie ideologiczne ? Nie jest to wcale pewne, mógł to być przecież wygodny pretekst do prześladowań innych narodowości, takie znakomite alibi: my was wytłuczemy dla dobra całej ludzkości. Celem jest wszak świetlane jutro. Pomimo owej „landszaftowej” wizji syberyjskich łagrów i stonowanych często akcentów wrogości do zesłańców przebija w tym filmie bestialstwo Sowietów i ich pogarda w stosunku do innych narodowości. Tego nie potrafił ukryć nawet reżyser Zaorski.

   Natomiast mało przekonywujące są w tym filmie wątki „miłosne” jak flirt polskiego chłopca z rosyjską pielęgniarką albo związek młodej Polki z zastępcą komendanta obozu, oczywiście w celach jak najbardziej praktycznych, ale czy w ogóle możliwy w warunkach łagru ? A przy tym niewiarygodny psychologicznie, ponieważ komendant obozu nie tylko górował nad zastępcą aparycją, ale i młodością. Niczym Omar Shariff nad jakimś emerytem o rysach platypusa. I czy córka zesłańca pozwoliłaby sobie na taki związek??Trzeci wątek miłosny między Ukraińcem a polską dziewczyną ma za to cechy prawdopodobieństwa, jednak zostanie zniszczony przez komendanta. Jest to jedna z mocniejszych scen tego filmu. A dziecko, które urodzi potem Polka, odegra dość ważną rolę w kolejnych epizodach. Oprócz okrucieństwa Sowieci demonstrują wielki pociąg do wódki, on też ułatwi zgon zastępcy obozu, a ten kryminalny wątek przewija się jeszcze w końcowych scenach. Po ogłoszeniu amnestii dość skąpo przedstawiono w filmie tworzenie armii polskiej, a o Andersie sza! Historyczne tło wypadło marnie.

   W intencji ukazania dobrych stron rosyjskiego charakteru reżyser przedstawia rubaszną strażniczkę, która na prośbę polskiego chłopca przechowuje zeszyt z zapiskami, które mogą zaszkodzić komendantowi łagru. To tylko jedna z naiwności tego filmu, który jakby miał na celu udowodnić, że NKWD nie było wszechobecne, ani tak złe jak należałoby sądzić. I tu wracamy do sedna sprawy: film nakręcono według książki stalinowskiego śledczego, a tacy przecież będą starali się wybielić sowieckie służby. Jak to możliwe, by w niby niepodległej Polsce sięgać po takie źródła w realizacji filmów ? Istnieją tuziny wspomnień sybiraków, oddających autentyczne warunki deportacji, jednakże zostały zignorowane ustępując dziełu stalinowskiego śledczego i prokuratora.

   W naszej III RP, tak chwalonej przez elity mało polskie, powstał więc film zakłamany, obrażający autentyczną tragedię zesłańców, a w dodatku film ze stalinowską skazą! Dlatego nie warto chyba podawać obsady. Jedynym plusem „Syberiady polskiej” jest muzyka ( Krzesimir Dębski ), także pejzaże. Zdjęcia kręcono w Chabówce, Sierpcu, Celestynowie pod Warszawą, Sanoku, Cedyni, pod Nowym Targiem i w Krasnojarsku. Ile lat jeszcze będziemy świadkami tego procederu, godnego raczej kina PRL-u, ale nie wolnej Polski !?? Na zakończenie moich impresji o tym poronionym filmie dodam, że całkowicie zgadzam się z krytyczną recenzją „Syberiady” Piotra Szubarczyka ( „Nasza Polska”), przedrukowaną w „Tygodniku Polskim” ( 8.5.2013).

Marek Baterowicz

 

                                                   ZAGADKA

                                 Otwieram się na cztery świata strony

                                – między ujściem Wisły a szczytem Rozsypańca –

                                 lubię poloneza, mazurka skoczne tony,

                                 lecz nie z każdym ruszę do tańca i różańca,

                                bo cenić sie muszę – wszak tradycja prosi

                                 i Orzeł Biały w tytule moim głosi,

                                 że od 1949 roku czytelnikom służę…

                                 wiek prawie sędziwy, ale serce młode!

                               Kto zacz ? Tę zagadkę kładę przed narodem

                                 dzisiaj, gdy płoną i lasy i róże,

                                 a z chmur spadają strącone anioły

                               na ziemię niegdyś naszą, Sarmatów popioły…

Marek Baterowicz

Syberiada1

lip
25

ANTYCHRZEŚCIJANIE W ATAKU

( niegdyś Turcy, dziś „nergale”)

W roku 1620 – roku pamiętnej klęski pod Cecorą, w której zginął hetman Żółkiewski – wielka armia Iskandera paszy przekroczyła Dunaj i połączyła się z Tatarami, idąc na hospodara Mołdawii, Gaspara Gratianiego, sprzyjającego Rzeczypospolitej. A list otwarty sułtana do króla Zygmunta zapowiadał zrównanie Krakowa z ziemią i wykorzenienia w Polsce chrześcijaństwa. Gratiani uchodził w stronę Polski, ale w końcu dał się przekonać Żólkiewskiemu i stanęli razem pod Cecorą. Nie na długo, Gratiani – po dwóch dniach odpierania ataków – wymknął się nocą z częścią swego wojska. Finał już znamy: po trzech tygodniach heroicznej obrony tabor polski rozbili Tatarzy. Żółkiewski dysponował tylko ośmiotysięcznym korpusem, a na dodatek wróg wykorzystał zamęt wywołany paniką, gdyż własnych ludzi – wracających z sianem dla koni – wzięto za Tatarów. Głowę hetmana odesłano do Stambułu. W dwanaście dni potem ( 19 października ) Tatarzy stanęli pod Lwowem. Nie zdobyli jednak miasta, bronionego przez szczupłą załogę Stanisława Lubomirskiego i przez ojców bernardynów, zbrojnych w muszkiety. Wbrew zapowiedziom armia Iskandera paszy nie dotarła zatem pod Kraków, nie wykorzeniła w Rzeczypospolitej chrześcijaństwa.

Dzisiaj w ataku widzimy inny gatunek antychrześcijan, a dla uproszczenia ich klasyfikacji nazwijmy ich po prostu „nergalami”. Każdy pamięta, że termin ten zawdzięczamy jednemu osobnikowi, który podarł Biblię wraz Nowym Testamentem czyli z Ewangeliami, mówiącymi o Zbawicielu, Synu Bożym, który przyniósł ludzkości w darze chrześcijaństwo. Nie było chyba w dziejach daru większej wagi! Niestety, w naszym stuleciu w agresji na chrześcijaństwo i jego symbole biora udział już nie tatarskie ordy czy Turcy, ale watahy „artystów” – malarze, rzeźbiarze, piosenkarze lub spece od hapenningu. Czy są to ludzie wyrośli w tradycji chrześcijańskiej?? To ogromny znak zapytania, ale na pewno wyzuci z wrażliwości i szacunku dla religii. Od lat śledzimy ich wyczyny, prześcigają się w bluźnierczych pomysłach, które szokują świat i są skandalami wystaw, galerii czy koncertów. Dzieła te są w tak złym guście, że darujmy sobie przypominanie detali tych prymitywnych kiczów. Głównym celem ataków jest Krzyż ( np. na wystawie w Avignon w r.2011 krucyfiks zanurzony w urynie), ale nie tylko. Pamiętamy jak pewien poczytny tygodnik umieścił na okładce wizerunek Matki Boskiej w masce gazowej. Albo „impure photos” Matki Boskiej z Gwadalupy w książce wydanej w Powells City of Books. Owi „artyści” prześcigają się też w znieważaniu religijnych symboli chrześcijan, obrażając ich uczucia w sposób tak brutalny i złośliwy, że małpa z brzytwą byłaby kwintensencją wdzięku.

Watahy owych „nergali” ruszyły do ofensywy przeciwko chrześcijanom,, ich zamiarem – jak kiedyś celem Tatrów i Turków – jest wykorzenienie chrześcijaństwa w Polsce. Ich ofensywa w dorzeczu Wisły jest jednak zaledwie epizodem tej światowej wojny z chrześcijaństwem, prowadzonej na wielu kontynentach – od Nowego Jorku po Londyn, Paryż czy Madryt. Na okładce „The Observer” był kiedyś nagi Chrystus, a w stanie Texas teatralnym skandalem była premiera „Corpus Christi”, w niej Jezus utrzymuje stosunki homoseksualne z apostołami! Listę tych chorych i haniebnych widowisk – nie mających nic wspólnego ze sztuka teatralną – można wydłużyć, a ostatnim spektaklem w kręgu tych nikczemności jest „Golgota Picnic”, spreparowany przez argentyńską trupę, ale w istocie nie są to rodowici Argentyńczycy. Tournee tego widowiska wywołało wiele protestów we Francji w roku ubiegłym, a obecnie w Polsce. Za to na antypodach jakby trwał rozejm, czyżby rozsądek był tu górą nad paranoją diabolicznych ekscesów ?

Świat jest niewątpliwie chory, pisałem już o tym ( np. Tygodnik Polski, Melbourne, „Chory świat”, 1.6.2011). A oprócz ofensywy na scenach teatrów ( czy pseudo-teatrów) albo w galeriach sztuki wojna z Kościołem trwa w wydawnictwach, gdzie ukazują się antyklerykalne tytuły, ewentualnie wznowienia dzieł poczytnych autorów, w których można znaleźć bodaj jakieś szpilki godzące w wiarę chrześcijańską jak np. „Un coeur simple” Gustawa Flaubert’a lub „Wina ojca Mouret” Emila Zoli. Antychrześcijanie nie przepuszczą bowiem żadnej okazji dla agresji wobec Kościoła i religii. Powraca co roku kampania przeciwko świętom religijnym, łącznie z Christmas, które nieznani wrogowie katolicyzmu chcą usunąć z kalendarza. Nie brakuje też agresji fizycznej wobec chrześcijan, a w wielu krajach przybiera ona kształt ludobójstwa. Gdy Jan Paweł II odwiedził Afrykę ( 1980. 1982) widział mogiły pomordowanych księży jak w Zairze grób kardynała Biayendy. Nasz Papież potrafił znaleźć słowa przemawiające do mieszkańców Czarnego Lądu: „Chrystus jest nie tylko Bogiem, ale również człowiekiem. A jako człowiek jest też Afrykaninem” – co spotkało się z aplauzem Kenijczyków.

Niestety, w wielu krajach Afryki doszło do rzezi chrześcijan – zwłaszcza po publikacji karykatur Mahometa w Danii ( 2005) – chociaż akurat ten fatalny pomysł nie wylągł się w głowach katolików, natomiast to oni zebrali śmiertelne żniwo. Pozostaje tylko domyślać się kto stał za tą tragiczną prowokacją. Prześladowania chrześcijan osiągnęły monstrualne rozmiary na całej planecie, odnotowane są w różnych publikacjach jak np. w książce „Violence against Christians in the year 2003” ( Ed. Church in Need, Holland), gdzie znajdziemy zapis zbrodni dokonanych na chrześcijanach aż w 60 krajach, od Afganistanu po Zimbabwe. Pisałem o tym kilka lat temu ( Tygodnik Polski, Melbourne, „Chrześcijański holokaust”, 17.12.2008), a od tego czasu pogorszyła się bardzo sytuacja w Nigerii, w Syrii, ponownie w Indiach i Iraku. W pewnych krajach Afryki oddziały fanatyków islamskich są mocniejsze od tamtejszych armii, a przynajmniej korzystają z ich bierności.

Ale wróćmy jeszcze do sprawy protestów przeciwko nikczemnemu spektaklowi „Golgota Picnic”, które w Polsce zakończyły się represjami w stosunku do protestantów, a wśród nich była i młodzież. A tym cynicznym pacyfikowaniu młodych przez reżim IIIRP pisał niedawno na naszych blogachpl. Andy51, podając zestawienie osób represjonowanych. Chwała mu za to, ale na tym chyba poprzestać nie można ? Wypada, by liczne organizacje ( a pewnie i Episkopat ) ujęły się za młodzieżą, to w końcu przyszłość narodu. We Francji podobne protesty skupia i prowadzi prężna organizacja „Civitas”, a w Polsce z braku analogicznej instytucji oczekujmy bodaj obrony ze strony biskupów – nie pojedynczych jak dotąd, ale właśnie skupionych razem w Episkopacie. Nie muszą biskupi chwytać za muszkiety jak lwowscy bernardyni w r.1620, wystarczy że mocą słowa przeciwstawią się złu. Bo milczenie pasterzy może zostać poczytane za lęk i rozproszą się owce. A na to tylko czekają hordy „nergali” i faryzeuszy. Trzeba być ślepym, by nie widzieć intencji wrogów wiary i Kościoła, dzisiaj różnych maści, nie są to tylko byli marksiści.

Marek Baterowicz

cze
29

ajedrez-viviente-javea2

 Jeśli nie istnieje państwo polskie (o czym zapewnił nas minister aktualnie panującego nam rządu) możemy częściej zająć się innymi tematami, bo czy warto zbyt wiele pisać o kraju, który nie potrafił stworzyć własnego państwa i pozostaje jedynie pojęciem geograficzno-kulturalnym. Z tą kulturą też coraz gorzej, poczynając od języka nie tylko polityków i „dyplomatów”, albowiem i język potoczny Lechitów upada na bruk jak mówią mi odwiedzający Kraj znajomi. A także proza Masłowskiej i innych autorów. Ukochany kraj, umiłowany kraj chamieje na potęgę. Znacznie lepiej było za I Rzeczypospolitej, gdy jeszcze znano prawdziwą łacinę… Dziś jednak zerkniemy za Pireneje, gdzie właśnie po abdykacji Juana Carlosa na tron wstąpił jego syn przyjmując imię Filipa VI, królewicz postawny i przystojny, ożeniony z atrakcyjną rozwódką (tak, czasy się zmieniły od epoki pani Simpson i króla Edwarda) i – po ceremonii 19 czerwca – przejął berło Burbonów w Hiszpanii. Z tej okazji warto przypomnieć panowanie jego poprzednika Filipa V, wnuka Ludwika XIV, który – po pięciu monarchach z dynastii Habsburgów – był pierwszym Burbonem na hiszpańskim tronie. I po zgonie Karola II (w 1700), zgodnie z jego testamentem, ale i z wielkim ukontentowaniem Ludwika XIV, przejął berło rozległego imperium Hiszpanii, w którym nie zachodziło słońce. A Król Słońce, żegnając wnuka w Wersalu, zwanego wtedy księciem d’Anjou, przekazał mu szczególną misję w tym zwięzłym przesłaniu: „ Bądź dobrym Hiszpanem. To pierwszy twój obowiązek. Ale pamiętaj, że urodziłeś się Francuzem i podtrzymuj więź między oboma krajami”. Książę d’Anjou jako Filip V nie zapomni polecenia swego dziadka, jednakże w wielu wypadkach okazał się bardziej francuski niż hiszpański.

Ale dlaczego Pireneje? W roku 1659 tzw. Pokój Pirenejski kończył wojnę między Francją a Hiszpanią, niefortunną dla Madrytu zwłaszcza w bitwach pod Rocroi (1643) czy Dunes (1658). Francja odbierała Roussillon, Artois, część Flandrii, Hainaut i Luksemburga, natomiast Lotaryngię brali Hiszpanie pod warunkiem zburzenia murów obronnych miast. Po odmowie tego warunku Lotaryngię zajęła armia francuska. Ludwik XIV triumfował, w r.1660 poślubił też infantkę Marię Teresę, córkę Filipa IV, a już wtedy planował osadzić na tronie hiszpańskim Bourbona. Po tym traktacie i ślubie ambasador Hiszpanii wypowiedział słowa, które pilnie odnotowano: „ Jaka radość! Nie ma już Pirenejów, jesteśmy jednością!”. Był to dyplomatyczny żart, albowiem dynastia habsburska miała przed sobą jeszcze 40 lat rządów, co prawda mało chwalebnych, gdy hiszpańskie imperium chyliło się do upadku. W r.1640 Madryt traci kontrolę nad Portugalią (zależną tylko 80 lat), secesji próbuje Katalonia, a w r.1652 wybuchają zamieszki w Andaluzji. Po tych wstrząsach tron w r.1665 obejmuje ostatni przedstawiciel Domu Austrii Karol II, epileptyk i znany z ekstrawagancji, które każą podejrzewać, że jest opętany przez demona. Oto np. rozkazuje otworzyć trumny swej rodziny w Eskurialu, a szczególną emocję przeżywa na widok szczątków swej pierwszej żony Marii-Luizy d’Orléans i pragnie ją ucałować! Powstrzymano go siłą. Nic dziwnego, że panował pod przydomkiem „Hechizado” (Zaczarowany), a zmarł bezpotomnie oddając tron Bourbonom w r.1700.

I wtedy okazało się, że tamten żart sprzed lat 60-ciu („Nie ma już Pirenejów…”) bardzo nie podoba się wielu europejskim potencjom, a zwłaszcza Anglii, Holandii i oczywiście cesarzowi Austrii, który wolałby widzieć na hiszpańskim tronie swego syna arcyksięcia Karola. Pierwsze starcia między Austriakami a Francuzami (protektorami Filipa V) miały miejsce na terenie Włoch, ale prawdziwą wojnę europejską w sprawie sukcesji w Hiszpanii rozpoczął desant angielski w Niderlandach w r.1702. W rok później do antyfrancuskiej koalicji dołączyły Sabaudia i Portugalia. W sierpniu 1704 r. Francuzi ponieśli porażkę, co pozwoliło Austriakom zająć całą Bawarię. Ludwik XIV przekonał się, że siły aliantów (doszli Duńczycy) lekceważyć nie można i że niełatwo przyjdzie mu bronić praw swego wnuka do tronu Hiszpanii. A wizja unii Francji z Hiszpanią niepokoiła inne państwa w Europie, szczególnie Anglię. W lipcu r.1704 Anglicy (z pomocą Holendrów) zdobyli Gibraltar, strategiczny przylądek dla ich floty, i siedzą tam do dzisiaj. Po zajęciu Gibraltaru ich okręty swobodnie manewrowały na Morzu Śródziemnym, nękając Baleary. Po wielu bitwach – raz pomyślnych dla Francji, a raz dla aliantów – dalsza wojnę skomplikowała interwencja wojsk angielskich z terenu Portugalii, a także sił pretendenta arcyksięcia Karola działającego w Aragonii, która – podobnie jak Katalonia – zamierzała oderwać się od królestwa Hiszpanii. Filip V musiał nawet opuścić Madryt, gdzie zaistalował się arcyksiążę austriacki, lecz nie na długo. Lud madrycki i cała Kastylia stanęła po stronie wnuka Króla Słońce. Arcyksiążę wycofał się do Walencji, mimo że Francuzi przegrali kampanię włoską i ponieśli porażki w Niderlandach. W r.1707 wojsko hiszpańsko-francuskie pokonało aliantów w Hiszpanii, a Francuzi odnieśli sukcesy w ofensywie na linii Renu. W r.1708 nie doszło do rozstrzygnięcia – Hiszpanie zwyciężali na lądzie, ale na morzu dominowali Anglicy zajmując Oran, Sardynie i Minorkę. Także we Flandrii odparli początkowo zwycięską ofensywę Francuzów, a następnie zajęli Lille, grożąc marszem na Paryż. Długo trwały sondaże ofert pokoju, Ludwik XIV nie mógł jednak wycofać poparcia dla swego wnuka i wojnę wznowiono. Niepowodzenia francuskie na północy wymagały odsieczy, z pomocą ruszyły wojska wysłane przedtem do Hiszpanii. Alianci wykorzystali to natychmiast, atakując z Katalonii i docierając do Madrytu, gdzie ponownie władzę przejął arcyksiążę Karol. I tym razem wysiłek militarny Kastylii przeważył szalę, w dwóch bitwach pokonano aliantów, a zarazem odzyskano Aragonię i Katalonię dla hiszpańskiej korony. Filip V powrócił do Madrytu, a negocjacje pokojowe trwały prawie dwa lata. W Londynie władzę przejęli torysi, zwolennicy pokoju, a po zgonie cesarza Austrii Józefa I arcyksiążę Karol zadowolił się tronem we Wiedniu. A kiedy Filip V oficjalnie zrezygnował z pretensji do tronu francuskiego w razie zgonu Króla Słońce, podpisano pokój w Utrechcie (1713). Wojna o sukcesję hiszpańską przybrała atoli wymiar europejski, na podobną skalę jak konflikt w XVI/XVII wieku między Hiszpanią a Niderlandami, uważany czasem za pierwszą wojną światową (nie tylko europejską).

Filip V pozostał na tronie, ale przez trzynaście lat musiał o to walczyć. Bilans tej wojny był dla Madrytu raczej marny. Hiszpania zachowała wprawdzie swe kolonie w Ameryce, lecz traciła Gibraltar, Minorkę i posiadłości we Włoszech (za wyjątkiem księstw Parmy i Toskanii), traciła też monopol na handel niewolnikami, odtąd przejęty przez Anglików, którzy dostali też przywileje handlowe w Amerycie Łacińskiej.

Filip V wprowadził za to swobodniejsze zwyczaje na dworze hiszpańskim, poddane przedtem surowej etykiecie. Uprościł administrację, ale nie miał szczęścia do doradców. Bajeczną karierę na jego dworze zrobił niejaki Alberoni, ogrodnik, który zauroczył księcia de Vendôme finezją swych sosów do makaronu. Vendôme wysłał Alberoniego do Madrytu, gdzie Filip V nadał mu godność kardynała i pierwszego ministra, jednak po politycznych impasach Hiszpanii Alberoniego zdymisjonowano. Nie trzeba było nawet „afery podsłuchowej”, która u króla Ubu nie jest obciachem, a nawet przydaje się do tropienia grupy przestępczej! No cóż, Filip V nie dysponował ani ABW, ani służbami z długim stażem. Był też słabego charakteru, ulegał bardzo wpływom swej drugiej żony Izabeli de Farnesio i jej interesom w Italii. Dzięki temu hiszpańska flota odzyskała silną rangę na Morzu Śródziemnym, chociaż na oceanach dominowali Anglicy. W r.1724 Filip V abdykował na rzecz swego syna Ludwika i osiadł z Izabelą w górach Guadarramy, gdzie zbudował pałac przypominjący mu Wersal. Filip w istocie nie znosił Madrytu i Eskurialu. Wakacje te potrwały tylko siedem miesięcy! Ludwik zmarł nagle – po wielu skandalach – na ospę i Filip V ponownie ujął berło, by panować aż do roku 1759. Zmarł w stulecie pokoju pirenejskiego, co pewnie jest czystym przypadkiem. Tron objął Ferdynand VI, syn Filipa i pierwszej żony Marii Luizy de Sabaudia. Tym razem Europa nie protestuje, zresztą nie musi, bo Ferdynand daje się manipulować zarówno Anglikom, jak i Francuzom i wszyscy są szczęśliwi.

 Marek Baterowicz

cze
23

W dniach afery podsłuchowej, podczas której z ust ministra Bartłomieja Sienkiewicza padło wyznanie – „państwo polskie istnieje tylko teoretycznie” – przyleciała do nas delegacja parlamentarna z Marszałkiem Senatu RP, Bogdanem Borusewiczem. A jeśli polskie państwo naprawdę nie istnieje (w końcu minister spraw wewnętrznych wie najlepiej!) , to delegacja przyfrunęła chyba z niebytu? Nie trzeba też nikomu tłumaczyć, że delegacja na tym szczeblu nie jest tej rangi, co wizyta głowy państwa lub premiera rządu, a zatem samą laską marszałkowską nie wyczaruje w Canberze spraw ważnych dla Polski. Tym bardziej, że pikantne wyznanie ministra Sienkiewcza już krąży w mediach globu, by nie powiedzieć globalnych, i z pewnością nie uszło uwadze rządu Abbotta. Jakże więc Australia – czy inne państwo świata – miałoby podejmować rozmowy z państwem, które istnieje tylko teoretycznie? A jeśli istnieje tylko na papierze, formalnie a nie realnie, to czy innym państwom opłaci sie utrzymywać stosunki z taką republiką, wycinanką z papieru!? Bo nie jest nawet „papierowym tygrysem”. IIIRP istnieje tylko na szyldach ambasad i konsulatów – może jeszcze na pieczęciach – ale naprawdę jest jakąś umowną (jeszcze tolerowaną) republiką w Unii Europejskiej albo republiką post-smoleńską, zależną od Moskwy i to nie tylko w dziedzinie energetycznej.

O, kraju Lechitów! O, Rzeczypospolito, która byłaś tak blisko, by dać złotą wolność trzem narodom – niestety, źle przeprowadzona unia w Brześciu Litewskim (1596) nie pozyskała w końcu Ukrainy. I choć jeszcze czwarty naród cieszył się przywilejami nieznanymi wtedy w innych krajach Europy, a także mniejszości etniczne, owa Rzeczypospolita zaczęła chylić się do upadku. Powody tej dekadencji znamy, natomiast nie jest powszechną wiedza o obecnej chorobie IIIRP, chorobie, która doprowadziła państwo polskie do niebytu, zdaniem ministra Sienkiewicza. Wiedzę o tej chorobie już chronicznej posiadają tuziny publicystów i blogerów, historyków i ekonomistów, wreszcie fachowców z innych kręgów, natomiast negują ją i ukrywają potomkowie czerwonych dynastii, resortowe dzieci, celebryci i „autorytety” Salonu, zwolennicy układu okrągłostołowego i dawnych służb czy spece od mokrej roboty.

Czy Polskę w r. 1989 strącono do niebytu? Pytanie bez sensu: nigdy bowiem tej Polski z niebytu powojennego nie wytrącono, z niebytu peerelowskiego i z rygorów republiki sowieckiego kroju. W r.1989 – w Magdalence – zadbano, aby utrzymać Polaków w ubezwłasnowolnieniu, które reżim stalinowski osiągnął po latach krwawych represji, dławiąc ruch oporu przeciwko sowieckiemu okupantowi. Okrągły stół był przecież triumfem reżimu, a nie demokratycznej opozycji. Ta haniebna umowa – zawarta ponad narodem i bez jego woli – miała na celu zatwierdzić nieformalne ustalenia z Magdalenki, aby przypadkiem sytuacja nie wymknęła się spod kontroli PZPR-u, jego przybudówek i służb. Temu właśnie służyła gruba kreska, odrzucenie postulatów lustracji i dekomunizacji, co jednocześnie dawało parasol ochronny prosowieckiej agenturze skupionej w PZPR, SB czy w WSI. Tym prostym fortelem oszukano polskie społeczeństwo, wmawiając ludziom, że dostają wreszcie demokrację, a nawet niepodległość (!), gdy tymczasem pozornie ustępujący reżim utrzymał wszelkie warunki kontroli nad narodem, aby nie wypuścić go z potrzasku, zainstalowanego w latach stalinizmu. Jakby według zaleceń carycy Katarzyny – „aby Polska nie wyszła z nicości” – albo według recepty leninowskiej : jeden krok wstecz, a potem dwa kroki do przodu! A realizacji tych zamierzeń służą czerwone dynastie (czyli resortowe dzieci) tworzące materię post-komunistycznego układu. Okres „jednego kroku wstecz” to były zaledwie trzy lata ( 1989-1992), państwo polskie mogło się narodzić po lustracji projektowanej przez rząd Olszewskiego i Macierewicza, niestety nocna zmiana – dzieło starych marksistów, zdrajców i oportunistów z Wałęsą na czele – przekreśliła te nadzieje. Peerelowska nomenklatura ocalona cudem głosowania (bo KPN nie musiał się obrażać o jedną teczkę!) zdobyła pozycję do kontrofensywy. A potem ruszyła powracająca fala tejże nomenklatury, nie tylko na najwyższych urzędach, ale też w wymiarze „sprawiedliwości”, bo post-komuniści wiedzieli jakie instytucje należy obstawiać, aby manipulować Polską. Rozpoczęto więc przywracać na stanowiska negatywnie zweryfikowanych prokuratorów, zwłaszcza w r.1994, za kadencji ministra Jaskierni (byłego aparatczyka PZPR, zarazem prokuratora generalnego!) przywrócono aż kilkudziesięciu. I to procentuje dzisiaj, gdy spojrzeć na mataczenie śledztwa smoleńskiego czy na aktualne wyczyny prokuratury w redakcji tygodnika „Wprost”, będące jawnym pogwałceniem wolności prasy. Te metody wręcz totalitarne skłoniły wielu publicystów i blogerów do opinii, że rząd Tuska jest zagrożeniem dla demokracji, jasne – ale przecież nie jest to pierwsza afera, która podsuwa taki wniosek! Zasady demokracji łamie się w IIIRP od samego początku. Z kolei Grzegorz Braun sądzi, że po aferze podsłuchowej państwo polskie abdykowało, ładnie to brzmi, lecz jaki to nonsens: embrion polskiego państwa usunięto 4 czerwca 1992 r., a zatem państwo polskie jeszcze nie istnieje! To co istnieje jest natomiast lakierowaną fasadą dla naiwnych, ozdobioną czekoladowym orłem a zaśmieconą pomnikami dla „wyzwolicieli”. W gruncie rzeczy jest to państwo post-stalinowskie, bo oparte na dzieciach resortowych i honorujące katów żołnierzy wyklętych, a prześladujące tych, co protestują przeciwko wykładom profesora-majora KBW.

Z takiego to kraju, państwa utrzymywanego tylko dla kasty nietykalnych a nie dla obywateli, przyleciała do nas delegacja „parlamentu”, także pozostającego pod kontrolą układu, czego symbolem jest choćby laska marszałkowska Sejmu dla Ewy Kopacz, notorycznej kłamczyni w kwestii smoleńskiej „katastrofy”. Nie lepiej jest w Senacie, gdzie Marszałkiem jest były dysydent i współzałożyciel pierwszych Wolnych Związków Zawodowych na Wybrzeżu (w r.1978). Za te zasługi Lech Kaczyński wsparł Borusewicza w politycznej karierze, tenże jednak szybko zaatakował PiS, a w roku 2008 – już jako Marszałek Senatu – „wszedł w buty PZPR i szantażował Instytut Pamięci Narodowej zmniejszeniem budżetu i wymuszeniem zwolnień grupowych” (patrz: Krzysztof Wyszkowski, „Głową w mur”, str.94). A zatem jaka metamorfoza: z dysydenta pan Borusewicz przeobraził się w jeden z filarów post-komunistycznego układu! I jest nim do dzisiaj, a Leszek Zborowski tak to komentował: „Nie dziwi fakt, że inicjatorem tej haniebnej krucjaty (przeciwko IPN) stał się nasz dawny opozycyjny kolega Bogdan Borusewicz. Od lat wykrzywianie prawdy jest jego ulubionym zajęciem (…), Marszałek Borusewicz jest dzisiaj w grupie politycznych karierowiczów, którzy forsują ideę kasty nietykalnych i niepodlegających krytyce „lepszych Polaków”. ( idem, str.95).

Takie to „elity” ma owa IIIRP, proklamowana w r.1989 wyłącznie dla ratowania peerelowskich kadr i stosownych służb, a nie dla wprowadzenia demokracji i odzyskania niepodległości. A czy po aferze podsłuchowej polecą jakieś głowy? W końcu Sienkiewicz z Belką radzili – używając rynsztokowych wyrażeń – nad operacjami finansowymi niezgodnymi z Konstytucją, a nawet z prawem unijnym, a że nagrano aż 900 godzin rozmów wiele jeszcze wypłynie, o ile bohaterska akcja ABW nie zapobiegnie nowym skandalom! Tusk się waha? A może dopiero studiuje Konstytucję? Okaże się za kilka dni, jedno dziś jest pewne: nawet gdy polecą jakieś głowy, to na inne miejsce układu, bo są to cenne śrubki maszynerii podtrzymującej fasadę państwa „teoretycznego”! Nazwanego też pogardliwie „kamieni kupą”. A dymisja rządu i przedwczesne wybory nie pasują chyba układowi, w zacieraniu afer mają bogate doświadczenie.

Marek Baterowicz

 

cze
07

Ponurym paradoksem jest to, że w kilka dni po sfałszowaniu wyborów do parlamentu EU mają się odbyć obchody 25-tej rocznicy innych niesławnych wyborów, tych z 4 czerwca 1989 r. Były one wtedy reklamowane jako wyraz demokracji, co jest wierutną bajką, albowiem były to wybory tylko częściowo wolne z góry stalonymi limitami miejsc poselskich: aż 65% dla PZPR, ZSL i SLD, a dla opozycji tylko 35%. Każdy przyzna, że była to kpina z demokracji, choć w mediach określa się je jako wolne. Mimo że w wyborach wzięło udział tylko 62% uprawnionych (a należało je zbojkotować i domagać się jednak wolnych wyborów) opozycja odniosła ogromny sukces: do Sejmu wprowadziła 160 przedstawicieli, a do Senatu 92. Wybory „częściowo wolne” były konceptem godnym ustaleń Magdalenki i” republiki okrągłego stołu”, która miała tupet ogłosić się…IIIRP, choć jest prolongatą PRL-u jako PRL-bis.

Ten stan rzeczy trwa do dzisiaj, a ustalenia z Magdalenki paraliżują reformę państwa. Żyjemy więc w tej „republice okrągłego stołu”, po 10 kwietnia 2010 r. zdegradowanej jeszcze do rangi „republiczki smoleńskiej”. Nie naród jest suwerenem, ale układ post-komunistyczny. Wbrew słowom pewnej aktorki wybory 4 czerwca 1989 r. nie oznaczały końca komunizmu w Polsce. Były zaledwie jednym z elementów przegrupowań sił reżimu, PZPR i jej przybudówek. Nastąpiło także przetasowanie nomenklatury i przejściowe „uśpienie” jej działań oficjalnych na rzecz manewrów ukrytych. Jednocześnie komuniści – w ciągu jednej nocy – stali się właścicielami spółek. Cudowne to uwłaszczenie im nie wystarczyło: ruszyła niekontrolowana grabież majątku państwa, poczynając od głośnej afery FOZZ, matki wszystkich afer. Ba, znamy to prawie na pamięć, ale właśnie tę prawdę oficjalne media tuszują jak mogą, szczególnie z okazji rocznic. Farsa wyborcza 4 czerwca 1989 r. Była wstępem do kolejnych niedemokratycznych elekcji jak „wybór” Jaruzelskiego na prezydenta IIIRP, który właściwie był nominacją w Zgromadzeniu Narodowym ( ta nazwa też jest farsą), a mimo głosowania (generał uzyskał prezydenturę stosunkiem głosów 270:233 przy 34 wstrzymujących się od!) parodię tej elekcji pogłębiał brak kontrkandydata. Towarzysz generał – rozzuchwalony sukcesem – w dwa tygodnie potem proponował w Sejmie kandydaturę gen.Kiszczaka na…premiera! Byłby to sprawdzony tandem czyli agent Wolski ze swoim specem od brudnej roboty, tandem holowany przez władców Kremla. Jaruzelski nie zostałby prezydentem, gdyby nie natrętna i energiczna kampania Adama Michnika, który  artykułem „Wasz prezydent – nasz premier” przemycał dubeltowe kłamstwo, bo i premier Mazowiecki był „wasz”: zaczynał karierę w r.1952 jako stalinowski agitator i współautor książki „Wróg pozostał ten sam”, a również redagował „Wrocławski Tygodnik Katolików”, gadzinówkę inspirowaną przez sowiecki wywiad… A w r.1953 oczerniał w tym piśmie biskupa Kaczmarka!

Pozorna metamorfoza Mazowieckiego w latach 70-80 była teatrzykiem dla naiwnych, podobnie jak dysydenckie wyczyny Michnika zakończone powrotem do pełnego poparcia „ojców chrzestnych” IIIRP, którzy nagle stali się ludźmi honoru! A „Gazeta Wyborcza” stała się bastionem „resortowych dzieci” – inaczej mówiąc czerwonych dynastii, te zaś stanowią rdzeń IIIRP, państwa dla elit, a nie dla obywateli. A wszystko zaczęło się tak niewinnie – okrągły stół i wybory „kontraktowe”…Dzisiaj jest to nawet państwo protegujące morderców żołnierzy wyklętych, a skazujące studentów za protesty przeciw wykładom „profesora-majora KBW”! Niewątpliwie jest to PRL-bis ze stalinowską skazą, a także „kraj absurdów” jak to celnie opisał ekonomista Janusz Szewczak oraz „gnojówka” (afery i korupcja) jak o IIIRP mówił Marek Nowakowski. Nie warto było głosować 4 czerwca 1989 r., dopiero teraz wybory mają sens, tylko trzeba patrzeć na ręce panom od serwerów. Działa też „sekta dwukrzyżykowców” –  opisana na portalu naszeblogi.pl, jej adepci fałszują wynik wyborów stawiając drugi krzyżyk na kartach oddanych na PiS, co automatycznie unieważnia poprawnie wrzucony do urny głos. Proste? Sfilmowano też panów z komisji wynoszących worki z głosami, bez protokołu. A z czasem odkryjemy więcej takich manipulacji. Tymczasem jednak Platforma O(ligarchów) płynie do przodu, wygrywając rzekomo o włos. O włos Michnika? Bo to on przecież jest medialnym patronem układu. W wieku XIX-tym John Stuart Mill pisał o „ true and false democracy”, gdyby zmartwychwstał (pochowany w Avignon), byłby bardzo zaskoczony nowoczesną praktyką wyborów.

Wykładnikiem demokracji są też suwerenne sądy, natomiast w IIIRP działają one „na telefon” układu rządzącego, co sygnalizowano wielokrotnie, nie tylko w sprawie Wyszkowskiego. Ostatnim przypadkiem jest właśnie skandaliczny wyrok skazujący studentów na areszt do 30 dni i grzywny w wysokości do 5 tysięcy złotych za buczenie, gwizdanie i wykrzykiwanie haseł przed wykładem profesora-majora KBW Baumana. Apel o represje wobec studentów padł z ust prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza, który nazwał studentów…”hołotą, której nie będzie tolerował”. Słowa to haniebne, bo jeśli protest studencki jest dziełem „hołoty”, to jak nazwać zbrodniczą przeszłość majora KBW? Nadal promowanego przez środowisko „Gazety Wyborczej”. A warto też przypomnieć wykład prof.Bortkiewicza w Poznaniu, zakłócony przez nieustalonych dobrze sprawców, którzy demolowali salę. Tu nie wyciągnięto żadnych konsekwencji, bo prof. Bortkiewicz jest wrogiem dla układu i GW! Akcja tych łobuzów (nikt ich nie nazwał hołotą!) przypomina represje wobec profesorów w maoistowskich Chinach, gdzie posuwano się do aktów fizycznej przemocy. A ostatnio Michnik obraził prof.Legutko (filar opozycji jak Bortkiewicz lub Zybertowicz) w sposób tak wulgarny, że represje wobec prof. Tatarkiewicza w r.1950 wydają się szczytem elegancji, bowiem w liście otwartym ośmiu studentów filozofii (z legitymacjami PZPR i z właściwym rodowodem) oskarżało go tylko o „wystąpienia wrogie budującej socjalizm Polsce”. Po latach sygnatariusze tego haniebnego listu sami uznali swoje zarzuty wobec Tatarkiewicza za „groźne i koszmarne bzdury”. Niestety, podobnej ekspiacji nie oczekuję ze strony Michnika, jednego z ojców chrzestnych PRL-bis. Musi iść w zaparte, nie może oddać reduty GW, stojącej na straży republiki okrągłego stołu i zakalca z Magdalenki.

Marek Baterowicz

 

maj
31

         Nowy film Anity Gargas ( scenariusz i reżyseria) jest kontynuacją analiz rozpoczętych w „Anatomii upadku” z 2012 r., a także w filmie „10.04.2010” , nakręconym niedługo po katastrofie, która niewątpliwie była efektem zamachu. Druga część „Anatomii upadku” (gotowa w lutym br.) dotarła na antypody niedawno, a 11 maja oglądaliśmy ją w Klubie Polskim w Ashfield (Sydney) z inicjatywy Związku Więźniów Politycznych Stanu Wojennego. Film rozpoczyna relacja Artura Wosztyla, dowódcy Jaka lądującego przed katastrofą, a następnie przypomnienie, że już na początku śledztwo zostało zmanipulowane stronniczą decyzją prokuratury, która z góry wykluczała hipotezę o udziale osób trzecich! Tym samym – po tak arbitralnym wykluczeniu zamachu – śledztwo nie było prowadzone w szerokim zakresie, było od razu sterowane przez organy zależne od służb mających oczywisty interes (motyw) w ewentualnym zorganizowaniu zamachu. I to jest sprawa wręcz niewyobrażalna w obiektywnym, rzetelnym podejściu do śledztwa. Zostało ono na samym wstępie sfabrykowane, bo przecież amputacja czynności śledztwa, mających badać okoliczności, które mogą wskazywać na zamach, jest oczywistym …zamachem na śledztwo! A zostało ono zawężone do szukania winy tylko po polskiej stronie, podług rosyjskiej instrukcji o …”winie pilota”, który właśnie nie zamierzał w końcu lądować, lecz jego komendę – „Odchodzimy!” – komisja Anodiny usunęła. Wszystko wskazuje na fałszowanie śledztwa, jest drwiną z jego podstawowych zasad i funkcji. A jeden z komentarzy na filmie określa to tak :”może ktoś ma szerszą wiedzę o tym, co się naprawdę wydarzyło i boi się jej ujawnienia!” I stąd nieustanne mataczenie śledztwa, a także demolowanie rozbitego na tysiące kawałków samolotu. Wbrew międzynarodowym metodom śledztwa, które od samego początku zabezpieczają teren katastrofy i najmniejsze szczątki, Rosjanie niszczyli resztki wraku, a cockpit został natychmiast uprowadzony, bo w nim są najczulsze instrumenty mogące rejestrować przebieg ostatnich minut. Oddanie śledztwa Rosjanom można uznać jako oznakę niesuwerenności IIIRP i jako haniebne zaniechanie rządu premiera Tuska. Film ukazuje też inny znak naszej niesuwerenności: samolot prezydencki remontowano w Rosji! W hangarze oligarchy Derapaski, zależnego od Putina. Jak można było zbagatelizować te okoliczności ? Skandalem jest i to, że w IIIRP polski Prezydent musiał latać nadal na rosyjskich Tupolewach! Nie jest to szczegół bez znaczenia, a także obniża w jakiś sposób stopień proklamowanej szumnie „niepodległości”.

   Sprawy związane z przygotowaniem wizyty Lecha Kaczyńskiego również prowadzono w sposób zupełnie niewłaściwy. Czy nie dziwi fakt, że załatwiał to nie urzędnik biura Prezydenta, ale Tomasz Arabski z kancelarii premiera Tuska(!), który w dodatku spotkał się w Moskwie z Sieczinem, współpracującym z Putinem ( dziś już ponoć jest to rywal Putina!), w jakiejś restauracji. Jest to jedna z najważnieszych scen filmu. Podczas ich rozmowy parokrotnie wypraszano tłumaczkę! I dlaczego oficer Krasnokucki omawiał fazę podejścia Tupolewa do lądowania z Siergiejem Antufjewem, ex-gubernatorem obwodu smoleńskiego? Winą strony rosyjskiej jest to, że nie zamknięto lotniska, a wprost przeciwnie wieża kontrolna chętnie naprowadzała samolot do lądowania. Nawet minister Sikorski sugerował, że skoro maszyna zahaczyła o drzewo, to ktoś sprowadzał Tupolewa zbyt nisko!

   Lekki „opór” brzozy nie mógł jednak być powodem katastrofy. Nawet świadkowie rosyjscy stwierdzają, że po tym „zderzeniu” nie odpadła żadna część samolotu, co podważa stronniczą tezę Anodiny o oderwaniu skrzydła. Kawałki maszyny spadały już przed kontaktem z brzozą. Z kolei rozbieżności pomiarów wysokości, na której Tupolew ściął brzozę, wskazują raczej na celowe odwracanie uwagi od rzeczy faktycznie istotnych dla przyczyn tragedii. Rzekome ustalenia komisji Anodiny i raportu Millera nie mają ani promila wiarygodności, oparte są zresztą na zmanipulowanych zapisach z czarnych skrzynek, a z pominięciem wielu istotnych analiz jak np. na obecność substancji sugerujących eksplozję czy zainstalowania w samolocie urządzeń blokujących system elektroniczny. Badanie próbek zrobiono w Polsce dopiero w dwa lata po upadku, a po wykryciu śladów trotylu powstała medialna nagonka na ludzi ujawniających ten stan rzeczy. Prokuratura, współpracująca ścisle z Rosjanami, nie mogła przecież pozwolić, aby cokolwiek podważyło wnioski „św.Anodiny”, która dla panującego układu stała się wyrocznią. Tymczasem nie potrafiła ona ( lub nie chciała ) nawet jednoznacznie ustalić czasu upadku samolotu. Wbrew ustaleniom Anodiny rozpad Tupolewa zaczął się już w powietrzu, co narzuca wniosek o wybuchu na pokładzie, eksperci od awiacji z komisji Macierewicza ustalili, że były dwa wybuchy, nie wyklucza się też eksplozji w salonce Prezydenta. Szczątki maszyny rozrzucone były na przestrzeni do jednego kilometra. Wszystkie okoliczności katastrofy, ale również sposób prowadzenia śledztwa sugerują zamach. A ile badań zaniechano: polscy biegli nie analizowali w ogóle miejsca upadku czy położenia szczątków, dopiero jesienią 2010 roku dopuszczono grupę archeologów, a uprzednio ich przełożony prof. Marek Dulinicz zginął w tajemniczym wypadku samochodowym (6 czerwca 2010 r.). Tajemniczych śmierci w kręgu smoleńskim było zresztą więcej, a szczególnie okrutnie zamordowano dr. E.Wróbla, eksperta lotnictwa.

   Służby specjalne nie były w stanie jednak zlikwidować ekspertów żyjących na Zachodzie. Ich wypowiedzi słyszymy więc w tym filmie. Wystarczy przytoczyć opinię dr.inż W.Berczyńskiego, który słusznie twierdzi, iż samolot uderzając o ziemię z tak niskiej wysokości nie mógł spowodować śmierci wszystkich pasażerów, a rozległe rozrzucenie szczątków świadczy o wybuchu. Takie skutki są wynikiem wybuchu jak mówią inni fachowcy ( np.dr G.Szuladziński w Sydney). Nawet Antufjew przyznał, że ofiary były bez ubrań, niewątpliwie zdartych gwałtownym, wzrostem ciśnienia, a ten towarzyszy właśnie eksplozji. O jej sile świadczy to porównanie: po samolocie strąconym nad Lockerby znaleziono około 10 tysięcy odłamków, natomiast polscy archeolodzy znaleźli aż 30 tysięcy! To eksplozja ( a nie naciski na pilotów!) była przyczyną tej rzezi. Naciskami natomiast posługuje się prokuratura – np. próbowano skłonić por.Wosztyla do zmiany zeznań, a po odmowie został usunięty z lotnictwa.

   Raport MAK-u podważył też duński ekspert G.Joergensen, podkreślając ponadto, że wiele aspektów pomija, a o innych tylko napomyka wcale ich nie wyjaśniając. O głównych „wnioskach” MAK-u nie ma nawet sensu wspominać, są tam insynuacje bez dowodów. Maniakalna teza o winie pilotów była wynikiem politycznej instrukcji, którą ukuli sprawcy tragedii, a krążyła ona w trójkącie między Tuskiem, Arabskim i Grasiem, o czym mówił potem gen.Petelicki. Czy dlatego musiał „odebrać sobie” życie ?

   Kluczową sceną filmu jest na pewno ujęcie spotkania Putina z Tuskiem po tragedii, które bez osłonek ukazuje ich wzajemną „empatię” po tej straszliwej masakrze. W tej sytuacji nie dziwi cierpki komentarz o postawie polskiego rządu, który nie kiwnął palcem w obronie pamięci ofiar Tupolewa, ale jeszcze aktywnie zacierał ślady. Film postuluje więc, by dogłębnie zająć się smoleńską katastrofą, ponieważ nie można odrzucić teorii zamachu. A zgromadzone już analizy i tak przemawiają za zamachem, film „Anatomia upadku” (2) dorzuca nowe dowody i rozwija poszlaki przedstawione w poprzednich filmach zrealizowanych przez zespół Anity Gargas z poparciem „Gazety Polskiej” i Fundacji Niezależne Media.

 Marek Baterowicz

 

maj
16

czyli o zwyczajach Moskali w związku z 280-tą rocznicą spalenia Gdyni i Sopotu przez Rosjan, a przypadła ona 12 maja! O tej egzekucji ogniem nie ma śladu w Wikipedii, gdzie między rokiem 1466 a rokiem 1772 jest biała plama w dziejach Gdynu! A stało się to w roku 1734, gdy do wybrzeża dotarła eskadra francuska z odsieczą dla Gdańska, oblężonego przez wojska rosyjskie.

Moskale wspierali zbrojnie Augusta III, cztery ich korpusy wkroczyły do Rzeczypospolitej, a Stanisław Leszczyński, popierany przez Francję uszedł z Warszawy, by schronić się w Gdańsku, który nie chciał Sasa. Rosjanie oblegli miasto, rosyjskie armaty biły w mury i gdański ratusz, a rada miejska zbierała się w podziemiach. Rosjanie, by zapobiec desantowi Francuzów, puścili z ogniem wiele miejscowości od Gdyni do Pucka. Z dymem poszedł też Sopot, gdzie gdańscy patrycjusze mieli swoje dworki (vide Jasienica, „Rzeczypospolita Obojga Narodów”, t.III, str.190) .

Gdynia była zaś zamożną wioską, należacą od XIV-tego wieku do cystersów z Oliwy.

Dzikie metody w stylu Dżyngis-chana stosowała armia carska od epoki Iwana Groźnego, a zatem załogi niektórych twierdz w Inflantach wolały wysadzać się w powietrze,a proch podpalały kobiety, bo „od gwałcenia przez całe roty umiera się wolniej niż od wybuchu amunicji” (Jasienica, op.cit., tom I, str.108).

A carskie tabory i działa toczyły się nieraz przez bagna po „pomostach” z żywych, powiązanych jeńców! I w każdej wojnie Moskale posuwali się do skrajnych okrucieństw jak np. podczas najazdu cara Aleksego w r.1654.

Po zdobyciu Smoleńska, Witebska, Mohylewa ludność uciekała do Wilna. Nie wszyscy zdążyli, Rosjanie wzięli około stu tysięcy jeńców: „Siedm i ośm chłopaków lub dziewcząt sprzedawano za rubla”, a Żydów smoleńskich spędzono podobno do drewnianych domostw, pod które podłożono ogień. (Jasienica, op.cit., t.II, str.131). A zatem to Rosjanie byli prekursorami płonących stodół à la Jedwabne, a nie gestapowcy! (potem pan Gross wszystko przeinaczył i, co gorsza, jego wersja krąży po krajach Zachodu nawet w książkach nam przychylnych jak „Finding Poland” Matthew Kelly, London, Vintage, 2010, wspomniana tam na str.306).

Oczywiście na tym nie zamyka się długa lista rosyjskich aktów terroru, jak choćby rzeź Warszawy po powstaniu listopadowym, z której bardzo cieszył się Puszkin w swoich natchnionych strofach („milknie rozdeptany bunt”), rad, że dobita Polska nie poprowadzi już Europy przeciwko Rosji!

A powstanie styczniowe? A „operacja polska” NKWD przez II wojną światową? A masakry dokonane na Polakach, zwłaszcza w rejonie Lwowa, po zajęciu kresów w 1939? By nie wspomnieć Katynia, czemu nawet Wajda film poświęcił! A deportacje na Sybir! A Smoleńsk?

W „Nowym Państwie” (nr 3/2014) znajdujemy ciekawy tekst Dawida Wildsteina pt. „Rosja nie istnieje”, a w nim cenną refleksje o Rosji: „Cała jej istota ujawnia się w pędzie, w roztrącaniu innych narodów”. Jakże trafne! Inne zdanie jednak wywołuje protest: „ Państwo, które powstało z własnych gruzów, by stać się jedną z największych potęg tego świata i na zawsze wpłynąć na jego los”. O nie, to nie było tak! Rosję podniesiono z tych gruzów obłąkanymi i amoralnymi koncesjami Jałty, którymi Churchill i Roosevelt nie tylko Rosją umocnili, ale i stworzyli imperium sowieckie dając Stalinowi połowę Europy. Dzisiaj powraca ono – niczym bumerang – w wersji putinowskiej, a widmo wojny wisi nad nami z winy dwóch anglosaskich sklerotyków, zaczarowanych przez Stalina. To Anglosasi stworzyli imperium rosyjskie, zatem to oni powinni pomyśleć jak doprowadzić do jego demontażu.

Niekoniecznie ogniem i mieczem, bo są sposoby bardziej wyrafinowane.

Marek Baterowicz

maj
04

Konstytucja 3 Maja okazała się daremną terapią ustroju Rzeczypospolitej, uchwalono ją też w dwadzieścia lat po pierwszym rozbiorze Polski. Istniał zatem już fatalny precedens podziału naszych ziem, a trzy mocarstwa mogły w każdej chwili przystąpić do nowego rozbioru – co też się stało. Reformatorzy 3 maja przegrywali wyścig z czasem, a ponadto z bezsiłą militarną oraz z anarchią Rzeczypospolitej. Wobec zagrożenia ze strony Rosji prace nad Konstytucją musiały toczyć się w tajemnicy, król z grupką patriotów działał więc w spisku ( był on zawsze motorem historii wbrew wrogom teorii spiskowej) a spotkania sprzysiężonych odbywały się nocą w pokojach Scypiona Piattolego, lektora Stanisława Augusta i sekretarza do korespondencji w języku włoskim. Maszerowano tam wieczorem przez korytarze Zamku, w blasku świecy niesionej przez głuchoniemego kasztelanica Wilczewskiego, by i w ten sposób zapobiec plotkom o naradach, które mogły wzbudzić niepokój państw ościennych, a zwłaszcza ambasadora Katarzyny.

Nikt nie może podważyć sensu uchwalenia tak ważnego dokumentu jak Konstytucja 3 Maja, Rzeczypospolita koniecznie potrzebowała naprawy własnego politycznego systemu. Był to warunek wstępny, by organizm państwa wytrącić z letargu. I by Rzeczypospolita mogła stawić czoła swoim potężnym sąsiadom, chociaż nie brakowało pesymistów, którzy sądzili, że przekraczało to już ówczesne możliwości królestwa. Bez silnej armii najwspanialsze prawa nie mogły uratować kraju, albowiem nie było komu ich bronić! A dla Rosji prawa były też ostatnią rzeczą mającą jakiekolwiek znaczenie, nigdy nie miała respektu dla dokumentów, kodeksów czy traktatów międzynarodowych. Konstytucja 3 Maja była dla Rosji takim świstkiem papieru jak porozumienia gdańskie z „Solidarnością” dla rządu PRL-u. Agenci carscy będą wykupywać potem egzemplarze Konstytucji, by zniszczyć materialne ślady jej istnienia.

Rosja liczyła się wyłącznie z siłą, bo to siła była fundamentem jej istnienia oraz ekspansji. Ta odwieczna cecha tego imperium zresztą nadal jest żywa, nadaje ton polityce Moskwy jak np. w inwazji Gruzji a teraz działań na Ukrainie. Dlatego skuteczniejszą drogą byłby udział Rzeczypospolitej w otwartym konflikcie z Rosją, co rysowało się w latach 1787/8, gdy zbliżała się wojna Turcji i Szwecji z Rosją. Niestety, Rzeczypospolita nie przystąpiła do sojuszu z Konstantynopolem ani Sztokholmem, tracąc być może niepowtarzalną szansę zatrzymania ekspansji imperium Katarzyny. Mimo szczupłego liczebnie wojska Polacy byli w stanie walczyć w tej kampanii, a z czasem wystawić większą armię. Na początku tej wojny Szwedzi odnieśli poważne sukcesy militarne, zagrażali Petersburgowi. Na froncie z Turcją przebieg konfliktu także wyglądał niefortunnie dla Rosji, polskie natarcie mogło wtedy przesądzić o wyniku wojny. Niestety, udział w takim sojuszu zaprzepaścił sam Stanisław August jeszcze w roku 1787 proponując carycy na spotkaniu w Kaniowie przystąpienie do wojny z Turcją po stronie Rosji! Było to oczywiste samobójstwo polityczne, daremne kokietowanie Petersburga, który był zdeklarowanym wrogiem Rzeczypospolitej, a udowodnił to już pierwszym jej rozbiorem. Polityką Katarzyny były zasady tak proste jak to, że „nie masz dla Rosji ani korzyści, ani potrzeby, aby Polska stała się czynniejszą”. Według słów carycy Polska nie powinna też wyjść z nicości. Były to sygnały nie pozostawiające żadnych złudzeń. Niestety, Stanisław August żył pewnie wspomnieniami romansu nad Newą… Katarzyna oczywiście odrzuciła propozycję aliansu z Poniatowskim, bo politycznie nie dawał nic Rosji kontrolującej od dawna sprawy polskie. Mówiono potem na dworze, że król wydał trzy miliony, stracił też trzy miesiące, by widzieć carycę w Kaniowie przez trzy godziny! A ambasada carska w Warszawie szachowała zarówno Ciołka jak i jego magnacko-hetmańską opozycję.

Ukończenie prac nad Konstytucją w tych warunkach graniczyło z cudem. A częściowo też jej uchwalenie, pod strażą oddziałów zebranych pod dowództwem księcia Józefa Poniatowskiego. O mało co nie doszło do krwawej jatki w Sejmie. Oto jak opisał to Julian Ursyn Niemcewicz: „Król powtórzywszy niebezpieczeństwa, którymi zagrożeni byliśmy, radził, by natychmiast do uchwalenia trwałej formy rządu przystąpić, a projekt onej przeczytać (…) powstał powszechny prawie krzyk: „Zgoda”; tu rębacze moskiewscy tygrysim wzrokiem spojrzeli na siebie, jak gdyby gotowi zacząć krwawe dzieło. Janikowski, poseł łęczycki, poufały zwolennik a współpijak Branickiego, zbliżywszy się do niego szepnął mu do ucha: „A co, panie Ksawery, machniemy ?”. Branicki tylko to odpowiedział mu słowo: „Wara”. Więcej uwaga na własne niebezpieczństwo niż brak chęci do „machnięcia” Branickiego wstrzymały…” ( koniec cytatu).

Nie doszło do jatki w Sejmie, ale w rok poźniej konfederaci z Targowicy stanęli po stronie wojsk Katarzyny, gwarantujących nienaruszalność praw kardynalnych. A Polska do wojny stawała sama, praktycznie bez szans. Turcja i Szwecja, pobite, nie były już skłonne do interwencji, a z fałszywego aliansu wycofały się Prusy. Targowiczanie z pomocą Rosjan obalili wielkie dzieło Sejmu Czteroletniego.

Historia nie powtarza się w sposób symetryczny, jej konteksty są różne, ale jedno wydaje się pewne : IIIRP także wymaga reformy, a pewne elity boją się IVRP. Niestety, tym razem stronnictwo patriotów jest słabsze, nie może poradzić sobie z uciążliwą schedą po PRL-u, ani z jej stróżami. Nie szykuje się nam zatem nowa konstytucja majowa, bo układ takowej sobie nie życzy, zwłaszcza w republice „post-smoleńskiej”. Wystarcza mu ta, którą „skwaszono” podczas transformacji kontrolowanej, a mgliste zasady tejże konstytucji nakreślono jeszcze w Magdalence pod osobistą kuratelą towarzysza Kiszczaka wznoszącego toasty z Michnikiem. Śniła nam się wolna Polska, lecz wrony dalej dziobią Orła…gdy „liberałowie” z Platformy zaciskają Mu pętlę na szyi z aprobatą spalikoconej gawiedzi, a przy obojętności tych obywateli, którzy w dniu wyborów zostają w domach, złudnych namiastkach Ojczyzny. Obywatele ci nie rozumieją, że ich bierność sprowadzi jutro obcych, a ci wyważą drzwi ich niby bezpiecznych domów!

 Marek Baterowicz

  • Szukaj:
  • Nadchodzące wydarzenia

    kw.
    18
    czw.
    2024
    całodniowy IMEK Rodos
    IMEK Rodos
    kw. 18 – kw. 30 całodniowy
    W dniach 18-30.04.2024 roku na Rodos (Grecja) odbędą się Indywidualne Mistrzostwa Europy Kobiet z licznym udziałem Polek. Strona Lista startowa
  • Odnośniki

  • Skąd przychodzą

    Free counters! Licznik działa od 29.02.2012
  • Ranking FIDE na żywo

  • Codzienne zadania

    Play Computer
  • Zaprenumeruj ten blog przez e-mail

    Wprowadź swój adres email aby zaprenumerować ten blog i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach przez email.