W ostatnim numerze minionego roku, oprócz informacji z różnych imprez szachowych, są dwa artykuły z teorii debiutów: Obrona berlińska nie do zdarcia, C67 (Jerzy Konikowski) oraz Gambit Allgaiera-część 1, C39 (Sebastian Gamrot). Tradycyjnie jest Partia numeru (Piorun-Swidler) oraz Arcymistrzowskie wpadki.
Na uwagę zasługuje artykuł Pawła Dudzińskiego Z poradnika nauczyciela szachów – część 1.
raj777 29 stycznia 2014 o godz. 21:18 napisał w swym komentarzu:
Robert Fischer: „Nie wierzę w psychologię. Wierzę w dobre ruchy.”
///////////////////////////////////
W latach 1976-1977 Resortowe Centrum Doskonalenia Kadr Kultury Fizycznej przy Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie zorganizowało dla szachistów szkolenie na trenerów II klasy.
Było to pierwsze tego rodzaju studium dla szachistów, na które Polski Związek Szachowy powołał grupę czołowych zawodników w kraju, którzy musieli spełnić jednak kilka kryteriów. Najważniejsze to posiadanie minimum tytułu mistrza krajowego i kilkuletnia praktyka szkoleniowa. Wyjątkowo dopuszczono kilka osób z niższymi kategoriami, ale z dużym stażem pracy instruktorskiej.
Tematyka zajęć dwuletniego studium (trzy dwutygodniowe sesje z końcowym egzaminem) była bardzo różnorodna. Część wykładów przeprowadzili sami uczestnicy, np. ja omówiłem „Znaczenie gry korespondencyjnej i kompozycji szachowej w kształceniu szachisty”. Była też psychologia. Władysław Schinzel – z zawodu psycholog – przedstawił m.in temat „Metody kształtowania motywacji”. Był to typowy wykład akademicki z niewielkim wątkiem szachowym.
Inny szachista I kategorii-psycholog, którego nazwiska – z pewnych względów – nie wymienię, omówił „Metody koncentracji i relaksacji”. Po wykładzie zastanawiałem się o praktycznym sensie podanych ćwiczeń w naszej dyscyplinie.
W 1979 roku ówczesny kierownik wyszkolenia PZSzach Zbigniew Czajka zaprosił tego trenera na zgrupowanie kadry juniorów. Miał on prowadzić zajęcia szachowe oraz z psychologii szachów. W tym czasie miałem inne zadania do wykonania, więc nie byłem świadkiem pewnego wydarzenia. Przedstawił mi to później Czajka: „Byłem tylko kilka dni na początku zgrupowania, po czym wyjechałem do Warszawy. Po kilku dniach otrzymałem telefon od ojca jednego zawodnika: proszę przyjechać na zgrupowanie, gdyż są pewne problemy. Pojechałem natychmiast. Na miejscu dowiedziałem się, że trener prowadzi tylko zajęcia psychologiczne, m.in. na temat Metody prawidłowego oddychania. Najbardziej zdenerwowało mnie to, że szkoleniowiec kazał naszym juniorom ćwiczyć technikę oddychania w wodzie przez rurkę. Natychmiast kazałem mu zwinąć manatki i opuścić obóz. Sam przeprowadziłem ostatnie zajęcia”.
Natomiast ciekawe zajęcia na zgrupowaniach z ogólnej teorii psychologii prowadził Władysław Schinzel, choć była to czysta teoria. Pamiętam, że pewnego dnia jeden z młodych zawodników zadał pytanie: „Panie Władku, od pewnego czasu stwierdzam u mnie zastój sportowy. Czy mógłby mi pan coś zaproponować”? Nastąpił interesujący wykład teoretyczny, ale bez żadnych konkretnych wskazówek praktycznych.
Po zajęciach przeprowadziłem z zawodnikiem rozmowę indywidualną. Zaproponowałem mu analizę swej dotychczasowej twórczości szachowej. Przedstawiłem mu moje spostrzeżenia o jego grze i zaproponowałem rozszerzenie repertuaru debiutowego o nowe elementy białym i czarnym kolorem oraz wprowadzenie więcej urozmaicenia w grze, nawet przez stosowanie jakiś gambitów. W uzasadnieniu wyjaśniłem mu, że zauważyłem w jego partiach zbyt wiele monotonii i za mało aktywnych poczynań.
Było to jedno z moich ostatnich zgrupować kadry. Wkrótce potem w 1981 roku wyjechałem z Polski. Nie wiem, czy ten zawodnik skorzystał z moich rad. Jedno jest pewne, że do końca lat 80-tych ubiegłego stulecia zaliczał się do ścisłej czołówki krajowej. Potem nagle zniknął z pola widzenia.
cdn
Mistrz świata Emanuel Lasker był znany z pragmatycznego i walecznego stylu gry. Potrafił bronić skutecznie gorsze pozycje, które doprowadzał często do remisu i nawet wygranej. Z tego względu niektórzy jego przeciwnicy oskarżali go o jakieś bliżej nieokreślone „czary”.
Lasker był tymczasem bojownikiem z prawdziwego zdarzenia. Potrafił w krytycznych sytuacjach komplikować grę i przeciwnicy popełniali błędy, które mistrz świata bezlitośnie wykorzystywał.
Jedno jest pewne, że gra w szachy wymaga od zawodnika wielogodzinnej koncentarcji. Każda nieuwaga może skończyć się nieszczęściem. Obecny mistrz świata Magnus Carlsen jest znany z niezwykłego opanowania w czasie partii, nawet w niekorzystnych dla siebie sytuacjach – podobnie jak kiedyś Lasker – potrafi stworzyć komplikacje na szachownicy i wykorzystać każdą nieuwagę przeciwnika.
Przekonał się o tym w 3 rundzie superturnieju w Zurichu Hikaru Nakamura, który ograł Carlsena, ale nie potrafił go „dobić”.
Tymczasem w czasie partii komentatorzy zwrócili uwagę, że zamiast 37.d6 do wygranej prowadził wariant 37.Hf1! np. 37…b5 38.Wxh7 Hxh7 (38…Kxh7 39.Hh3+ z matem) 39.Sh6+ Kxg7 40.Hxf7+ itd.
SPIS TREŚCI
![]() |
|
Od redakcji
Wyprawa naszej młodzieży na mistrzostwa świata, 8 do 18 lat, do Al-Ain w Zjednoczonych Emiratach Arabskich nie przyniosła sukcesów. Spośród 21 naszych reprezentantów jedyny brązowy medal zdobył Paweł Teclaf w grupie do 10 lat. Nie umniejszając sukcesu mistrza Polski, trzeba obiektywnie stwierdzić, że w grupach 8 i 10-latków znacznie większą rolę odgrywa wrodzony talent, niż przygotowanie i praca nad szachami. Cóż, ostatnio coraz trudniej zdobywać naszym zawodnikom i zawodniczkom medale w grupach do 16 i 18 lat na ME i MŚ, co było udziałem większości członków obu obecnych polskich reprezentacji olimpijskich. Europa, łącznie z zawodnikami Rosji, którzy próbowali ratować w Al-Ain honor starego kontynentu, poniosła wielką klęskę z szachistami Azji. Krok za krokiem młodzi szachiści Indii, Chin, Iranu i Kazachstanu idą śladami Viswanathana Ananda i Hou Yifan i zaczynają dominować w grupach wiekowych od 8 do 18 lat. Warto też pamiętać, że kilka miesięcy wcześniej Chińczyk Yu Yangyi został mistrzem świata do 20 lat, a w tych rozgrywkach, tylko dwóm Europejczykom Aleksandrowi Ipatowowi i Janowi Krzysztofowi Dudzie udało się wejść do pierwszej dziesiątki. Mimo dwóch medali Rosjanek, podobna sytuacja była wśród kobiet do lat 20.
Przyjemnie było patrzeć na grę i zwycięstwa Radosława Wojtaszka w dwóch tradycyjnych openach w Szwajcarii, rozgrywanych na przełomie roku. Naturalnie był zdecydowanym faworytem, nie tylko z racji znacznie wyższego rankingu, ale i doświadczenia. Jednakże, jak wiadomo, samo nazwisko nie wygrywa i dwa pierwsze miejsca Wojtaszka w Zurychu i Bazylei, z wysokim łącznym dorobkiem punktowym +11 =3 -0 zrobiły duże wrażenie.
Tradycyjny noworoczny Festiwal „Cracovii“ był, jak przystało na królewską grę, rozegrany w pięknych pomieszczeniach luksusowego hotelu „Galaxy“ w Krakowie. Obsada turnieju nadal nie spełnia oczekiwań starszych kibiców, którzy pamiętają czasy, gdy w polskich turniejach grywali czołowi zawodnicy świata. Niemniej jednak doskonałe warunki gry i atrakcje grodu Kraka mogą zachęcić ich do udziału w kolejnych edycjach festiwalu. Triumfowali w turnieju, w kolejności wartościowości Władimir Małaniuk i Arkadiusz Leniart. Władimir Małaniuk od kilkunastu lat zajmuje miejsca na podium, przeważnie na najwyższym jego stopniu, w większości polskich openów. Na przełomie lat 80-ych i 90-ch liczył się w szerokiej czołówce światowej i z tamtych kontaktów wyniósł zrozumienie szachów i wielu pozycji. To jest coś więcej, niż dobre opanowanie trzech stadiów partii debiutu, gry środkowej i końcówki. Umiejętność rozgrywania typowych pozycji powoduje, że niegroźni są nam dowolni przeciwnicy, ich niespodzianki, pułapki debiutowe, czy komputerowe przygotowania. W każdym razie, na przestrzeni ostatnich 15 lat, kilka generacji naszych młodych szachistów i ich szkoleniowców nie jest w stanie zagrozić dominacji doświadczonego Ukraińca.
Redaktor Naczelny
Zaglądnąłem do ostatnich wypowiedzi Waldemara Świcia opublikowanych na jego blogu, i zacząłem się zastanawiać nad różnymi kwestiami, które poruszył tam nasz trener MASz. Szczególnie zainteresowały mnie dwie: problem literatury szachowej oraz to co wolno, a co nie wolno kibicowi szachowemu. W pierwszym akapicie wpisu pt. „Żegnam na czas jakiś…” autor zamieścił uwagę: „Nazywając p. Kledzika szachowym ignorantem nie brałem pod uwagę zasad czy jest to uprzejme czy też nie tylko oceniałem stan wiedzy o szachach. Nie stopień poznania literatury szachowej, choć i tu miałbym niejedno zastrzeżenie ale praktykę jako zawodnika i trenera”.
Stan mojej wiedzy szachowej jest adekwatny do stopnia szkolenia szachowego jakie uzyskałem, a także wiedzy nabytej podczas samodzielnego dokształcania się w tajnikach naszej gry. Nie uważam że jestem bardzo słabym szachistą, ale też nie uważam że jestem silnym graczem. Pod tym względem zachowuję trzeźwą ocenę swojego poziomu gry i jestem daleki od przeceniania własnych możliwości na tym polu. Zresztą nigdy nie ukrywałem że jestem amatorem szachowym, a nie jakimś wybijającym się szachistą. Ale znakomita większość szachistów w Polsce i na świecie, to są właśnie amatorzy, o bardzo zróżnicowanej (zazwyczaj niezbyt wysokiej) sile gry. Przy czym nie jest to dla nich powód do wstydu, podobnie jak nie jest wstydliwe dla amatorów narciarstwa pokazywanie się publiczne na stoku, choć wiadomo, że ich umiejętności sportowe są nieporównywalnie mniejsze od tych, prezentowanych przez Justynę Kowalczyk i Adama Małysza. Pomimo przepaści w umiejętnościach poruszania się na śniegu, amatorzy nart i tak mają wielką radość z tego co robią, i prawdopodobnie nie zrezygnowali by z własnego hobby, nawet gdyby zostali wyśmiani w internecie przez trenera wielkiej Justyny. Zatem wszyscy amatorzy szachowi skupieni wokół przeróżnych blogów poświęconych tej grze, powinni nadal cieszyć się z uprawiania szachów i nie dać się zawstydzić słabszą znajomością teorii i praktyki niż tą, prezentowaną przez naszych asów i ich trenerów.
Zastanawiające jest zdanie ukazujące zastrzeżenia trenera MASz w stosunku do stopnia poznania przeze mnie literatury szachowej. Niestety WŚ nie podał konkretnych zarzutów, dlatego nie mogę ustosunkować się do jego wypowiedzi. Prawdopodobnie trener MASz ma zastrzeżenia do mojego dawnego wpisu poświęconego krótkiemu i wyrywkowemu przeglądowi dotyczącemu literatury szachowej, dostępnej w naszym kraju. Wpis ten można przeczytać tutaj: link.
W jednym z akapitów cytowanego artykułu napisałem: „Poniżej przedstawiam krótkie charakterystyki zbioru książek szachowych, z którymi miałem okazję zapoznać się. Nie jest to próba stworzenia kanonu literatury szachowej obowiązującej początkujących czy średniozaawansowanych szachistów. Są to jedynie moje spostrzeżenia, bardzo subiektywne, którymi pragnę podzielić się z czytelnikami. Zdaję sobie sprawę z tego, iż zaprezentowany zbiór jest niepełny, ale nie jestem aktywnym szachistą i trudno abym na bieżąco przerabiał kolejne tytuły ukazujące się na rynku wydawniczym. Na zakończenie omawiania każdej z książek podaję moją subiektywną ocenę. Oczywiście nie upieram się przy swoim zdaniu, myślę że ile osób, tyle różnych ocen”.
Powyższy cytat można traktować jako pewną szachową samokrytyką, moją samokrytykę. Zdaję sobie sprawę z niedociągnięć przedstawionego wprowadzenia do literatury. Jeżeli trener MASz ma jakieś poważne zastrzeżenia do mojego artykułu, to warto aby je sformułował. Bez tego nie będę pro forma posypywać sobie głowy popiołem ani innym proszkiem. W powyższym cytacie uprzedziłem czytelników, że przedstawiony spis publikacji nie jest pełny, nie wyczerpuje tematu, a zawarte tam opisy i przemyślenia są subiektywne. Nie chciałem aby traktowano mój spis jako kanon czy dogmat. Został on przygotowany przez amatora szachowego dla amatorów. Chciałem zrobić przynajmniej mały kroczek, aby przybliżyć początkującym szachistom zagadnienie literatury szachowej, tak aby na swojej drogi nie błądzili, i mogli sięgnąć po właściwe dla nich publikacje. Tego zadania powinni podjąć się profesjonaliści z PZSzach-u, o czym zresztą napisałem we wstępie do cytowanego artykułu. Ale skoro oni się do tego nie kwapią, to ktoś musiał to zrobić.
Waldemar Świć zauważył też, że: „Jest duży obszar na, którym jako kibic może Pan dowoli wyrażać swe opinie i będą one w pełni uzasadnione ale jak widać o psychologii szachów i repertuarze debiutowym nie ma Pan pojęcia..”. Hmmm, to ciekawe. Kibic, powiada pan… Kiedy wcześniej (znacznie wcześniej) kilkakrotnie tłumaczyłem w moich artykułach iż wypowiadam się jako kibic szachowy, trener MASz bardzo negatywnie reagował na te oświadczenia. Wręcz odbierał mi prawo do wypowiadania się w charakterze kibica, usiłując pokazać mi miejsce „w kącie”. Wtedy chyba dawał do zrozumienia że o szachach i problemach okołoszachowych mogą się wypowiadać jedynie zawodowi szachiści, ich trenerzy oraz profesjonaliści z biura PZSzach-u. Amatorom i kibicom raczej odmawiał prawa do głosu. Teraz okazuje się, że jednak pojawił się duży obszar dostępny kibicom szachowym, na którym mogą wypowiadać się do woli. Co za ulga. Prawdziwa „odwilż” szachowa. A jakiż to obszar dostępny jest dla kibiców, aby mogli wypowiedzieć się, ale tak aby ich dyskusje nie uraziły trenerów i profesjonalistów ze związku szachowego? I tu pojawiają się „schody”. Obszarem tym jest na pewno aplauz i wyrażanie radości z poczynań naszych zawodników, trenerów i oficjeli związkowych. Tu można działać do woli, nie obawiając się bury. Gloryfikowanie polskiej polityki szachowej od kilku lat jest bardzo cenione i aprobowane.
A sprawy czysto szachowe? Czy kibice szachowi mogą wypowiadać się na tematy związane stricte z grą? Chyba tylko wtedy, gdy te dotyczy ich gry, a nie zawodników z kadry narodowej. Ciężkim grzechem jest dyskusja np. o wyborze wariantu debiutowego na który zdecydował się któryś z naszych zawodników cz zawodniczek. Problem czy lepszy jest ruch 5.d3 czy 5.0-0 musi pozostać w kompetencji czynników nieamatorskich (czyżby?). Nam chyba nie wolno o tym rozmawiać.
To znaczy, całe szczęście, wolno, ale na niniejszym blogu, który nie podlega jurysdykcji PZSzach-u. A nawet gdybyśmy popełnili błąd w naszych rozważaniach wariantowych, to co by się stało? Nic. Przecież to byłaby wolna dyskusja kibiców – amatorów – pasjonatów. Radek nie musi korzystać z naszych przemyśleń. On ma swoich trenerów którzy doradzają mu co ma zagrać. Zresztą jestem przekonany, że gdybyśmy zabrnęli w ślepą uliczkę w naszych polemikach debiutowych (i nie tylko debiutowych), to pan Jerzy Konikowski z chęcią skorygował by nasze rozważania, tłumacząc gdzie tkwi błąd w naszym rozumowaniu, jednocześnie proponując nam do przemyślenia lepszy wariant czy poprawniejszą strukturę pionkową. Myślę że ważne jest znalezienie porozumienia z amatorami i kibicami szachowymi, jakąś płaszczyznę do wspólnej dyskusji, w tym stricte szachowej, a nie tworzenie atmosfery oblężonej twierdzy z której obrzuca się kibiców czym popadnie.
Krzysztof Kledzik
Po raz pierwszy w 1971 roku Polski Związek Szachowy zorganizował I Puchar Polski, do którego wytypowano 32 czołowych zawodników kraju.
W pierwszym kole przeszedłem mistrza Manasterskiego z Wrocławia. W II rundzie spotkałem się z Krzysztofem Pytlem. Mecz odbył się w Krakowie w dniach 7-9 stycznia 1972 roku. Ostatecznie pojedynek zakończył się remisem 1.5-1.5. Wszystkie partie zakończyły się pokojowo, ale po bojowym przebiegu. Pytel miał wyższy ranking i dlatego odpadł z dalszych rozgrywek. Miesiąc później w indywidualnych mistrzostwach Polski we Wrocławiu Krzysztof Pytel zajął pierwsze miejsce.
Załączam ciekawą końcówkę z pierwszej partii.
W dniach 30.01-1.02.1972 roku w Warszawie spotkałem się w półfinale z Janem Adamskim. Mecz przegrałem 2-1. Jeśli sobie dobrze przypominam, to Janek wygrał finał i został w ten sposób pierwszym i ostatnim zwycięzcą Pucharu Polski w szachach.








