Archiwum kategorii ‘Aktualne problemy’

lut
18

W moich młodszych latach nie czytałem literatury szachowej w języku rosyjskim. Za to robię to teraz, choć w dosyć ograniczonym zakresie. Chodzi mi o pewne ograniczenie zakresu rozumienia języka rosyjskiego, którego nie używałem od wielu lat. Choć muszę przyznać, że pewna znajomość tego języka „w słuchu” przydała mi się wielokrotnie na konferencjach chemicznych, zdominowanych przez Rosjan i Polaków. Po opuszczeniu konferencji (np. pod jej koniec) przez angielskojęzycznych uczestników, dyskusje, głównie te nieoficjalne, stopniowo i zazwyczaj z dużą łatwością ewoluowały w kierunku języka rosyjskiego, jako „urzędowego” tamże. Ciekawe, że pod wpływem niektórych uznanych artykułów spożywczych okazywało się, że większość Polaków, szczególnie z pokolenia starszego niż średnie, mówi po rosyjsku płynnie, a przynajmniej chwyta go „w locie”.

W dobie eksplozji internetu ilość stron jest wprost astronomicznie duża. Każdy miłośnik szachów może znaleźć tu coś odpowiedniego dla siebie, zarówno na stronach rosyjsko-, jak i angielsko- czy polskojęzycznych. Moje zainteresowanie tymi stronami zwiększa się zgodnie z kierunkiem wymienionym w poprzednim zdaniu. W szczególności lubię czytać strony oraz blogi polemiczne, na których trwają dyskusje nad poziomem i stanem naszego szachowego podwórka. Zawsze byłem i jestem ciekawy opinii innych osób, nawet gdy te mają zdanie odmienne od mojego. Konflikt poglądów i dyskusje o tym poszerzają horyzonty myślowe i przyczyniają się do lepszego i trafniejszego oglądu rzeczywistości.

To co Waldemar Świć uważa za indoktrynację, ja przyjmuję za wyrażanie swoich poglądów. Każdy ma do tego prawo, obojętne czy jest trenerem, arcymistrzem, czy początkującym szachistą. Ma nawet prawo do popełniania błędów w swoich opiniach i osądach, wszak każdy z nas jest tylko człowiekiem. Szkoda, że pan Waldemar odmawia prawa posiadania własnego zdania osobom, które nie podzielają jego poglądów. „Dlatego ze zdumieniem patrzę na próby podważenia 40-letniego trudu Marka Dworeckiego i to przez tzw. „naszych” ale nie wiem jak ich nazwać bo ani to szachiści a po części anonimy czyli nikt”. Skąd ta surowość i bezpardonowość oceny? Czy fakt, że pan Waldemar i inni trenerzy z PZSzach-u stosują metody szkoleniowe Dworeckiego, nakazuje wszystkim pozostałym szachistom ślepo i dogmatycznie wierzyć w jego teorie? A gdzie jest miejsce na otwarty umysł, swobodne wyrażanie własnego zdania i dzielenie się nim z innymi? Gdzie jest miejsce na publiczną dyskusję? Dlaczego należy stulić uszy po sobie, wobec zakazu głębszej refleksji nad tematem który nas nurtuje? „Bo ani to szachiści” – to było mocne! Ale zarazem przykre i niepotrzebne. Któż zatem zasługuje na miano szachisty? Czy tylko osoby sklasyfikowane w rejestrze PZSzach i FIDE? A jeżeli wogóle zaprzestały gry, i od lat nie interesują się szachami? Czy nadal należy się im tytuł szachisty? A co z ogromną rzeszą niesklasyfikowanych entuzjastów tej gry? Czy im należy odmówić prawa określania mianem szachistów? Czy nie jest to jednak krzywdzące dla nich? Przecież szachy to ich pasja, nie mniejsza niż pana Waldemara. A jednak nie zasługują na to określenie? Szkoda. Moim zdaniem robimy im tym przykrość.

Oczywiście można dokonać podziału na szachistów zawodowych oraz szachistów amatorów. Ale nie uważam aby publiczne wartościowanie ludzi według tego podziału było konieczne. Przykład z mojej branży: czy na miano chemika zasługuje tylko osoba z dyplomem studiów chemicznych? A może tytuł magistra nie wystarczy, i należy legitymować się co najmniej tytułem doktora? A co z dużą liczbą chemików amatorów, zwykle dobrze rozeznanych w praktycznych aspektach tej nauki? Czy to że nie mają przed nazwiskiem dopisku „mgr chemii” deprecjonuje ich jako chemików? Znam dwie osoby, doskonałe w sztuce chemii praktycznej. Z chęcią zasięgam u nich konsultacji związanych z pewnymi aspektami pracy laboratoryjnej. Tylko że… one nie mają wykształcenia chemicznego! Co więcej, jedna z tych osób jest studentem biologii, a druga leśnikiem… Czy zatem mam prawo wyrażać się o nich „bo ani to chemicy”? Raczej nie, prawda? Skoro słucham ich zdania i korzystam z ich doświadczeń, to znaczy że te osoby zasługują na szacunek, nawet jeżeli nie są chemikami z zawodu.

„Krzykacze”, „skala własnej ignorancji…” – cóż mogę tu powiedzieć nowego, żeby niepotrzebnie nie powtarzać się. Panie Waldemarze, panie Waldemarze!

Na zakończenie pragnę ponownie zaapelować do naszych oponentów: panie i panowie, proszę o więcej tolerancji dla swoich przeciwników w dyskusjach.

Krzysztof Kledzik

Dalej »
lut
11

Zawsze zastanawiało mnie ortodoksyjne podejście dawnych mistrzów oraz niektórych współczesnych trenerów szachowych do problemu nauki gry środkowej oraz końcówek, z jednoczesnym deprecjonowaniem debiutów. Jest to dla mnie niezrozumiałe, bo przecież w trakcie rozgrywania partii szachowej do końcówki może wogóle nie dojść, np. gdy któryś z zawodników podda się na skutek posiadania przez przeciwnika znaczącej przewagi materialnej bądź pozycyjnej. Oczywiście nie można zawsze liczyć na taką komfortową sytuację, i dlatego wobec oporu (i uporu) przeciwnika, znajomość techniki rozgrywania końcówek jest potrzebna.

Warto zauważyć, że obecnie wszyscy, a na pewno znakomita większość czołowych szachistów świata przykłada ogromne znaczenie przede wszystkim do prawidłowego przygotowania odpowiedniego dla nich repertuaru debiutowego. Nie jest to tajemnicą, zresztą zawodnicy ci otwarcie przyznają się do zaawansowanych studiów debiutowych, dzięki którym zapewniają sobie przewagę nad rywalami już w początkowej fazie partii. Skoro czołówka światowa tak intensywnie pracuje nad debiutami przynoszącymi im wymierne korzyści sportowe, to dlaczego u nas w Polsce postponuje się tą dziedzinę wiedzy szachowej? Nietrudno znaleźć w internecie wypowiedzi trenerów, którzy przyznają się do nazbyt lekkiego podchodzenia do tej fazy partii szachowej, żeby nie powiedzieć, zaniedbywania jej. Zastanawiające jest, że trenerzy ci opierają swoją postawę contra nauce debiutów, na metodach szkoleniowych stosowanych przez Marka Dworeckiego. W swojej pracy np. z młodzieżą kładą oni znaczny nacisk na naukę strategii, taktyki, gry środkowej oraz końcówek, jednocześnie otwarcie przyznając się do pomijania pracy nad repertuarem debiutowym swoich podopiecznych. A przecież bez solidnie przygotowanego zbioru otwarć szachowych, nie ma co marzyć o zdobyciu przewagi nad zawodnikami z czołowych (a nawet niższych) miejsc listy rankingowej. Zresztą warto przyglądnąć się partiom rozgrywanym przez polskich arcymistrzów przeciwko silnym graczom z zagranicy. Nasze asy często nie są w stanie „wyjść z debiutu”, gdyż już w tej fazie gry otrzymują gorszą pozycję, nie rokującą na coś lepszego niż remis.

Dlaczego więc tak często spotykamy się z oporem trenerów twierdzących, że sami zawodnicy, a także ich rodzice oraz działacze klubowi oczekują od nich przygotowania odpowiedniego repertuaru debiutowego? Myślę że te oczekiwania są efektem właściwej postawy samych zainteresowanych, podobnie jak dopatrywanie się przez nich źródeł długotrwałych niepowodzeń właśnie w braku dopracowanego zestawu debiutów. Niewątpliwie praca nad przygotowaniem odpowiedniego repertuaru otwarć jest zajęciem ciężkim i długotrwałym, wymagającym chociażby przeglądnięcia dużej ilości partii, odnalezienia ciekawych wariantów i nowinek. Co więcej, jest nieustanną twórczą pracą, gdyż wobec rozwoju teorii debiutów istnieje konieczność ciągłego poszukiwania coraz to nowych dróg ku zdobyciu przewagi w grze. Czy zatem polscy trenerzy rezygnują z tej trudnej pracy na rzecz łatwiejszej działalności szkoleniowej w zakresie gry środkowej i końcówek?

Mark Dworecki nie wierzy w fundamentalne znaczenie pracy nad debiutami. Usiłuje przekonać, że przewagę zdobywa się w grze środkowej i w końcówce. Oraz że te dwie, późniejsze fazy gry decydują o powodzeniu bądź porażce zawodnika. A co będzie, gdy szachista „polegnie” już w debiucie? Postawa Dworeckiego kłóci się z wypowiedziami arcymistrzów z czołówki światowej, którzy przykładają kluczową wagę do prawidłowo dobranego, i właściwie rozegranego debiutu, jako fundamentu wygranej partii. Ciekawi mnie też to, dlaczego tak niewiele mówią o metodach Marka Dworeckiego? Czy może uważają jego techniki szkoleniowe za przestarzałe, a jego samego za osobę nie nadążającą za zmianami w teorii szachów? Trudno mi uwierzyć, że Dworecki odkrył jedynie słuszną metodę treningu szachowego, którą należy zaakceptować jako kanon, czy wręcz dogmat. Wydaje się że rzeczywistość szachowa pokazuje co innego. Czy może jest tak, że arcymistrzowska czołówka światowa odchodzi od metod Dworeckiego, nie widząc w nich sposobu na zdobycie zdecydowanej przewagi w partii, a nasi krajowi szachiści nadal posługują się jego starymi doktrynami, przez co nie są w stanie wybić się ponad przeciętność? Problem jest dyskusyjny, i warty podjęcia szerszej polemiki z trenerami.

Interesującym i problematycznym zagadnieniem jest sposób podejścia do nauki szachów, o czym sygnalizowałem już na wstępie niniejszego artykułu. W swojej trzytomowej książce pt. „Końcówki szachowe” (wyd. Arden, Rzeszów 2001) Bogdan Zerek wspomina, iż wielcy, klasyczni mistrzowie zalecali rozpoczęcie pracy nad szachami od nauki końcówek. Ich argumentem był cel gry w szachy, czyli danie mata wrogiemu królowi. Ale w trakcie gry nie zawsze do niego dochodzi. Poza tym, czy celem partii nie jest po prostu zwycięstwo, uzyskane bądź poprzez zamatowanie króla, bądź poddanie się przeciwnika? A właściwie, dlaczego naukę szachów należy rozpocząć właśnie od końcówek? Przecież partia szachowa nie rozpoczyna się od końcówki, lecz od początkowego ustawienia bierek, których stopniowe wyprowadzenie nosi nazwę odpowiedniego debiutu. Dopiero poprzez tą wstępną fazę rozwoju, partia stopniowo przechodzi w grę środkową, a ta, przynajmniej teoretycznie, w końcówkę. Wydaje się więc, że odpowiednim i naturalnym sposobem podejścia do nauki szachów, przynajmniej na początkowym etapie, będzie położenie nacisku jednocześnie na wszystkie trzy fazy partii. Myślę, że dzięki takiemu systemowi szkolenia, uczeń będzie mógł zrozumieć rolę poszczególnych faz gry oraz sposobu przejścia od debiutu do gry środkowej i końcówki. Co więcej, zwrócenie uwagi na prawidłowy wybór debiutu oraz właściwe jego rozegranie, umożliwi szachiście zrozumienie mechanizmu uzyskania przewagi jeszcze przed etapem gry środkowej, która, być może przejdzie w końcówkę.

Podczas moich treningów pod kierunkiem mm Aleksandra Czerwońskiego http://www.konikowski.net/ciek11.php#mojkurs oczywiście ćwiczyłem rozgrywanie końcówek, ale ten punkt nauki nie był wiodący. Mój nauczyciel przywiązywał wagę do stopniowego wyćwiczenia mnie we wszystkich fazach gry. Powiem więcej, kładł spory nacisk na prawidłowy sposób rozgrywania debiutu, podkreślając że jest to bardzo ważna faza gry, umożliwiająca już na wstępie walkę o dominację na szachownicy. W trakcie nauki demonstrował mi przypadki, gdy zaniedbania w początkowej fazie gry skutkowały późniejszą przegraną, gdyż gracz nie był w stanie wzmocnić pozycji pomimo dobrej znajomości metod rozgrywania fazy gry środkowej oraz końcówki. Czyli proces nauki obejmował równolegle trzy etapy partii, ale z podkreśleniem że debiut jest niezwykle ważną jej częścią, naznaczającą pewnym „piętnem” dalszy przebieg rozgrywki. Na przykład tym piętnem poza zdobyciem bądź utraceniem przewagi jest utworzenie określonej struktury pionkowej, mającej niezwykle ważne znaczenie dla charakteru gry.

Wymienię tu przykładowe problemy debiutowe, poruszane podczas moich treningów u mm Czerwońskiego:

1. Debiut a partia jako całość. Podejście do partii szachowej jako całości, w której kolejne fazy gry logicznie wynikają z poprzednich. Wykazanie wpływu prawidłowo (albo źle) rozegranego debiutu na przebieg gry środkowej, i uzyskanie w niej przewagi bądź gorszej pozycji (przy źle rozegranym debiucie). Walka o opanowanie centrum, rozwój figur, zdobycie przewagi w debiucie, prawidłowe uproszczenie materiału w grze środkowej, prowadzące do realizacji przewagi w wygranej końcówce.

2. Ustawienie króla w debiucie. Omówienie zagadnienia prawidłowego ukrycia króla poprzez zroszowanie we właściwą stronę. Wykazanie niebezpieczeństw na jakie jest narażony monarcha, pozostający w centrum bez wykonania roszady. Sposób realizacji przewagi pozycyjnej przy braku roszady u przeciwnika. Atak na króla.

3. Naruszenie zasad w debiucie. Konsekwencje źle prowadzonego rozwoju figur, strata temp, materiału, itp.

Krzysztof Kledzik

Dalej »
sty
30

Szachy kobiece zawsze wzbudzały emocje. Panie – w odróżnieniu od swych kolegów – grają przeważnie bojowo i do końca. Umówionych remisów prawie nie ma. Sam oglądam bardzo chętnie partie szachistek, ponieważ tutaj zawsze dzieje się coś ciekawego.

W ostatnich czasach płeć piękna daje sobie doskonale radę w pojedynkach z panami. Na uznanie musiały czekać jednak wiele lat.

////////////////////////////

Szachy bez dam – płeć mózgu na szachownicy

Kiedy w 1929 Vera Menchik, ówczesna szachowa mistrzyni świata otrzymała – jako jedyna kobieta – zaproszenie do wzięcia udziału w prestiżowym turnieju w Karowych Warach, austriacki arcymistrz Albert Becker raczył dworować sobie proponując założenie klubu jej imienia, którego członkami mieliby stać się pokonani przez nią szachiści. Inny Austriak, Hans Kmoch – miał się zakładać się, że wystąpi w stroju baletnicy, jeśli kobieta zdobędzie więcej niż trzy punkty. Ku uciesze komentatorów Becker został pierwszym członkiem klubu własnego pomysłu. Jego kolega do końca turnieju musiał drżeć z przerażenia. Vera Menchik zdobyła dokładnie 3 punkty. Wygrała dwie partie, dwie zremisowała. Przegrała siedemnaście. Turniej zakończyła na ostatnim, 22 miejscu.

////////////////////////////

Na tegorocznym turnieju w Gibraltarze nasi arcymistrzowie przekonali się na własnej skórze, że trzeba poważnie traktować zmagania z zawodniczkami, ponieważ „zimny prysznic” jest całkowicie realny.

Dla przypomnienia:

Partia 1
Partia 2
Partia 3

Trener Artur Jakubiec już w 2005 roku stał się ofiarą 16-letniej juniorki. Partia jest bardzo pouczająca. Warto ją więc przypomnieć.

New Picture (1)

Źródło: ChessBase

Partia została opublikowana w Panoramie Szachowej 2006 (3-147).

Panorama1

Panorama2

Dalej »
sty
29

Jak finansować polski sport? To pytanie jest obecnie jednym z najczęściej omawianych w gabinetach ministerstwa sportu. Szefowa resortu Joanna Mucha planuje odciąć niektóre związki sportowe od finansowej kroplówki. Chodzi o dyscypliny, w których od lat nie odnosimy sukcesów, ale także o te związki, które nie mają dobrego planu na przyszłość i tylko przejadają publiczne pieniądze. Uzyskaną nadwyżkę ministerstwo mogłoby przekazać na strategiczne dyscypliny (np. lekkoatletyka) i sport powszechny.

Ministerstwo sportu przedstawi nowy plan finansowania związków już w tym tygodniu. Dokładna data konferencji nie została jeszcze podana. To może być sądny dzień dla niektórych dyscyplin. Obecnie w Polsce ministerstwo przekazuje pieniądze kilkudziesięciu zarejestrowanym związkom sportowym. Ile z nich straci dotację?

– Na tę chwilę możemy mówić o pojedynczych sytuacjach [związków które stracą finansowanie – red.] i to nie do końca od nas zależnych, tylko od samych związków. Co najmniej kilka otrzyma wyraźny sygnał, że to ostatni rok ich finansowania – wyjaśniła minister Mucha w rozmowie z Eurosport.Onet.pl.

Ponieważ szczegóły reformy nie są jeszcze znane, na przedstawicieli niektórych dyscyplin padł strach. Ludzie sportu obawiają się, że odcięcie słabiej rokujących związków od pieniędzy z ministerstwa to wylewanie dziecka z kąpielą. Bo nigdy nie wiadomo, gdzie pojawi się przyszły mistrz.

– Gdyby kilkanaście lat temu Polski Związek Gimnastyczny został odcięty od dotacji, to nie byłoby Leszka Blanika i dwóch medali olimpijskich. Wydaję mi się, że wyłączenie finansowej kroplówki to przenośnia. Ministerstwo nie zapomni o tych słabiej rokujących dyscyplinach, ale w pierwszej kolejności to związki muszą wykazać, że mają plan jak te pieniądze dobrze wykorzystać – uważa były gimnastyk i poseł PO Leszek Blanik.

Umiejętne wykorzystanie środków będzie prawdopodobnie osią nowego programu ministerstwa. Joanna Mucha zwracała na to uwagę po spotkaniach z przedstawicielami związków sportowych.

– One bywały szokujące. Żadnych refleksji, żadnych przyczyn niepowodzenia. Nie mamy systemu, poruszamy się od przypadku do przypadku, a nikt za nic nie odpowiada. To cud, że my jeszcze w ogóle zdobywamy jakieś medale – powiedziała minister sportu.

Leszek Blanik za przykład podaje sytuację w Polskim Związku Gimnastycznym.

– To oczywiste, że leży mi na sercu dobro mojej dyscypliny, ale ja twarzą PZG nie zostanę. Jestem dużym oponentem tego, co się dzieje w związku. Gimnastyka zabija się od środka. Jeśli ja przychodzę do PZG ze sponsorem dla kadry juniorów młodszych, a nikt nie jest zainteresowany podjęciem rozmów, no to o czym my mówimy. Tak się nie da funkcjonować w dzisiejszych realiach – mówi Leszek Blanik.

– Tu tkwi sedno reformy. Część związków pracuje dobrze, ale jest też sporo, które tylko czekają na tort ministerialny, żeby go przejeść. Nie szukają sponsorów, nie korzystają z wolontariatu. Jeśli przedstawiciele niszowej dyscypliny wykażą, że mają dobry plan na przyszłość, oparty na szkoleniu młodzieży, to jestem pewien, że o takim związku ministerstwo nie zapomni przy podziale środków – uważa nasz słynny gimnastyk.

Nad rozsądnym wydawaniem pieniędzy przeznaczonych na sport zastanawia się też wiceprezes PZPN i poseł PO Roman Kosecki.

– Każdy grosz się liczy, więc nie możemy wydawać pieniędzy bez kontroli. Chcę poznać szczegóły planu ministerstwa, bo ciekawią mnie losy sportów drużynowych. Choćby piłki nożnej, która jest dyscypliną olimpijską. Przypomnę że zdobyliśmy srebrny medal w Barcelonie w 1992 roku. Piłka nożna jest też uprawiana masowo i nie wiem, czy może zostać pominięta przy podziale pieniędzy. Medale, medalami, ale podział musi być rozsądny. Jako sejmowa Komisja Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki na pewno będziemy chcieli jeszcze przedyskutować tę reformę – deklaruje Roman Kosecki.

Źródło: Maciej Stolarczyk Onet

 

Dalej »
sty
28

Na znanym blogu „Psychologia i szachy” jego autor Krzysztof Jopek zamieścił wpis http://psychologiaiszachy.blogspot.com/2013/01/anand-porownuje-swoja-partie-z.html, w którym wyraża swoją opinię dotyczącą dyskusji szachowych w naszym kraju. Cytuję: „Zauważyłem, że na naszych blogach, portalach szachowych i innych medialnych środkach przekazu życie szachowe, kult myśli, zdrowa inteligentna polemika, wymiana myśli, tli się życiem utajonym, wręcz jest to jakaś forma przetrwalnikowa w porównaniu z bogactwem myśli na serwerach rosyjskich, czy nawet anglojęzycznych”. Zgadzam się co do tych „innych medialnych środkach przekazu”, bo nie jest żadną tajemnicą iż publiczne media o szachach po prostu milczą. Próżno szukać np. w telewizji programów czy wywiadów związanych z polskim życiem szachowym. Nawet jeżeli takowe są emitowane, to jest ich znikoma ilość, a siła przekazu minimalna, wręcz żadna. Natomiast nie mogę zgodzić się z opinią pana Krzysztofa o polskich blogach szachowych i prezentowanych tam informacjach. Nie zauważam istnienia formy przetrwalnikowej ani życia utajonego, wręcz przeciwnie, uważam że nasze krajowe strony szachowe nie mają powodu do wstydu. Co więcej, muszę tu wręcz zaprotestować, bo np. niniejszy blog („Szachy w moim życiu”) wręcz obfituje w nieustanną wymianę myśli i polemik. Zdaję sobie sprawę z faktu że ich treść nie jest akceptowana przez wszystkich entuzjastów królewskiej gry, ale trudno oczekiwać aby w obecnych czasach panowała z góry narzucona jednomyślność. Każdy ma prawo do posiadania własnego zdania i wyrażania własnych poglądów, również szachowych.

Według słów pana Krzysztofa: „niestety, szachiści w Polsce są dość oszczędni w słowie rzeczowym, wnoszącym istotne treści, za to nie szczędzą sobie wszystkiego tego, co powinno pozostać całkowicie z boku wszelkich debat, czy rozmów o szachach”. Ależ nikt nie broni naszym szachistom publikowania materiałów szachowych czy szkoleniowych. Uważam że taka działalność publikacyjna byłaby przyjęta przez miłośników szachów z wielkim aplauzem. Proponuję zatem, aby np. am Wojtaszek opublikował swoje przemyślenia na temat przygotowań przedmeczowych dla Ananda, am Krasenkow – pracę o metodach szkoleniowych oraz o porównaniu systemu treningu w Rosji i w Polsce, am Schmidt – o sposobach przygotowania prawidłowego repertuaru debiutowego oraz o wspomnieniach związanych z własną twórczością szachową. Natomiast członków kadry narodowej warto zachęcić do publikowania np. komentarzy i analiz partii. Tyle o treściach stricte szachowych. Natomiast nikt nie zabrania szachistom oraz miłośnikom tej gry prowadzenia internetowych polemik na tematy około szachowe, związane z szeroko pojętym życiem szachowym w Polsce. Takie dyskusje są bardzo cenne i pozwalają na wymianę myśli, uwag i doświadczeń. Warto brać w nich udział, oczywiście o ile nie wiąże się to z uszczupleniem czasu przeznaczonego na trening szachowy.

Krzysztof Kledzik

Dalej »
sty
06

Przeglądając książki poświęcone twórczości dwóch wybitnych szachistów, czyli Karpowa i Kasparowa, natknąłem się na krótkie ale interesujące wzmianki dotyczące ich przygotowań debiutowych. Na przykład w pierwszym tomie książki „Wielikoje protiwostojanie” Kasparow wspominał, iż praca nad debiutami była jednym z priorytetów przygotowań do jego pierwszego meczu o mistrzostwo świata, w 1984 roku. Jednocześnie zaznaczył że jego zespół nie osiągnął pełni sukcesu, co przejawiało się np. w błędnie przyjętym założeniu iż oponent podczas gry białym kolorem nastawi się głównie na ruch 1.e4, oraz w generalnej klęsce swojej ulubionej Obrony Tarrascha. Dodał też, że zbyt wąski repertuar debiutowy przyczynił się do późniejszej porażki w meczu z Kramnikiem w 2000 roku.

Zagadnienie porażki Karpowa odniesionej w drugim meczu z Kasparowem w 1985 roku, zainteresowało Tibora Károlyi, który w swojej książce pt. „Karpov’s Strategic Wins 1. The Making of a Champion” pokusił się o krótką analizę tego zagadnienia. Przyczyny klęski ówczesnego mistrza świata miały zapewne wiele źródeł, chociażby niedostateczne zregenerowanie sił psychofizycznych po morderczym pierwszym meczu, ale Károlyi wskazał na jeszcze inną ciekawą przyczynę, mianowicie na niedostateczne przygotowanie debiutowe Karpowa. Może wydawać się dziwne, że szachista tej klasy nie traktował przygotowania debiutowego do meczu jako priorytetu, ale według autora książki, Karpow być może uważał że ta forma przygotowań nie musi być pierwszoplanowa. Károlyi słusznie zauważył, iż w czasach przed pierwszym meczem pomiędzy panami „K”, Karpow przewyższał o głowę pozostałych graczy z ekstraklasy światowej. Swoją przewagę nad nimi łatwo realizował w oparciu o znakomitą grę środkową i równie wspaniale rozgrywane końcówki, których był wirtuozem. W tych fazach gry osiągał decydującą dominację nad przeciwnikami, zatem nie musiał, a raczej nie chciał, przykładać aż tak dużej wagi do przygotowań debiutowych.

Zbytnie zaufanie Karpowa pokładane w grze środkowej oraz końcówkach i wynikające stąd pewne zaniedbanie pracy nad debiutami, stało się przyczyną utraty tytułu na rzecz Kasparowa. W poprzednich meczach i turniejach taka filozofia przygotowań do rozgrywek sprawdzała się w zupełności, natomiast okazała się niewystarczająca przy zetknięciu się z przedstawicielem nowej szkoły szachowej, prezentującym inny sposób myślenia o przygotowaniach do meczów. Kasparow położył nacisk na pracę nad debiutami, aby uzyskać przewagę nad przeciwnikami już w tej fazie partii. Strategia nowej szkoły szachowej sprawdziła się podczas drugiego meczu o mistrzostwo świata, doprowadzając np. do zdecydowanej porażki Karpowa w Obronie Nimzowischa. Od tamtych czasów idee nowej szkoły czyli intensywnej pracy nad debiutami stały się obowiązujące dla liczących się szachistów z czołówki listy rankingowej.

W związku z problemem Karpowa nasuwa się tu pewna analogia z metodami szkoleniowymi stosowanymi przez obecnych trenerów PZSzach-u. Czyż nie wydaje się, iż praktykują oni nadal idee starej szkoły szachowej, kładąc nacisk na szkolenie w zakresie końcówek i gry środkowej, a pomijając dogłębne przygotowania debiutowe?

Krzysztof Kledzik

Dalej »
gru
30

Od wielkich sportowców oczekuje się sukcesów, przy czym im wyższa klasa zawodnika, tym te oczekiwania są, a przynajmniej powinny być większe. Warto zapoznać się tu z pierwszym, wytłuszczonym akapitem artykułu zamieszczonego w Gazecie Wyborczej z dnia 28 grudnia br.

Link

Podkreślono w nim, iż „…po wycofaniu się Marit Bjoergen każdy inny wynik niż czwarte zwycięstwo z rzędu będzie dla liderki Pucharu Świata [Justyny Kowalczyk] porażką – nawet bez najwyższej formy”. Oczekiwania autora artykułu mogą wydawać się spore, ale pani Justyna jest zawodniczką klasy światowej i walczy o najwyższe trofea. Taka powinna być postawa sportowca z najwyższej półki – ambicja bycia najlepszym zawodnikiem, zdobywającym medale. Zawodnikiem, przed którym drżą przeciwnicy reprezentujący barwy innych państw. Justyny Kowalczyk nie zadowalają nagrody pocieszenia, nie mówiąc o czwartym miejscu w tabeli wyników. Warto przypomnieć tu krótką dyskusję nad tym zagadnieniem, zamieszczoną na niniejszym blogu: Link 

W komentarzach do wspomnianego wpisu zwraca uwagę celna wypowiedź Andrzeja Niklasa, który poddał krytyce próbę nobilitacji czwartego miejsca zajętego przez am Wojtaszka w turnieju w Kalkucie: Link

Dla naszego zawodnika lansowanego przez PZSzach jako superarcymistrza, zajęte czwarte miejsce może być traktowane tylko jako porażka. Jeżeli Radosław Wojtaszek ma ambicje stać się sportowcem klasy światowej, to oczekiwania w stosunku do niego a także ocena osiągniętych rezultatów powinny być podobne jak te, wysuwane pod adresem Justyny Kowalczyk.

Krzysztof Kledzik

gru
18

Mój wieloletni dobry znajomy, dr Tomasz Pluciński z Wydziału Chemii Uniwersytetu Gdańskiego, niedawno otrzymał prestiżowe wyróżnienie za popularyzowanie nauki. Nagroda ta słusznie należała mu się, bo wbrew biernemu oporowi „środowiska” przez wiele lat starał się przekonać młode osoby do chemii, posługując się organizowanymi przez siebie cyklicznymi pokazami nietypowych i ciekawych eksperymentów. Wyróżnienie to stało się przyczynkiem do przeprowadzenia wywiadu dla czasopisma „Chemik”

Link

w którym dr Pluciński ustosunkował się do zagadnienia popularyzowania nauki, oraz w ogólności do zapaści wartości intelektualnych w naszym kraju. Oprócz wątków naukowych stanowiących trzon wypowiedzi, moją uwagę zwrócił akapit mogący stanowić analogię do pewnego ważnego zagadnienia związanego z treningiem szachowym: „Wygłaszany jest teatralny pogląd, że dobrym wykładowcą może być tylko dobry naukowiec. Trudno o większy fałsz. Wszystko zależy od poziomu przekazu. Ja mogę być tego przykładem. Oceniliście Państwo mnie jako dobrego dydaktyka, a badań naukowych nie prowadzę…” oraz „Wielu zapalonych naukowców nie ma predyspozycji dydaktycznych. Dlaczego zmuszać ich do tego? Nie wykonają dobrze ani jednego, ani drugiego”.

Te dwa fragmenty są analogią do równie kuriozalnej tezy, jakoby dobrym trenerem szachowym mogła być tylko osoba z dużym dorobkiem turniejowym i wysokim rankingiem, możliwie z tytułem arcymistrza. Fałszywość takiego poglądu została już udowodniona. Podobnie jest z tezą dotyczącą naukowców-nauczycieli akademickich. W bardzo wielu przypadkach osoby które legitymują się znaczącymi osiągnięciami naukowymi zwykle o zasięgu międzynarodowym, są kiepskimi dydaktykami potrafiącymi jedynie zniechęcić studentów do wykładanej przez siebie dziedziny. Takim naukowcom brakuje dydaktycznego polotu, nie potrafią nikogo zainteresować swoim wykładem. Ich domeną jest nauka której potrafią się poświęcić, mając z tego korzyści w postaci np. publikacji czy patentów. Niewątpliwie w swojej dziedzinie mogą być naprawdę dobrymi fachowcami, ale dydaktyka czyli przekazywanie wiedzy rządzi się własnymi, odrębnymi prawami, którym nie każdy potrafi sprostać. Sposób przekazywania wiedzy nie polega wyłącznie na „odklepaniu” wykładu i zgaszeniu światła po jego zakończeniu. Ilu wykładowców-wspaniałych naukowców wygłasza swoje wykłady mamrocząc coś do ściany, czasami w ogóle nie odwracając się do studentów, i przez to nie mając z nimi jakiegokolwiek kontaktu, nawet wzrokowego? Aby dobrze przekazywać informacje trzeba umieć „trafić” do słuchaczy, zainteresować ich i później odpowiednio egzekwować ich wiedzę. Problem jest jeszcze bardziej wyrazisty w przypadku małych grup słuchaczy, np. osób wykonujących prace magisterskie. W takich sytuacjach do swoich podopiecznych należy podchodzić indywidualnie, obserwując ich słabe i silne strony, i na tej podstawie odpowiednio kierować procesem kształcenia. Ale ta sztuka nie jest łatwa i nie ma nic wspólnego z mniej czy bardziej wspaniałą karierą naukową nauczyciela akademickiego. Zresztą w wielu przypadkach takie osoby skupiają się na swoim rozwoju naukowym, świadomie ignorując i zaniedbując problem właściwego nauczania studentów.

Natomiast zadanie dobrego dydaktyka jest inne – powinien umieć obserwować swoich podopiecznych i właściwie kierować ich nauką i rozwojem. Nie jest to możliwe bez umiejętności dostrzeżenia słabych i silnych stron uczniów czy studentów i wskazania jak należy likwidować te pierwsze, a wzmacniać te drugie cechy. Dobry dydaktyk powinien wskazywać drogę postępowania swojego ucznia, pokazując mu kierunki rozwoju i nauki, podsuwając pomysły oraz środki do ich realizacji, a także kontrolując osiągane postępy. Powinien właściwie analizować źródła porażek aby móc je wyeliminować oraz racjonalnie oceniać sukcesy, by w przyszłości były jeszcze okazalsze. Przy czym nie musi być przysłowiową naukową „alfą i omegą” w danej dziedzinie wiedzy, z wielkimi osiągnięciami publikacyjnymi. Jego zadanie jest inne, ma wskazać właściwą drogę postępowania na wybranym polu nauki. Znam wiele osób, które nie miały praktycznie żadnych osiągnięć (naukowych, publikacyjnych) w jakiejś dziedzinie, a jednak będąc dobrymi dydaktykami potrafiły właściwie pokierować swoimi podopiecznymi tak, aby ci osiągnęli w nich sukces.

Na przykład jedna ze znakomitszych znanych mi dydaktyków (nie zrobiła kariery naukowej) nauczyła swoją magistrantkę pracy z komputerowymi bazami danych. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, iż nauczycielka ta (obecnie emerytowana pracowniczka uczelni wyższej) wcześniej nie miała do czynienia z żadnymi bazami danych, co więcej, nie potrafiła obsługiwać komputera! Dlaczego zatem doskonale przygotowała swoją podopieczną do pracy z bazami danych? Brak znajomości programów ani komputera nie był tu przeszkodą, gdyż osoba ta potrafiła wskazać (i wpoić swojej podopiecznej) odpowiednią metodę postępowania posługując się analogiami do innych form pracy z danymi eksperymentalnymi oraz posiłkując się doświadczeniem dydaktycznym wypracowanym przez lata pracy ze studentami i magistrantami.

Krzysztof Kledzik

Dalej »
gru
14

Po ostatnim nieudanym występie naszego czołowego szachisty am Radosława Wojtaszka, na stronie ChessBrains.pl użytkownik podpisujący się admin2 zamieścił artykuł pt. „Wojtaszek IV w Kalkucie”. Tekst jest dostępny na stronie: Link

Admin2 zauważył, iż „nasz arcymistrz rozstawiony jest z turniejową jedynką i na pewno będzie mu się ciężko grało w roli faworyta. Z drugiej strony pokazanie się w turnieju o formule otwartej oznacza, że Radek czuje się naprawdę silnie”. Gdy ktoś decyduje się na przyjęcie na siebie roli faworyta, nawet „pewniaka”, to ciąży na nim pewnego rodzaju obowiązek wygrania tej rywalizacji, bądź zajęcia w miarę wysokiego miejsca na podium. Wszelkie inne rozwiązania należy traktować jako porażkę. Oczywiście mówimy tu o sporcie zawodowym, zarezerwowanym (przynajmniej teoretycznie) dla zawodników naprawdę liczących się w świecie, o wyrobionej „marce” i nazwisku. Niestety, ta kwestia w przypadku naszego reprezentanta ciągle jest sprawą otwartą, żeby nie powiedzieć, dyskusyjną. Teza o silnej pozycji czy woli Wojtaszka powinna być regularnie weryfikowana poprzez grę w mocnych i liczących się turniejach. Trudno wyrabiać sobie markę na peryferyjnych rozgrywkach. Skoro nasz arcymistrz czuje się pewny swojej pozycji, to już czas najwyższy aby pokazał czołowym szachistom, na co go stać. Dotychczasowe pojedyncze wygrane z liczącymi się zawodnikami były dobrą zapowiedzią, ale jedna czy dwie jaskółki wiosny nie czynią.

Natomiast wprawił mnie w kompletne zdumienie, a nawet w konsternację, akapit w którym Admin2 wypowiada myśl, iż „dlatego wyrobienie w sobie automatyzmu wygrywania z niżej notowanymi przeciwnikami pozwoli mu [Wojtaszkowi] wkroczyć do pierwszej piętnastki, co spowoduje, że będzie zapraszany za superturnieje”. Jest dla mnie co najmniej zaskoczeniem stwierdzenie, że jedną z przepustek do ścisłej czołówki światowej oraz paszportem na superturnieje ma być bicie szachistów o klasie przeciętnego silnego gracza i zdecydowanie niższym rankingu. Rozumiem, że trzeba umieć wygrywać partie z osobami słabszymi, ale to jest zrozumiałe samo przez się, i wydaje mi się że to nie jest powód do specjalnego podkreślania. Taka umiejętność powinna być wyrabiana w trakcie standardowej pracy nad szachami jako element niezbędny w każdej grze. Ale trudno legitymować się nią przy aplikowaniu do superturniejów. Dlaczego np. Anish Giri nie jeździ na takie openy i nie bije niżej notowanych szachistów aby wyćwiczyć zdolność ogrywania słabszych? Przecież jemu taka umiejętność też jest potrzebna. Ale pomiędzy oboma szachistami istnieje pewnie taka różnica, że Giri i jego trenerzy wiedzą, że wspomnianą postawą nie uzyska należnego mu splendoru, co najwyżej wymijającą notatkę na jakimś lokalnym portalu szachowym i konsternację jego fanów. Przepustkę do pierwszej piętnastki szachistów na liście rankingowej oraz zaproszenia na superturnieje, am Wojtaszek powinien wypracować w przyzwoitych turniejach, walcząc z klasowymi zawodnikami. Przecież chyba istnieje coś takiego jak etos sportowca.

Krzysztof Kledzik

Dalej »
gru
12

W dodatku „Trójmiasto” do wydania „Gazety Wyborczej” z dnia 11 grudnia 2012 roku zamieszczono artykuł o małej frekwencji kibiców na meczach rozgrywanych w nowo wybudowanej, gdańskiej PGE Arenie. Analizowano przyczynę takiego stanu rzeczy, przy czym w poniżej zaprezentowanym komentarzu redaktora Michała Jamroża wskazano, że głównie jest nią słaby poziom gry drużyny Lechii Gdańsk. W naszym kraju piłka nożna jest na piedestale sportowym, a pomimo to redaktor Jamroż nie zawahał się nazwać problemu po imieniu, wytykając niski poziom sportowy rozgrywek, złą postawę zawodników Lechii oraz sugerując trenerowi aby zastanowił się nad swoją drużyną i podjął odpowiednie kroki szkoleniowe. Dlaczego więc można krytycznie wypowiadać się o rozgrywkach ligowych oraz jednej ze sztandarowych drużyn z Pomorza, podczas gdy większość podobnych wypowiedzi pod kątem słabo grających polskich szachistów spotyka się z, delikatnie mówiąc, wrogim przyjęciem? Przecież zarówno wypowiedź redaktora Jamroża jak i artykuły oraz komentarze publikowane na niniejszym blogu mają podobny cel, czyli naświetlenie problemów polskiego sportu, nakłonienie kibiców do przemyśleń, a zawodników oraz ich trenerów do efektywnego działania. Skoro bolączki polskiej piłki nożnej nie są tematem tabu, to i te nurtujące nasze szachy też nie powinny być nietykalne.

Krzysztof Kledzik

Dalej »
  • Szukaj:
  • Nadchodzące wydarzenia

    lip
    5
    sob.
    2025
    całodniowy Puchar Świata Kobiet Batumi
    Puchar Świata Kobiet Batumi
    lip 5 – lip 29 całodniowy
    W czasie 5-29.07.2025 w Batumi (Gruzja) odbywa się Puchar Świata Kobiet. Polskę reprezentują Alina Kaszlińska, Klaudia Kulon, Aleksandra Malczewska, Oliwia Kiołbasa i Alicja Śliwicka. Strona mistrzostw Wyniki Więcej informacji na stronie CBNews Paniom życzymy sukcesów! CBChess News:[...]
    sie
    15
    pt.
    2025
    całodniowy Memoriał Rubinsteina
    Memoriał Rubinsteina
    sie 15 – sie 24 całodniowy
    Więcej informacji na stronie imprezy. Uczestnicy głównego turnieju.  
    paź
    10
    pt.
    2025
    całodniowy European Individual Championship
    European Individual Championship
    paź 10 – paź 19 całodniowy
    5th IPCA European Individual Chess Championship 2025
  • Odnośniki

  • Skąd przychodzą

    Free counters! Licznik działa od 29.02.2012
  • Ranking FIDE na żywo

  • Codzienne zadania

    Play Computer
  • Zaprenumeruj ten blog przez e-mail

    Wprowadź swój adres email aby zaprenumerować ten blog i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach przez email.